Każdego dnia rano wstajemy z łóżek i z nadzieją wyglądamy przez okna. Wieczorem tego samego dnia kładziemy się z myślą, że może przyjdzie jutro. Ciągle jednak nie nadchodzi. Z wyjątkiem kilku cieplejszych dni i jednego tropikalnego piątku w połowie marca wiosny wciąż nie ma. Szerzy się depresja spowodowana brakiem słońca i podsycana kursem dolara. W całym mieście i jego okolicach skończyły się pomysły na rozrywkę. Zimowe atrakcje należą do przeszłości, te związane z cieplejszą porą roku zawieszone są w próżni. Spoglądając na pogodowe dane z ostatnich kilkunastu lat właściwie nie powinniśmy narzekać. Teoretycznie nie jest gorzej. Średnie temperatury z przełomu marca i kwietnia nigdy nie przekroczyły kilku stopni w skali Celsjusza. Śnieg też o tej porze roku nie jest zjawiskiem nadzwyczajnym. Może spowodowane jest to wcześniejszym nadejściem zimy w ubiegłym roku. Niezależnie od powodów wszyscy chyba, z nielicznymi wyjątkami, czujemy się podobnie. Od czasu do czasu pojawia się coś, co choć na chwilę wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Tak było z informacją o pokrewieństwie Baracka Obamy z prezydentem Bushem, czy Hillary Clinton z Celine Dion. Nie dziwię się, że ich sztaby wyborcze pozostawiły te doniesienia bez komentarza. On się do rodziny nie chce przyznawać, jej wstyd, że tak strasznie fałszuje.
Każdy kandydat zalicza wpadki. Większe lub mniejsze. Wszystkie jednak mają podobny wpływ na ich notowania przedwyborcze. Ubiegły tydzień należał pod tym względem do Obamy i jego pastora, tym razem przyjemność tłumaczenia się przypadła pani Clinton. Aż trudno uwierzyć, że tak strasznie się wygłupiła. Każdy doskonale zdaje sobie sprawę, że celem zmyślonej opowieści była próba pokazania w jak trudnych warunkach przyszło jej w przeszłości działać. Wszystko to było elementem hasła o większym doświadczeniu i lepszym przygotowaniu do sprawowania urzędu. Nie wyszło. Jednak zastanawia, a w niektórych przypadkach przeraża krótkowzroczność osób, które już niedługo mogą pełnić najwyższą funkcję w tym kraju. W moim przypadku jedno kłamstwo wystarczy, by zdyskwalifikować osobę starającą się o prezydenturę. Senator Clinton zdawała sobie chyba sprawę z obecności kamer i świadków jej lądowania w Bośni w 1996 roku. Najmniejsze dziecko w takim przypadku powstrzymałoby się od koloryzowania rzeczywistości. Nie ona. Opisała barwnie, jak to ze stopni śmigłowca biegła pod ostrzałem niemal artyleryjskim do chronionych pomieszczeń. Nie zatrzymywała się nawet na chwilę. Żadnych powitań. Żadnych przemówień. To była wojna i w takich warunkach przyszło jej wtedy, jako Pierwszej Damie, działać na rzecz pokoju. Zachwyty i podziw nie trwały długo. Jedna ze stacji telewizyjnych znalazła w archiwum taśmę z lądowania. Okazało się, że nikt nie strzelał, pani Clinton wraz z córką spokojnie wysiadły z samolotu, przywitały z dziećmi zgromadzonymi na lotnisku, przyjęły honory, itd. Podobnie było z przekonywaniem o doświadczeniach zebranych u boku męża. Niewątpliwie nasłuchała się i napatrzyła, ale udziału w niczym nie brała. Opublikowane dokumenty wyraźnie mówią, że każdą chwilę spędzała na forsowaniu reformy zdrowotnej. Co z tego wyszło, widzimy. Hillary Clinton cierpliwie kopała dołek pod Obamą przygotowując grunt i czekając na możliwość zarzucenia mu kolejnego kłamstwa. Teraz sama w niego wpadła. Pojawia się więc ciekawy obraz kandydatów. Demokratyczna dwójka już udowodniła, że potrafi naciągać rzeczywistość i w miarę potrzeb ubarwiać fakty. Republikański kandydat jeszcze na kłamstwie nie został przyłapany, choć wpadł kilka razy z przedmiotu o nazwie "wiedza o świecie". Alternatywy nie ma. Ktoś z tej trójki zostanie wybrany na urząd prezydenta USA. Często mówi się o wyborze mniejszego zła. Coraz większa liczba Amerykanów nie zgadza się jednak z takim podejściem. Według nich należy zastanowić się dla odmiany nad wyborem większego dobra. W ostateczności zadecydują o wszystkim powiązania rodzinne, o których więcej na pierwszej stronie Monitora.
W ramach rozrywki, która ma nas oderwać od rozważań na tematy związane z nadejściem wiosny, proponuję wycieczkę za ocean. Wielka Brytania, rok 2008, koniec marca.
W tamtejszej loterii pada wielomilionowa wygrana. Zwycięzcą okazuje się mężczyzna pracujący w restauracji McDonald`s. Nie jako manager, czy choćby kierownik zaopatrzenia. Jest on zwykłym, etatowym pracownikiem smażącym frytki i nalewającym do kubków kawę. Przez kilka dni nie pojawia się w pracy zajęty rozmowami z dziennikarzami, odbiorem nagrody i pozowaniem do zdjęć. Widać, że jest zadowolony. Współpracownicy przekonani są, że w firmie widzieli go ostatni raz w dniu poprzedzającym losowanie, gdy nagle melduje się gotowy do pracy. Zaskoczeni i dezorientacja. Okazuje się, że chce kontynuować swą pracę za dotychczasową stawkę i w tych samych godzinach. Któryś z dziennikarzy nie wytrzymuje i pyta go wprost:
- Dlaczego??
- Bo są w życiu ważniejsze rzeczy, niż pieniądze - odpowiada mężczyzna.
Brytyjczycy zgodni są, że w przyszłości należałoby razem z losem na loterię wręczać graczom krótki, pisemny test na inteligencję. Jak widać rozrywka tego typu nie jest dla każdego.
Miłego weekendu.