----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

20 grudnia 2007

Udostępnij znajomym:

Nawet w najbogatszych okręgach najbogatszego na świecie kraju bieda wyniszcza ludzi jak ukryta choroba. Liczba ubogich wzrosła w ostatnim dziesięciu na terenie całego Illinois, od zamożnego okręgu DuPage do rolniczych społeczności w sercu stanu.

 

"Chicago Tribune" poświęciła rok na obserwację życia Rosalie Higgins i innych mieszkańców Illinois, których walka o przetrwanie stanowi nie zauważany na co dzień margines dla ich sąsiadów ze stałym zatrudnieniem, stałym adresem zamieszkania i dobrymi środkami transportu. Zmienna ekonomia nie była łaskawa dla wielu mieszkańców Illinois. Od roku 1999 wszystkie za wyjątkiem 15 ze 102 okręgów Illinois doświadczyły wzrostu poziomu ubóstwa. Dziesiątki tysięcy rodzin mierzą się z codzienną walką jeśli nie o przetrwanie, to o godność. Ich trudności rozgrywają się w większości z dala od widoku publicznego, w opuszczonych apartamentach, bezdusznych schroniskach czy przepełnionych barakach. W tych miejscach nadzieja może być tak rzadka jak gotówka, zwycięstwa są zwykle nieznaczne, ciężko wypracowane i szybko znikające. Siedem rodzin mieszkających na terenie Illinois z dochodem poniżej federalnego poziomu ubóstwa podzieliło się swymi doświadczeniami z "Chicago Tribune". Oto cztery historie.  

 

Po przepracowaniu całego życia 

W wieku lat 66 Rosalie Higgins nie ma dochodu za wyjątkiem miesięcznego czeku Social Security w wysokości $623. Wynajem jednosypialniowego apartamentu w Wheaton kosztuje $725.

Może się wydawać, że reguły matematyki uczynią jej życie nieznośnym, ale Rosalie nie narzeka. Za zbieranie odpadków wokół jej budynku mieszkalnego właściciel obcina $50 z wynajmu, i jak do tej pory przymyka oko na inne zaległości. Higgins otrzymuje żywność z People"s Resource Center, agencji pomocy społecznej, gdzie jest ochotniczką kilkanaście razy w tygodniu. Znalazła współlokatora, więc ma pomoc w spłatach rachunków za elektryczność, gaz i telefon. Chodzi wszędzie na piechotę. Nie robi zakupów. "Radzę sobie" - mówi owinięta w chustkę w barwach flagi amerykańskiej. "Ledwo."

Przepracowała całe życie. Była opiekunką do dzieci, pomocą pielęgniarską, świecką misjonarką, urzędnikiem w banku, asystentką biurową, recepcjonistką w hotelu, sprzedawczynią mebli, pracownicą baru szybkiej żywności, kasjerką w aptece i recepcjonistką. Nigdy nie zarabiała więcej niż $9 na godzinę.

Jej przeszłość wypełniają nieskuteczne próby pozyskania bardziej lukratywnego zatrudnienia. Nie poradziła sobie w szkole pielęgniarskiej, nie przyjęto jej do Air Force i po skończeniu kursów w szkole handlowej dowiedziała się, że jej podstawowe umiejętności komputerowe, nie warte były więcej niż $6.50 na godzinę.

Kiedy konflikt personalny doprowadził ją do utraty pracy dwa lata temu, uznała siebie za emerytkę. Jest zmęczona i pełna złości. Niemal pięćdziesiąt lat biedowania przekonało ją, że nie ma miejsca w dzisiejszej gospodarce dla kogoś takiego jak ona. "Nie ma argumentów, by człowiek nie mógł zarabiać przynajmniej $12 na godzinę - to obecnie cena minimum socjalnego," - mówi. "Kto kupuje te wszystkie domy? Kto w nich mieszka? To wszystko o czym słyszy się w telewizji. Szaleństwo mieszkaniowe. Nie z mojej perspektywy. Tu każdy wokoło jest biedny."

 

Nie ma ucieczki od biedy 

Lee i Sarah Neff przybyli do wschodniego Illinois 15 lat temu marząc o wiktoriańskim splendorze. Mieszkali do tej pory na farmie niedaleko St. Louis, kiedy natknęli się na ogłoszenie w gazecie o wspaniałym starym domu w małej miejscowości Brocton. Dom miał zapierający dech w piersiach ganek, piękne kolumny i wieżyczkę wychodzącą z dachu. Artyzm budynku przypominał Sarze Neff farmę, na której się wychowała.

Neffowie, którzy polegali na pracy Sary jako domowej pomocy medycznej i wynagrodzeniu Lee z tytułu jego inwalidztwa, wynajęli to miejsce i umówili się wstępnie na kupno domu. Odnowili jego drewniane podłogi i wyczyścili welwetowe kotary, mając nadzieję na wystarczające odrestaurowanie wspaniałości domu, by zarobić niewielkie sumy na udostępnieniu go dla zwiedzających. Ale po dwóch latach, właściciele zdecydowali się na zatrzymanie domu w rodzinie. Neffowie i ich młodsza córka musieli się wyprowadzić.

Ich następnym krokiem był skromny dwukondygnacyjny dom w jeszcze mniejszej miejscowości Murdock, około 30 mil na południowy wschód od Champaign. Zawarli porozumienie z właścicielem, że go kupią wpłacając $750 miesięcznie dopóki nie zostanie spłacony bilans $12,000. Dom często był zatapiany i rodzina wymieniła zniszczone podłogi, ścianki tekturowe i panele, pracując w tym miejscu jakby należało do nich.

Ale dom nie był ich własnością. Neffowie mówią, że właściciel nigdy nie dostarczył im kopii kontraktu, a oni zatrzymali ostatnią spłatę na znak protestu. Po dziesięciu latach konfliktu, sprawa wylądowała w sądzie, gdzie sę- dzia w roku 2005 orzekł, że Neffowie pogwałcili porozumienie nie płacąc podatków za jeden rok. Nakazał im eksmisję.

Nie odjechali daleko. Lata wcześniej zakupili mały kawałek ziemi sąsiadującej z domem w Murdock, chcąc parkować swoje samochody w olbrzymim garażu przylegającym do niszczejącego domu. Po usunięciu ich z domu, Neffowie i ich córka, Kandee, obecnie 19-latka i studentka miejscowego koledżu, zajęli tam domek kempingowy przygotowując się do nowego, ciężkiego życia.

Barak wypełniony jest szczelnie ich ubraniami i rzeczami. Posiada wodę pompowaną ze zbiornika na zewnątrz i elektryczność, ale niewiele więcej. "Nie mamy sprawnego piecyka, pieca do ogrzewania wody i lodówki," - mówi Sarah Neff, lat 65. "Ogrzewamy za pomocą piecyków w zimie i, rzecz jasna, nie jest zbyt ciepło, bo nie stać nas na zapłacenie rachunku."

Zniszczony dom na zakupionym przez nich kawałku ziemi stał się ich ostatnią nadzieją na odzyskanie godności. Z pomocą kościoła i przyjaciół starają się uczynić go mieszkalnym, ale prace postępują powoli.

Po przemysłowym wypadku w latach 1970., Lee Neff, obecnie lat 64, nie jest w stanie podnieść więcej niż 5 funtów. Sara Neff, cierpiąca na własne problemy zdrowotne znalazła jedynie zatrudnienie w niepełnym wymiarze godzin, a ich dochód w wysokości około $13,000 nie wystarcza im na zakup materiałów. Do tej pory nie udało im się uzyskać federalnych funduszy na ocieplenie domu.

Wyłożyli dom ściankami w czterech pokojach, ale większość domu oczekuje renowacji. Mają piecyk, ale brakuje systemu wenty- lacyjnego. Wykopali dół na kanalizację, ale nie stać ich na aktywację za sumę $1,300.

Kiedy nadchodzi kolejna zima, Neffowie budzą się każdego ranka widząc ich poprzedni dom, ciągle niezamieszkały, straszący ich swoim zniszczeniem. Przejeżdżając przez Brocton, by popatrzyć na wiktoriański dom, który skłonił ich do przyjazdu tutaj, zastanawiają się, czy ich życie byłoby inne gdyby tutaj nigdy nie przyjechali.

 

Macierzyństwo za wcześnie 

W upadającym mieście na południu Illinois, Cairo, kompleks Leroy McBride był jak niebo dla London Williams. Ta 20-latka płaciła jedynie $101 miesięcznie za duży, subsydiowany apartament, który dla niej i jej dwójki dzieci był domem przez dwa lata.

Niemal wszystkie jej potrzeby były zaspokajane: otrzymywała $408 miesięcznie w talonach żywnościowych i około $250 w gotów- ce od rządu po zapłaceniu wynajmu - wystarczająco by ubrać siebie i dzieci i spędzić kilka godzin na telefonie komórkowym. "Życie tutaj jest zupełnie proste kiedy przyjedziesz i się zadomowisz," - stwierdza Williams. "Ale nie ma wiele rozrywki." Rzeczywiście Cairo nie posiada kompleksu handlowego, kina, centrum rekreacyjnego, basenu - niczego, gdzie młodzi mogą się spotykać. A to, jak tłumaczą pracownicy społeczni, przyczynia się do wysokiej statystyki urodzeń przez nastolatki, najwyższego poziomu w Illinois.

Pomoc federalna gwarantuje młodym mamom i ich dzieciom pieniądze na wynajem i żywność, ale nie wspomaga wystarczająco, by wydźwignąć je z biedy. Większość mieszkańców przyznaje, że nie ma transportu do największego miejsca zatrudnienia, Cape Girardeau, Mo., oddalonego o 45 minut drogi.

Williams też miała plan na ucieczkę. Ostatnio otrzymała certyfikat asystentki pielęgniarskiej, który umożliwiłby jej zatrudnienie na najniższym poziomie w miejscowym domu opieki nad starszymi, gdzie mogłaby dochodzić na piechotę. Wkrótce, zwierza się, chciałaby kontynuować naukę, by zostać licen- cjonowaną pielęgniarką, aby mogła dostać pracę w dowolnym miejscu na terenie kraju.

Williams opuściła kompleks, ale nie w sposób jaki planowała. Za nieuiszczenie płatności za cztery zaległe miesiące została w październiku wyrzucona z mieszkania. Jej ojciec użyczył jej i jej dzieciom schronienia w małym domu w Cairo, ale reszta jej planów zostaje wstrzymana. Dzień przed świętem Dziękczynienia Willimas urodziła bowiem trzecie dziecko.

 

Żyjąc ułudą

Wbrew wszystkiemu James Morrison jeszcze w lipcu utrzymywał, że był szczęśliwym człowiekiem. Jego włosy zmatowiały, twarz i dłonie pokrywał bród, a on sam pałętał się nerwowo wokół przeciekającego kontenera, który nazywał domem. Był uzależniony od kokainy od 20 lat - i tego dnia nie palił jej jeszcze.

Jeździł rowerem dokoła Rockford w deszczu w poszukiwaniu odpadków metalu - środka płatniczego, którym płacił za nawyk, i do tej pory znalazł jedynie biedne $3 w puszkach. Nie wystarczy by zapłacić za pojedynczą działkę za $10, a miejsca skupu niedługo będą zamknięte.

Pomimo tego, twierdził, życie ma dobre. "Znalazłem swoją niszę," - mówi Morrison, lat 46. "Wszystko czego chcę, wszystko czego potrzebuję, to 10-blokowy teren, gdzie zbieram swoje kawałki metalu, gdzie dostaję swoje narkotyki, gdzie biorę gotówkę za odpadki metalu, i gdzie dostaję żywność. Jest mi naprawdę ciężko się stąd wydostać, bo jest mi wygodnie."

W Rockford przebywa od ośmiu lat, przez ostatnie dwa w opuszczonym kontenerze w pobliżu Rock River. Każdego popołudnia, wraz ze swoją dziewczyną, Judy Beck, lat 45, przeszukują opuszczone podwórka i budynki w poszukiwaniu kawałków aluminium, miedzi i innych metali, które mogą zamienić na gotówkę.

"Znajdujemy różnego rodzaju rzeczy," - mówi Beck, która, w odróżnieniu od swego chłopaka, jest początkująca w dziedzinie zbieractwa. "Jestem ciągle niezorientowana. Jednego dnia znaleźliśmy kawałek starego metalu, 50 funtów, i dostaliśmy ok. $1.50 za funt. To duża radość."

W lipcu potrzeba znalezienia pieniędzy na narkotyki zaprowadziła ich do opuszczonego budynku w odległości mili od ich kontenera. Policja z Rockford aresztowała ich za próbę ukradzenia miedzianej rury.

W końcu Beck przyznała się do kilku innych kradzieży i otrzymała 2 lata w zawieszeniu. Ale Morrison martwił się, że jego rekord kryminalny przyniesie dłuższy wyrok. Powiedział sobie, że jeśli zaoferowany będzie wyrok krótszy niż 10-letni, to zdecyduje się na ugodę.

Dostał 3.5 roku, które odbywa obecnie w centrum odwykowym w Sheridan Correctional Center w Joliet. Jego dnie wypełniają porady, spotkania grupowe i kursy budowlane. Regularne posiłki dodały 50 funtów do jego kościstej niegdyś postury.

Ma teraz czas żeby zastanowić się nad niedawnym uzależnieniem nie tylko od narkotyków, ale od kradzieży, oszustw i wszystkiego co się z tym łączy. Rozmyśla jak niszczące były jego relacje z rodziną. I planuje gdzie może pójść, co może robić po odbyciu kary.

Pomimo wszystkich wątpliwości, Morrison doszedł wreszcie do konkluzji. Wtedy, na ulicy nie był naprawdę szczęśliwy.  "O czym wtedy myślałem?" - dywaguje. "Do takiego stopnia byłem pod wpływem iluzji. Człowiek zapomina wtedy co istnieje naprawdę, a co nie."

 

Na podst. "Chicago Tribune" - oprac. E.Z

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor