----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 grudnia 2007

Udostępnij znajomym:

Myślałem, że historii o Mikołajach z ubiegłego tygodnia nic już w tym roku nie pobije. Myliłem się. Reprezentujący nas w radzie miasta aldermani postanowili jednak podrzucić nam kilka wesołych tematów.

Wyobraźmy sobie, że do Chicago, zachęcona reklamami i sławą miasta, przybywa kilkuosobowa rodzina w celach, oczywiście, turystycznych. Po odwiedzeniu muzeów, giełdy towarowej, Navy Pier i domu Al Capone cała grupa postanawia pospacerować po śródmieściu. Trafiają na Daley Plaza, główny, choć niezbyt urodziwy, skwer Chicago. Kilka osób trzyma w dłoniach nadgryzione rogaliki kupione w kafejce kilka minut wcześniej. Pomiędzy nogami spacerują im gołębie, które od lat są głównymi użytkownikami tego właśnie placu. Ktoś, nie zastanawiając się nad okrutnymi konsekwencjami swego czyny, odłamuje okruch wypieku i rzuca jednemu z ptaków. Widząc to nadlatuje i podbiega kilkadziesiąt innych. Kilka innych osób dzieli się swymi rogalikami. Jest wesoło, słychać trzask migawki aparatu fotograficznego, dzieci głośnym śmiechem wyrażają radość z niecodziennej sytuacji...

 

Kilka godzin później, w wyniku przeprowadzonego śledztwa, osoby, które rzuciły gołębiom największe części rogalika otrzymują wyrok sześciu miesięcy pozbawienia wolności i tysiąc dolarów grzywny. Pozostali po kilkaset dolarów kary.

Poważnie. To całkiem realny scenariusz. Dwóch aldermanów próbuje przeforsować pomysł surowego karania osób, które przyłapane zostaną w Chicago na dokarmianiu gołębi. Grozić za taki czyn będzie do pół roku więzienia i tysiąca dolarów grzywny. W powyższym opowiadaniu posłużyłem się turystami, bo skąd ci ludzie będą wiedzieć, że nasze miasto zarządzane jest przez idiotów, którzy podobne prawo podpisali?

Na razie to tylko pomysł i trzymam kciuki za burmistrza z niedowierzaniem na tę grupę radnych patrzącego. Oczywiście, gołębie są w miastach niemile widziane. Ich odchody niszczą elewacje budynków, rzeźby i fontanny. Wszystkie duże metropolie na całym świecie próbują walczyć z tymi ptakami na różne sposoby. Używa się prądu, dźwięków, drapieżników itd. Nikt jednak nie wpadł na pomysł karania więzieniem mieszkańców, którym spadł na chodnik kawałek gofra. Jeśli radni sądzą, że gołębie zostaną w ten sposób zagłodzone, to chyba powinni ponownie wybrać się do szkoły o specjalnym toku nauczania.

Podobnie z kurami. Słyszymy o nich od dawna. Nikt dokładnie nie pamięta od czego się zaczęło, ale kilku aldermanów postanowiło zakazać ich posiadania.  Budzą rano sąsiadów, zostawiają nieczystości, wykorzystywane są do nielegalnych walk, giną od noży kuchennych... powodów wprowadzenia zakazu można znaleźć wiele. Każdy z zasiadających w ratuszu znajdzie jeden dla siebie. Jedynym obrońcą kur w mieście wydaje się być burmistrz. Zdaje sobie sprawę ze składu etnicznego Chicago i rozumie, że dla pewnych narodowości hodowla tych ptaków jest i tradycją i podstawowym elementem codzienności. W końcu proceder ten nie jest praktykowany w okolicach budynku Hancocka, czy tuż obok ulicy Michigan. Doskonale wiemy, że Daley z przeciwnikami kur przegra. Głównie dlatego, że rada miasta panicznie boi się poważnych tematów i cały wysiłek wkłada w takie właśnie osobliwości, jak ptaki w mieście. Przeciwnicy kur chcą swój temat połączyć z gołębiami. Doszli do wniosku, że skoro nie można zakazać ich posiadania, to można zabronić ich dokarmiania. Po co nam w domu ptak, którego nie wolno karmić? Problem rozwiązany.

Kilka lat temu, jeszcze w starym składzie rada miasta próbowała przegłosować ustawę mówiącą, że pobyt mew w centrum jest niezgodny z przepisami. Po co? Dlaczego? W jakim celu? Do dziś nie wiadomo. Mam wrażenie, że część chicagowskich aldermanów świetnie by się czuła w radzie powiatu Cook. Mogliby tam połączyć swe siły z Toddem Strogerem. Ale byłoby wesoło.

Okazuje się, że nikt nie ma monopolu na fajne pomysły. Coraz częściej słyszymy o nich głównie w związku z walką z tzw. efektem cieplarnianym. Nie ma wątpliwości, że nasza planeta przeżywa poważny kryzys. Nie jest również tajemnicą, iż jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest działalność człowieka. Jednak niektórzy posuwają się zdecydowanie za daleko w szukaniu winowajców. Kilka dni temu cały świat obiegły wyniki badań, według których rozwiedzione małżeństwa szkodzą środowisku naturalnemu. Tak, też się początkowo uśmiechnąłem. Później okazało się, że sprawa jest poważna. Każde rozbite małżeństwo, to dwa domy, dwie lodówki, dwie kuchenki, podwójne śmieci i dodatkowe samochody. Decydujący się na rozstanie małżonkowie w ogóle nie biorą pod uwagę zdrowia i przyszłości naszej planety. Zgroza!

W tym roku Mikołaj będzie miał trudne, wręcz niewykonalne zadanie. W ramach interwencji będzie musiał bardzo wielu osobom przynieść nowy, sprawnie działający mózg. Miłego weekendu.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor