----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 grudnia 2007

Udostępnij znajomym:

Pod koniec 2007 roku amerykański konsument ma prawdziwe powody do zmartwień.  Z wyjątkiem krótkiego spadku po huraganie Katrina w roku 2005, wskaźnik szeroko komentowanego indeksu upodobań konsumenckich nie znajdował się na tak niskim poziomie od roku 1992. Zakupy są jednakże naturą Amerykanów. Ostatni spadek wydatków konsumenckich miał miejsce w roku 1991, ale był nieznaczny i trwał krótko. Większość badań rynkowych wskazuje, że tegoroczny sezon zakupów świątecznych będzie jeśli nie nieoczekiwanie wysoki, to lepszy niż poprzedni.   

 

Ale krótko-terminowy optymizm handlowy nie napawa radością mędrców ekonomicznych, którzy dyskutują głównie o nieuchronnej tendencji spadkowej. "Prawdopodobieństwo przechyla się na stronę amerykańskiej recesji", pisze były sekretarz skarbu, Larry Summers, na łamach magazynu. "Stajemy się coraz bardziej pewni, że recesja albo już istnieje, albo nastąpi za najpóźniej dwa kwartały", ostrzega ekonomista Merrill Lynch, David Rosenberg w nocie do klientów.

Ale gadanie nic nie kosztuje, a zarówno ekonomiści jak i laicy mają uderzająco niskie notowania w kwestii prognozowania recesji. Ale istnieją realne powody zaniepokojenia, że gospodarka się osłabia. Obejmują one borykające się z kłopotami banki, załamany rynek handlu nieruchomościami, niepewny rynek papierów wartościowych, ceny ropy naftowej, słaby dolar i wielu inwestorów w odległych krajach. Wszystko to odbija się na finansowej kondycji klientów kompleksów sklepowych.

Od wczesnych lat 1980. wydatki konsumenckie w Stanach Zjednoczonych wzrastały co kwartał. W tym okresie nasze książeczki czekowe zawładnęły nawet większą częścią ekonomii, z 62 procent produktu krajowego brutto w roku 1981 do 70 procent obecnie. Wydatki amerykańskich konsumentów stanowią 19 procent globalnej aktywności gospodarczej.

Działalność ta została znacznie spotęgowana przez zadłużenie. W roku 1983 zadłużenie gospodarstw domowych równało się 55 procentom dochodu Stanów Zjednoczonych; obecnie wynosi 114 procent. Rodziny o średnim dochodzie przeciętnie od $20,000 do $100,000 rocznie wykazywały stosunek zadłużenia do zarobków wartości 141 procent w roku 2004, informuje ekonomista z New York University, Edward Wolff. Twierdzi on, że jest on nawet wyższy obecnie. W trzecim kwartale 2005 roku, poziom krajowych oszczędności (dochód osobisty minus wydatki) był wartością ujemną po raz pierwszy od czasu Wielkiej Depresji, a od tej pory wzrósł jedynie nieznacznie.

Pożyczanie pieniędzy nie jest koniecznie rzeczą złą, ponadto trudno stwierdzić jaka powinna być właściwa proporcja zadłużenia czy oszczędności. Z drugiej strony Amerykanie nie mogą zadłużać się w nieskończoność. W pewnym momencie trzeba będzie dług spłacić.

Pesymiści przepowiadali to od połowy lat 80. nie dysponując wieloma argumentami. Ale coś zmieniło się po 2001, kiedy długotrwały i retrospektywnie średni wzrost zadłużenia przekształcił się w spektakularny nie- kontrolowany rozrost pożyczek i pożyczek pod zastaw nieruchomości. Rozpoczęło się to wyjątkowo nisko oprocentowanymi pożyczkami, które utrzymywały wydatki konsumenckie na wysokim poziomie, nawet po załamaniu się rozwoju technologicznego w późnych latach 1990. Ale wkrótce potem rozwój przemysłu pożyczkowego nabrał samodzielnego życia z jeszcze większymi i dziwniejszymi pożyczkami oferowanymi ludziom, którzy byliby w stanie spłacać je jedynie wtedy gdyby wygrali na loterii albo gdyby ceny ich domów systematycznie wzrastały.

Hyman Minsky, profesor ekonomii, który zmarł jako nierozpoznany, ale obecnie jest na ustach Wall Street, użył barwnej frazy do opisania takich ludzi: określał ich jako "pożyczkobiorcy typu Ponzi" od nazwiska Charlesa Ponzi, który uknuł kombinacje piramidalną w początkach dwudziestego wieku. Minsky dowodził, że odkąd banki stały się tak niedbałe, że zaczęły oferować pożyczki typu Ponzi, kryzys finansowy stał się nieunikniony.

Co było do przewidzenia, ceny domów przestały rosnąć w roku 2006, a obecnie banki i agencje pożyczkowe borykają się z ogromnymi cięciami związanymi z instrumentami wsparcia pożyczkowego, które napędzały machinę pożyczek typu Ponzi. Ekonomiści nerwowo debatują czy nie znajdujemy się przypadkiem na pograniczu w pełni rozwiniętego "momentu Minskiego", w którym pożyczki kurczą się w całej rozciągłości. Nouriel Roubini, ekonomista z NYU i szeroko znany prognostyk przyciągnął uwagę publiczną zapowiadając w listopadzie, że dostrzega ryzyko "ogólnego upadku systemu finansowego o poziomie i intensywności nie doświadczanej nigdy wcześniej." Brzmi to źle. Ale nawet jeśli upadek jest ograniczony do jedynie amerykańskiego rynku pożyczkowego, to redukcja w ofercie pożyczkowej o wartości 2 trylionów może być dotkliwa, szacuje ekonomista Goldman Sachs, Jan Hatzius.

To około 14 procent produktu narodowego brutto, więcej niż potrzeba żeby wywołać recesję - półoficjalnie określaną przez Krajowe Biuro Badań Ekonomicznych jako "znaczny spadek aktywności ekonomicznej na terenie całej gospodarki, trwający dłużej niż kilka miesięcy." Czy będzie trwała tak długo? Szacunek musi uwzględniać globalny popyt na amerykański eksport, pozycję dolara, ceny ropy naftowej i inne czynniki, które są mniej lub bardziej trudne do przewidzenia. Wydaje się oczywiste, że nastał koniec ery pożyczania i wydawania pieniędzy, a w najgorszej sytuacji mamy do czynienia z wydłużoną w niej przerwą.

Póki co, wydaje się, że wszyscy znajdujemy się na etapie oczekiwania na następną recesję. Każdy wie, że cykl biznesowy nie został zakończony, więc kolejna recesja jest nie do uniknięcia wcześniej czy później. Niektóre ze wskaźników sugerują obecnie, że może być to wcześniej. Wspomniany powyżej indeks preferencji konsumenckich spada od trzech miesięcy. W marcu 30 procent respondentów stwierdziło, że zatrudnienie jest "zadowalające", obecnie tego zdania jest już tylko 24 procent.

W ubiegłym tygodniu Rezerwa Federalna zmniejszyła poziom oprocentowania drugi juz raz od sierpnia. Wynosi ono obecnie 4.5 procenta, mniej niż maksymalne ostatnio 5.2 procent. Jakkolwiek gospodarka wzrosła do poziomu 3.9 procent w trzecim kwartale, to większość ekonomistów uważa to za odchylenie. Spodziewają się powolniejszego rozwoju albo recesji, ponieważ trzy potężne siły stanowią poważne obecnie wyzwanie dla ekonomicznego rozwoju.

Po pierwsze - rynek nieruchomości. Jego załamanie pogłębia się. Ekonomista, Richard Berner z Morgan Stanley zauważa, że sprzedaż nowych i istniejących domów spadła o 42 procent i 30 procent w porównaniu z najwyższym jego poziomem dwa lata temu. Ceny nowych domów znajdują się 47 procent poniżej okresu ich najwyższej sprzedaży w styczniu 2006 roku i ciągle spadają. Wraz z ciągle powiększającą się pulą nie sprzedanych domów, ceny na rynku nieruchomości nieprzerwanie maleją. Wskaźnik Case-Shiller (nazwany od nazwisk jego twórców, ekonomistów Karla Case i roberta Shillera) informuje, że ceny w sierpniu były o 4.4 procent niższe w skali kraju w porównaniu z rokiem ubiegłym. Z 20 sondowanych obszarów miejskich, jedynie 5 (Atlanta, Charlotte, N.C., Dallas, Portland, Ore. I Seattle) odnotowało wzrost. Ceny spadły o 7.8 procenta w Miami i 5.7 procent w Los Angeles.

Po drugie, ceny ropy naftowej. Jakiekolwiek zagrożenie istniejących dostaw (huragan w Zatoce Meksykańskiej, możliwy atak Turcji na Irak) automatycznie powoduje ich wzrost. Kształtują się one około $90 za baryłkę, a analitycy otwarcie mówią o możliwości $100 za baryłkę. Nawet przed ostatnim wzrostem cen, koszt energii wzrósł do 6.2 procent wydatków konsumenckich w drugim kwartale z 4.5 procent w roku 2002, zauważa Jack Lavery, były szef ekonomiczny Merrill Lynch, obecnie konsultant. Wysokie koszty energii będą ciągle pogarszały moc nabywczą innych dóbr i towarów, zapowiada.

W końcu - problemy kredytowe. Jako że pożyczkodawcy i inwestorzy doświadczyli strat w zakresie pożyczek oprocentowanych poniżej średniej krajowej - pożyczek udzielanych słabszym pożyczkobiorcom - to zacieśnili zasady udzielania pożyczek również pozostałym pożyczkobiorcom. Sytuacja może się pogorszyć zanim się poprawi, dowodzi analityk, Diane Vazza ze Standard & Poor"s w swym nowym raporcie. W obliczu słabnącej ekonomii, oczekuje ona pogorszenia się sytuacji wśród słabszych korporacyjnych pożyczkobiorców, zwłaszcza firm polegających na intensywnych wydatkach konsumenckich (sklepy sprzedaży detalicznej, bary szybkiej obsługi, przemysł rozrywkowy).

Te potężne siły ekonomiczne są neutralizowane przez silny rozwój eksportu (wzrost do 16 procent rocznie w trzecim kwartale) i zwiększone wydatki federalne (o 7 procent). Los ekonomii zależy w dużej części od wyników wojny. W międzyczasie w dramatycznym wyrywaniu włosów z głowy na temat możliwej recesji brakuje wyczucia proporcji.

Rzecz jasna, nikt nie lubi skutków ubocznych recesji: wysokiego bezrobocia, słabszych dochodów, większego stresu. Ale popularna retoryka wyolbrzymia szkody. Recesje są problemami, nie tragediami. Od czasów drugiej wojny światowej było ich 10, przeciętnie jedna na sześć lat. Trwały średnio około 10 miesięcy (w rzeczywistości popularna definicja recesji określa ją jako przynajmniej dwa kwartały pogarszającego się do- chodu, jakkolwiek wyznaczanie dat cyklu biznesowego należy do obowiązków komitetu ekonomistów). Pomijając dwie poważne recesje - tę z lat 1973-75 i 1981-82 - najwyższy poziom bezrobocia sięgnął 7.1 procent.

Recesje mają również często pomijane korzyści. Osłabiają inflację. W słabszych rynkach firmy nie mogą łatwo podnosić cen ani wynagrodzeń. Recesje karają ryzykanckie spekulacje finansowe i nieprzemyślane inwestycje korporacyjne. Złe pożyczki nie popłacają. Te dyscyplinujące efekty przyczyniają się długoterminowo do wzmocnienia ekonomii, ale takie deklaracje wydają się okrutne, ze względu na początkowe boleśnie odczuwane skutki. Obecnie amerykańska recesja może również odwrócić zwyżkującą spiralę cen ropy naftowej i spowodować szybszy i zdrowszy spadek cen domów. Jak zauważa ekonomista Berner, powolny spadek cenowy wydłuża zastój na rynku nieruchomości, ponieważ sprawia, że "potencjalni kupcy czekają na atrakcyjniejsze oferty." Poprzez szersze udostępnienie oferty mieszkaniowej, szybki i gwałtowny spadek cen mógłby w istocie ożywić rynek nieruchomości znacznie szybciej.

W obliczu spodziewanej recesji popularność zyskuje termin "moralnego zagrożenia". Jego pierwotne znaczenie wywodzi się od ubezpieczenia: jeśli ubezpieczysz się za bardzo przeciwko ryzyku, możesz w istocie zachęcić do niechcianego zachowania. Przykład: tanie ubezpieczenie przeciwpowodziowe spotęguje budownictwo po cenach inflacyjnych. Rezerwa Federalna staje przed podobnym dylematem. Jeśli będzie próbowała zbyt intensywnie zabezpieczyć się przed recesją - poprzez polisy umożliwiające łatwe pieniądze - inwestorzy, biznesmeni i pracownicy mogą dojść do wniosku, że nie mają się czego obawiać. Po czym podejmą dokładnie takie ryzykowne i inflacyjne działania, które pogarszają sytuację, perwersyjnie "doprowadzając do nawet większego balonu i większej w konsekwencji recesji," - ostrzega John Makin, ekonomista z American Enterprise Institute. 

Doświadczyliśmy już tego w przeszłości. W latach 1960. i 1970., Federalna Rezerwa zastosowała polisy łatwych pieniędzy wierząc, że rząd może zakończyć recesję i utrzymać gospodarkę w stanie "pełnego zatrudnienia." Tego typu działania zachęciły inflacyjny wzrost zarobków i cen uwolnionych w obawie przed recesją. Eksperyment wrócił jak bumerang przynosząc dwucyfrową inflację wraz z rozwścieczonymi recesjami w latach 1973-75 i 1981-82 (szczytowe bezrobocie: 9 procent, 10.8 procent). Prawdziwe "moralne zagrożenie" polega obecnie na tym, by nie powtórzyć tego błędu.

 

Na podst. "Time" i "Newsweek" oprac. E.Z.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor