Zgodnie z przewidywaniami Hillary Clinton uzyskuje zdecydowaną przewagę nad Barackiem Obamą. Dwa kroki do przodu, jeden w tył. Ostatnio Obama zaatakował, na razie tylko zapowiadając zmianę strategii. Postanowił on, zgodnie z zaleceniami swoich doradców, że zacznie krytykować innych demokratycznych kandydatów. Jeszcze nie wiadomo, co miał na myśli, ale rękawice bokserskie już ma. Niezależnie jakie przyniesie mu to korzyści zauważyć można drobną zmianę w nastawieniu mieszkańców Chicago do prowadzącej w wyścigu dwójki. Wraz z rosnąca popularnością Hillary Clinton coraz więcej osób przypomina sobie, iż urodziła się ona i wychowała na przedmieściach naszego miasta, natomiast do aż do bólu popularny tu do niedawna Obama, niestety, nie. Od czasu, gdy nasz senator przestał Chicago odwiedzać i zajął się zbieraniem głosów w innych stanach stopniowo, ale stale, spada tu jego popularność. Pod nieobecność Obamy wyborcami chicagowskimi zajęli się inni. Wśród nich republikanin Giuliani, który po cichu, bez większego rozgłosu odwiedził nas w ostatnich miesiącach trzykrotnie, wywiózł stąd kilkaset tysięcy dolarów i popularnością dorównał demokratycznym politykom. Wyścig prezydencki trwa i być może zaczniemy się mu przyglądać, gdy choć część obecnych problemów naszego miasta zostanie rozwiązanych. Mam na myśli pustą kasę, groźbę podwyżek, paraliż komunikacji miejskiej, trudności z pokonaniem rywali w staraniach o Olimpiadę, czy też nieskuteczną i skorumpowana policję. Mówiliśmy o tym często, więc nie będziemy ciągnąć tematu. Jedyną rozrywką na smutnej mapie Chicago wydaje się być próba odgadnięcia, gdzie wybudowane zostanie kasyno. Jest kilka propozycji, a jednocześnie szanse poszczególnych dzielnic są największą tajemnicą. Wiadomo, ten kto będzie wiedział pierwszy może sporo zarobić. Zresztą poczekajmy cierpliwie. Pewnie już niedługo jakaś tajemnicza firma zacznie inwestować w jedno miejsce. Potem okaże się, że jej doradcą albo udziałowcem jest daleki kuzyn polityka, czy też urzędnika. Wszyscy pokrzyczą, pogrożą palcem i na tym się skończy. Jak zawsze.
W jednym z wydań Chicago Sun Times ukazał się raport dotyczący liczby przestępców wśród nielegalnych imigrantów. Wdzięczny jestem za ten artykuł. To pierwsze opracowanie tego typu. Nie tylko ze względu na poruszany temat, ale również prezentowane liczby. Okazuje się, że panujące wśród coraz większej liczby Amerykanów przekonanie, iż każda, a jeśli nie każda, to co druga osoba przebywająca tu nielegalnie jest przestępcą, nie ma racji bytu.
W USA mieszka około 11 milionów nielegalnych imigrantów, co stanowi 4% całej populacji. Okazuje się, że wśród zatrzymanych, skazanych i przebywających w więzieniach stanowią oni... mniej niż 4%. Czyli nie są większością, jak niektórzy podejrzewali. Odsetek łamiących prawo w tej grupie jest niższy, niż pośród pozostałych. Bardzo powoli, z oporami, ale jednak zdecydowanie coraz więcej osób przekonuje się, że nielegalni imigranci są w większości ciężko pracujaca grupą, starającą się nie wchodzić w kolizję z prawem. Tak byli postrzegani przez setki lat i nagle, kilka lat temu okazali się zwyrodnialcami pchającymi ten kraj w stronę przepaści.
W stanie Illinois liczby jeszcze mocniej przemawiają na rzecz nielegalnych.
W stanowych, powiatowych i miejskich więzieniach stanowią oni mniej, niż 3%. Wyolbrzymianie pojedynczej zbrodni dokonanej przez osobę przebywającą w kraju bez odpowiednich dokumentów i wmawianie, że pozostali są tacy sami przyniosło określonym grupom zamierzone korzyści. Politycy, zwłaszcza republikańscy, jeszcze do niedawna bu- dowali całe kampanie w oparciu o obraz wyłudzającego pieniądze z opieki społecznej, łamiącego prawo, niedouczonego imigranta. W prawie wszystkich punktach udało się te teorie obalić. Najtrudniej było przekonać, iż nielegalni imigranci nie otrzymują pomocy i zasiłków, gdyż najzwyczajniej nie zezwala na to prawo.
Drugim punktem była przestępczość. Tu wciąż dochodzi do nieporozumień. Wprawdzie okazało się, że w więzieniach nie ma nielegalnych zbyt wielu, to jednak pośród deportowanych stanowią oni niemal połowę. Jak więc jest naprawdę? Z pomocą przyszły same służby imigracyjne, które kilka miesięcy temu, przez przypadek, przyznały, iż przeglądają spis osób przebywających za kratkami w poszukiwaniu kandydatów do wydalenia z kraju. Po odsiedzeniu wyroku automatycznie odwożeni są oni na granicę.
Faktem jest, że każda osoba przebywająca tu nielegalnie złamała prawo. Właśnie samym swoim pobytem. Trudno jednak nazywać z miejsca takie osoby kryminalistami. Trochę mi przykro, że osobiście znam ludzi cieszących się poważaniem i szacunkiem w naszym środowisku, które podzielają takie zdanie. Ani jedna z tych osób nie urodziła się w Stanach Zjednoczonych, a dokumenty pobytowe otrzymała dzięki azylowi, rodzinie lub sponsorowaniu przez pracę. Z niedawnego imigranta zamienili się w krótkim czasie w bojowników walczących o czystość tego kraju i bajkopisarzy. Im też życzę miłego weekendu.