Rezygnując z części podwyżek i obniżając wartość kilku innych burmistrz osiągnął zamierzony cel, zyskał dla budżetowego planu na 2008 rok poparcie większości aldermanów.
Richard Daley jest doskonałym strategiem. Po raz kolejny mogliśmy się o tym przekonać w ostatnich tygodniach. Zastosował niezwykle prosty i zawsze skuteczny sposób na zdobycie poparcia dla swojego planu. W pierwszej wersji zażądał rekordowych podwyżek podatków i opłat. W obliczu zdecydowanego sprzeciwu i krytyki zgodził się na nieco mniejsze stawki, a zadowoleni ze swojej skuteczności aldermani postanowili poprzeć zrewidowany i zmniejszony o kilkadziesiąt milionów budżet na 2008 rok.
Daley osiągnął to, co chciał. Wpływy do kasy miejskiej wzrosną o prawie 300 milionów dolarów. Zamiast planowanych 108 milionów z tytułu podwyżki podatków od nieruchomości miasto zarobi dodatkowe 83 miliony, co w dalszym ciągu jest sporym wydatkiem dla mieszkańców. O połowę zmniejszono planowaną opłatę od każdej butelki wody sprzedawanej na terenie miasta, zamiast 10 centów zgodzono się na pięć. Płacić będziemy też więcej, choć nie tak dużo jak w pierwszej wersji budżetu, za alkohol, gaz, mandaty parkingowe, miejski podatek samochodowy, czyli tzw. city sticker, dzierżawę samochodu oraz wypożyczanie filmów DVD. Kilkadziesiąt milionów "zaoszczędzone" mieszkańcom przez aldermanów ściągnięte zostanie do kasy miasta z z firm developerskich pragnących współpracować z Chicago, reklam na billboardach i mandatów z automatycznych kamer na skrzyżowaniach, których liczba ulegnie przy okazji podwojeniu.
Po wstępnym głosowaniu przedstawiciele burmistrza stwierdzili, że zakończył on już dyskusje z radnymi i przekonany jest, iż 14 listopada, podczas głosowania nad budżetem zdobędzie on wystarczająca do jego przyjęcia liczbę 26-ciu głosów. Niektórzy twierdzą, że w celu zdobycia kilku dodatkowych i udowodnienia, że cała rada stoi za nim murem, burmistrz może zdecydować się na dodatkowe, niewielkie zmiany, ale raczej nie będą one potrzebne.
Wśród przeciwników podwyżek, bo i tacy w dalszym ciągu w ratuszu są, panuje przekonanie, że Chicago powoli zyskuje miano "miasta nie nadającego się do życia". Kilkuosobowa grupa radnych wciąż uważa, że podwyżki polegające na zabraniu dodatkowych kilku centów z każdego artykułu, czy przeprowadzanej transakcji najbardziej uderzy w najbiedniejszych.