Właśnie dowiedzieliśmy się ile kosztują każdego roku programy federalne, których celem jest zachęcenie młodzieży do abstynencji seksualnej. Dokładnie 141 milionów dolarów. Przy okazji poznaliśmy ich wyniki. Zerowe. Należało wydać kolejne kilka milionów dolarów, by się o tym przekonać. Opinia nauczycieli, rodziców, czy samej młodzieży nie wystarczyła. Zawsze gdzieś u góry ktoś wierzył, iż plakat zachęcający do zajęcia się numizmatyką lub pisaniem wierszy zamiast wychodzeniem na randki z rówieśnikami przyniesie efekty. Należałoby sądzić, że teraz, gdy jasne jest, iż są to pieniądze wyrzucane w błoto, programy tego typu znikną, a zaoszczędzone miliony wyda się na lepszy cel. Nieprawda. Jedyny wniosek, jaki z wieloletnich badań wyciągnęła grupa emerytowanych polityków zasiadających w Departamencie Zdrowia brzmi: trzeba zwiększyć wydatki na ten cel.
Każdego roku rząd wydaje miliardy dolarów na podobne akcje i programy. O większości z nich nigdy nie słyszeliśmy. Czyni tak nie tylko rząd federalny. Podobnie jest w stanie, mieście, a nawet dzielnicy. Każdy wybrany na swoje stanowisko polityk otrzymuje pewną sumę, którą może przeznaczyć na co tylko mu się podoba. Nazywa się to "pet project". Nikt nie pyta o te pieniądze tak długo, jak nie znajdą się one na jego prywatnym koncie. O ile nawoływanie do wstrzemięźliwości seksualnej jest ogólnonarodowym projektem, o tyle wiele innych, często drobnych pomysłów sponsorowanych jest przez poszczególne osoby. W Chicago trudno jest wydać takie pieniądze. Wszystko opłacane jest z kasy miejskiej i radni z trudem znajdują sposoby wydania otrzymanych na zabawę sum. Najczęściej stawiają pomniki, malują swoje kamienice, sadzą drzewa, stawiają ławki. Obowiązkowym elementem jest zawsze tabliczka z imieniem i nazwiskiem sponsora. Spacerujemy później po mieście i co dwa kroki natykamy się na nie. Po godzinie marszu mamy w głowie mętlik i zastanawiamy się, kim są ci wszyscy ludzie upamiętnieni w betonie, korze drzew i oparciach siedzeń.
Skoro dostają to wydają. Takie jest prawo i raczej w najbliższym czasie się nie zmieni. Problem leży gdzie indziej. Nie zdarzyło się w ostatnich latach, by któryś z aldermanów przekazał te pieniądze na jakiś szczytny cel. Każdy z nich mógłby w ten sposób pomóc większej lub mniejszej liczbie mieszkańców. Gdyby zebrało się ich kilku, mogliby naprawdę uczynić wiele. Albo nie chcą, albo nie pomyśleli o tym. Pojawiły się ostatnio głosy, by im po prostu te budżety zabrać. Według mnie niezły pomysł, zwłaszcza, że miasto zaoszczędzi w ten sposób kilka milionów. Niewykonalny jednak, gdyż ewentualna zmianę prawa przegłosować musieliby sami radni. Jeśli chodzi o nawoływanie do wstrzemięźliwości seksualnej wśród nastolatków, równie dobrze można by ich przekonywać do szkodliwości oddychania, czy zgubnego wpływu buszowania po internecie. Tego projektu nikt jednak nie zdecyduje się przerwać, gdyż byłoby to podobno niemoralne.
Nie wiem, czy spokojnie będą spać po nocach członkowie rad edukacyjnych i szkolnych w naszym stanie. Mam nadzieje, że dręczyć ich będą wyrzuty sumienia. Namawiani są ostatnio do poparcia ustawy, skutecznie zresztą, która zakazałaby osobom 18 letnim starania się o członkostwo w takich organizacjach. Dziwne, gdyż teoretycznie osoby takie uznawane są za pełnoletnie, mają pełne prawa wyborcze, mogą brać ślub, rodzić dzieci i zobowiązane są do wpisania swego nazwiska na listę poborowych. Alkoholu jedynie w dalszym ciągu spożywać nie mogą. Pełne prawa obywatelskie pozwalają młodzieży w tym wieku na prowadzenie kampanii wyborczych i jeśli uda im się prze- konać wyborców, to mają pełne prawo do zajęcia fotela w radzie edukacyjnej i wpływania na jej decyzje. Nauczyciele na całym świecie nie przyznają się do tego otwarcie, ale wszystkich młodych ludzi mają za grupę gorszą i niepełnowartościową. Perspektywa współpracy z młodym człowiekiem napawa ich prze- rażeniem. Twierdzą, że osiemnastolatek nie jest w stanie służyć dobrze społeczeństwu, a co dopiero innym uczniom. Zamiast więc skupić się na tym, by młodzi ludzie posiedli umiejętność współpracy, decydowania i podejmowania decyzji, czyli samemu wziąć się do roboty, postanowili lobbować na rzecz niedopuszczenia ich do współpracy. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie konsekwencji wprowadzenia takiego zakazu. Po osobach odpowiedzialnych za wykształcenie innych spodziewałem się choć odrobiny wyobraźni. Zawiodłem się.
Najbardziej zdumiewa fakt, że akcja pracowników oświaty przeprowadzana jest mimo, że żaden nastolatek nie zdobył jeszcze wśród nich stanowiska. Obawiają się, że nagle, w ciągu jednej nocy zostaną zdominowani przez młodzież? Przygotowują się do wprowadzenia większego planu? Boją się nowych pomysłów? Nie wiem. Chciałbym jednak zobaczyć, co taka wybuchowa mieszanka mogłaby przynieść. Przecież dużo gorzej nie może być. Miłego weekendu.