Pod koniec lat 90-tych jeden z naszych rodaków zamieszkałych w Chicago wyskoczył na chwilę z pracy do pobliskiego sklepu po paczkę papierosów i coś zimnego do picia. Wychodząc po zakupach z 7-Eleven zauważył czekającego obok swego samochodu policjanta. Stróż prawa grzecznie, choć zdecydowanie poprosił o dowód tożsamości i dokumenty pojazdu. Sprawa zakończyła się na szybkiej kontroli i zdawkowym pożegnaniu. Warto jednak wyjaśnić zachowanie policjanta. Otóż zagadnięty przez niego mężczyzna pracował przy wykańczaniu wnętrz, więc ubranie robocze dopasowane było do warunków panujących na budowie. Samochód był nowiutki, marki uznawanej za dobrą i najczęściej spotykanej na parkingach ekskluzywnych restauracji. Czy oszczędzał na niego przez lata, czy zadłużył się po uszy - nie ma to najmniejszego znaczenia. Policjant jednak podejrzewał, iż pojazd został skradziony. Po prostu trudno było mu uwierzyć, że osoba w poplamionym kombinezonie może poruszać się po mieście lśniącym wytworem niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. Czy policjant miał prawo do kontroli? Teoretycznie miał. Czy było to zachowanie właściwe? Raczej nie. Okazuje się, że takich samych lub podobnych przypadków zdarzyło się w Chicago i nie tylko w tamtych latach więcej. Zatrzymywane osoby były słusznie wzburzone, policjanci odczuwali zadowolenie z dobrze wykonanej pracy. Nie wiadomo, ile w ten sposób odzyskano skradzionych pojazdów. Ośmielam się podejrzewać, że żadnego. Ocenianie poszczególnych osób bazując wyłącznie na ich wyglądzie, czyli tzw. profiling, jest już w Stanach Zjednoczonych postępowaniem karalnym. Trudno jednak często przed sądem dowieść, że policjant naruszył prawo, zwłaszcza jeśli w wyniku jego akcji nie ucierpieliśmy za bardzo.
Minęło kilka lat i nastały czasy powszechnej nagonki na imigrantów. Zaczęło się od małych społeczności i nieznanych nikomu miasteczek w stanach środkowego zachodu i południa. Zresztą na ten temat pisaliśmy wielokrotnie i nikt chyba nie ma wątpliwości, że życie imigranta jest coraz trudniejsze.
W Houston, w Teksasie, policjant zatrzymał ładny, nowy samochód. Za kierownicą znajdowała się kobieta pochodzenia latynoskiego, naturalizowana obywatelka USA, posiadająca ważne i legalnie otrzymane prawo jazdy. Pierwszą rzeczą, o jaką poprosił ją stróż prawa była karta social security. Chciał sprawdzić, czy przebywa ona w kraju legalnie. Mayra Figueroa nie posiadała tego dokumentu, zresztą prawo nie nakazuje posiadania go przy sobie. Po dłuższym postoju i skomplikowanych rozmowach policjant dał się przekonać, że jest obywatelką USA. Kobieta odjechała, ale niesmak pozostał. Dwie różne sytuacje, ale jakże podobne. Tylko cel działań policjantów w obydwu przypadkach był inny.
Niektórzy próbują nas przekonać, że walka z nielegalną imigracją nie jest zjawiskiem nowym. Według mnie jest i nie ma nic wspólnego z faktycznym zagrożeniem ekonomii, czy bezpieczeństwa kraju, o czym zresztą wielokrotnie wspominałem. W 1996 roku rząd federalny zaprosił do współpracy w zwalczaniu nielegalnej imigracji lokalne społeczności. Powstał specjalny program treningowy pod patronatem ICE, czyli Immigration and Customs Enforcement Agency. Po jego zaliczeniu poszczególni pracownicy departamentów miejskich i stanowych otrzymywali prawo kontroli statusu zatrzymanych osób. Tak się składa, że aż do roku 2002 tylko jedno miasteczko w całym kraju wyraziło chęć uczestniczenia w tym programie. Jedno! Kilka lat temu nastała nagle moda na walkę z imigrantami. W ciągu kilkunastu miesięcy liczba miasteczek wysyłających swych policjantów na szkolenia wzrosła do ponad stu. W tej chwili kolejka jest długa i na zatwierdzenie trzeba czekać wiele miesięcy. W samym stanie Illinois takich miejsc jest kilkanaście. Im dalej na zachód lub południe, tym liczba ta rośnie. Nawet jeśli szef policji odmówi uczestniczenia w programie, to zmuszą go do tego lokalni politycy. Tak było na przykład w Minnesocie, gdzie gubernator nakazał policji stanowej kontrolowanie statusu imigracyjnego zatrzymywanych osób. W New Jersey prokurator generalny wymaga, by spraw- dzano dokumenty pobytowe wszystkich aresztowanych, niezależnie od popełnionego przestępstwa. Takich stanów jest więcej. Nie wszyscy ulegają tej paranoi. Wielu policjantów uważa, że uganianie się za nielegalnymi imigrantami tylko zwiększa zagrożenie na ulicach. Po pierwsze mniej czasu poświęca się innym sprawom; po drugie zastraszeni imigranci nie zgłaszają przestępstw i wykroczeń. Coraz więcej pojawia się dowodów na to, że przeszkoleni w programie ICE policjanci nadużywają swych uprawnień, przykładem może być choćby opisane wcześniej zatrzymanie kobiety w Houston. Dochodzi do dziwnych sytuacji. W miejscowości Newark, w stanie New Jersey pewien mężczyzna znalazł przypadkowo w uliczce za domem zwłoki. Natychmiast zgłosił to na policję. Chwilę potem został aresztowany i pierwszą rzeczą jaką zrobiono, było sprawdzenie jego statusu imigracyjnego. Można się z tego śmiać, ale tak wygląda tam obowiązujące obecnie prawo.
Obrazków takich widzimy coraz więcej. Już nie tylko z dalekiego Teksasu, Kalifornii, Florydy, czy Pensylwanii. Na naszym podwórku zaczyna się dziać podobnie. Imigranci już nie chcą legalizacji, otwartych drzwi i równych praw. Chcą jedynie, by zaczęto ponownie spoglądać na nich jak na normalnych ludzi. By uwierzono, że nie są przyczyną krachów na giełdzie, ceny benzyny i rosnącej przestępczości. Wiece i protesty nie dają, niestety, zbyt wiele. Im więcej osób wyraża poparcie dla imigrantów, tym bardziej rośnie antyimigracyjne lobby. Wydaje się, że to zamknięte koło. Jedyny pocieszający obrazek, jaki ostatnio widziałem to zdjęcie kilkunastoletniego chłopca, urodzonego tu obywatela USA. Razem ze swą rodziną, przebywającą tu od prawie 20 lat nielegalnie, brał udział właśnie w jednym z takich pokojowych marszów. W dłoni trzymał plakat z napisem: "Już niedługo będę głosował".
Miłego weekendu.