Biedny kolekcjoner...
Nie jestem zwolennikiem odebrania wszystkim obywatelom prawa do posiadania broni, ale daleki też jestem od zapisania się do National Rifle Association, organizacji stojącej na straży prawa do jej posiadania, które gwarantuje Konstytucja Stanów Zjednoczonych. Wielokrotnie powtarzałem, że nie lubię skrajności w jakiejkolwiek formie. Dodaje ona wprawdzie pikanterii rozmowom w większym lub mniejszym gronie, ale nic dobrego z niej nigdy nie wynika. Nie zawsze postawa albo-albo jest odpowiednia. Chwilowe niezdecydowanie jest czasami właściwym rozwiązaniem i świadczy o obecności procesu myślowego u osób je prezentujących. Przykładów nie należy daleko szukać. Wszechobecna polityka daje nam ich w nadmiarze. Grupy wyznające skrajne poglądy, niezależnie, w którą stronę są one skierowane, zawsze początkowo wzbudzają wielkie zainteresowanie, później niechęć, po czym są powszechnie ignorowane. Tak było, jest i prawdopodobnie jeszcze długo będzie.
Z bronią palną jest nieco inaczej, choć pewne podobieństwa są widoczne. Dyskusja na ten temat toczy się od lat i na razie nie widać jej końca. Każdy obywatel tego kraju ma na ten temat swoje zdecydowane zdanie. Niestety, zbyt często spotykam osoby wypowiadające się w tej sprawie, a nie mające zbyt dużego pojęcia o co naprawdę chodzi. Dla większości z nas przeciwnicy posiadania broni to pacyfiści chcący zakazać posiadania jakiejkolwiek jej odmiany, a zwolennicy i obrońcy prawa, jakie daje konstytucja, to uzbrojeni po zęby, krwiożerczy i bogaci konserwatyści. W tym wszystkim jedno jest prawdziwe. Sympatycy organizacji NRA i zwolennicy obowiązującego prawa mają nieco więcej pieniędzy i bardzo silne lobby w każdym zakątku tego kraju. Reszta od prawdy, niestety, nieco odbiega, o czym powiem za chwilę.
Do poruszenia tego tematu sprowokowała mnie legislatura naszego stanu. Kilka dni temu odrzucono projekt ograniczenia zakupów broni palnej przez mieszkańców naszego stanu do jednej sztuki miesięcznie. Nie chcę jednak oceniać tej decyzji, ale skupić się na prezentowanych podczas dyskusji argumentach. Były one bowiem częściowo ciekawe, niektóre żałosne. Jeden z nich, prezentowany przez zwolenników pełnego odstępu, brzmiał: "A jeśli kolekcjoner będzie chciał na targach kupić na raz kilkanaście podobających mu się sztuk, to co zrobi jeśli będzie zakaz?". Według mnie dziwny argument. Mówimy przecież o kolekcjonerze śmiercionośnych urządzeń. Jeśli komuś naprawdę zależy na prowadzeniu kolekcji, to nie będzie chyba wzbraniał się przed ubieganiem się o specjalną licencję na zakup wielu sztuk. Łatwiej ją wprowadzić, niż dalej pozwalać na czarnorynkowy handel. W końcu w niektórych miasteczkach trzeba mieć licencję na posiadanie niektórych ras psów, czy zwierząt egzotycznych. A nielegalne odsprzedawanie wielkiej liczby karabinów przez tzw. "kolekcjonerów" jest faktem. To jedno z większych źródeł zaopatrzenia dla miejskich gangów i różnej maści przestępców.
Z drugiej strony mieliśmy powtarzający się argument zwolenników ograniczenia zakupów: "Mniej broni w rękach obywateli to większe bezpieczeństwo". No i jak na coś takiego odpowiedzieć bez posądzeń o sprzyjanie NRA? Za pomocą statystyk. Wszystkie dane wskazują, że w rejonach, gdzie udało się w jakimś stopniu ograniczyć lub kontrolować zakupy broni liczba przestępstw z jej użyciem utrzymała się na tym samym poziomie, a w niektórych miejscach wręcz podskoczyła. Niezależnie od prezentowanych argumentów stron dyskusja stoi w miejscu. Być może tak jest lepiej, niż gdyby wprowadzono nagle i bez przemyślenia kontrowersyjne i sprzeczne z konstytucja zapisy.
Powróćmy więc do pytania, o co w tym wszystkim chodzi? Zwolennicy kontroli broni palnej uważają, że druga poprawka do Konstytucji dająca każdej osobie prawo do jej posiadania niekoniecznie odnosi się do każdego jej rodzaju. To, czego się domagają, to zakaz posiadania przez osoby prywatne tzw. assault weapons, czyli karabinów wojskowych lub produkowanych na ich wzór. Największym zwycięstwem tej grupy był rok 1994. Właśnie wtedy Kongres uchwalił, a prezydent podpisał 10 letni zakaz posiadania tego typu broni, dokładnie 19-tu modeli.
W 2004 roku ustawa wygasła i zwolennicy kontroli nie uzyskali w Kongresie wystarczającego poparcia na jego przedłużenie. Sprawa ta zresztą była przedmiotem wielu dyskusji ówczesnych kandydatów na urząd prezydenta, czyli Bush`a i Kerry`ego. Lobby producentów i posiadaczy broni odetchnęło z ulgą, wszystko wróciło do normy. Od tego czasu, poza próbami na szczeblu stanowym, niewiele się zmieniło. Na straży poprawki do konstytucji i powszechnego prawa do posiadania broni palnej stoją pieniądze, i to duże. Od 1989 roku NRA i podobne jej organizacje oraz osoby prywatne przekazały lobbystom prawie 20 milionów dolarów na walkę z próbami zmiany prawa, z czego 85% przypadło republikanom. W tym samym czasie strona przeciwna zgromadziła i wydała na dokładnie przeciwny cel niecałe 2 miliony, z których 94% przekazano demokratom. Oprócz tego spore sumy przeznacza się na niezależne popieranie polityków lub kandydatów na różne urzędy, mających wpływ na zmianę prawa. Poza wymienionymi wcześniej sumami ponad 30 dodatkowych milionów przeznaczyli na ten cel zwolennicy powszechnego dostępu do każdego rodzaju broni. W tym czasie strona druga ponownie zebrała niecałe 2 miliony. Wydawać by się mogło, że chociaż nakaz zabezpieczenia przed dziećmi języka spustowego, obowiązek zamykania w sejfie, czy dokładne sprawdzanie kupujących powinno było być przegłosowane. Nic z tego. NRA i jej sprzymierzeńcy uważają, że najmniejszy zakaz jest zamachem na prawa jakie daje konstytucja. Poza tym czyniłoby to niebezpieczny precedens.
Jasne jest, że to pieniądze w tym przypadku decydują o wszystkim. Gdyby strony nagle zamieniły się kontami bankowymi w bardzo krótkim czasie doszłoby do poważnej rewolucji. Nie jestem tylko pewien, czy przyniosłaby ona pozytywne efekty. Nie jestem pewien, czyli wciąż się nad tym zastanawiam. Zapewniam też, że nawet przez chwilę nie pomyślę o losie biednego kolekcjonera. Miłego weekendu.