Naj...
Najwyższy budynek na świecie znajduje się w Azji. Największe kasyno operuje w Monaco. Największa liczba turystów pochodzi z Europy. Najtańsza benzyna jest w Ameryce Południowej. Najsilniejszą walutą jest brytyjski funt. Najszybszy wzrost ekonomiczny notuje się w Chinach. Wyliczankę tę można by prowadzić długo. Jej celem nie jest wcale pomniejszenie roli Stanów Zjednoczonych, ale jedynie uświadomienie, że otaczający nas świat zmienia się. USA w dalszym ciągu są mocarstwem ekonomicznym i militarnym. Mimo problemów, które miejmy nadzieję skończą się wkrótce, kraj ten wciąż odgrywa rolę globalnego przewodnika. Dochód tego kraju to w dalszym ciągu około 30% dochodu światowego. Z amerykańską armią pod względem liczebności i zaawansowania technicznego wciąż nie może równać się zbyt wielu. Inwestycje, mimo, że nieco mniejsze, wciąż największe są właśnie tutaj. Jednak czasy świetności pamiętane z lat 50-tych, 60-tych, czy 70-tych prawdopodobnie nie powrócą. Za wcześnie jest zgadywać, kto po USA przejmie rolę przewodnika, chociaż podobne pytania padały ostatnio w Niemczech, Wielkiej Brytanii i kilku krajach azjatyckich. Jeszcze 20 lat temu podobna wyliczanka dotycząca wszystkiego "naj" zdominowana byłaby przez Amerykę Północną. Dziś nikt jej nawet nie zaczyna wiedząc, że reszta świata pod wieloma względami dogoniła nas, a w kilku dziedzinach zostawiła daleko w tyle. Nie pomagają w tym kandydaci do Białego Domu. Chciałoby się krzyknąć: Kiedy wreszcie wrócimy do tematów ekonomicznych, wojny w Iraku, groźby Iranu i Korei oraz polityki zagranicznej? Zamiast tego na kilka miesięcy przed wyborami zmuszeni jesteśmy do obserwowania dyskusji na tematy rasowe wywołanej przez jednego, niewiele znaczącego i niezbyt chyba rozumiejącego sytuację kaznodzieję z Chicago. Ktoś kiedyś powiedział, że nigdzie nie jest napisane, iż Stany Zjednoczone będą trwały wiecznie. Ktoś inny niedawno przypomniał to zdanie i został zrzucony w przepaść pogardy. Duma to jedno, ale trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość też jest od czasu do czasu potrzebne. Poważnym problemem dla kraju jest nielegalna imigracja. Władze zapowiadają ochronę granic, kraju i jego ekonomii przed zalewem niewłaściwych ludzi. Nie zauważają jedynie, że w ostatnich 10 latach poza biednymi mieszkańcami z południa i części Azji nikt inny tak bardzo nie pcha się do USA. Można by zapytać, co my tu robimy? W większości przyjechaliśmy już dawno w poszukiwaniu lepszego życia. To prawda. Ale odpowiedzmy sobie szczerze, czy gdyby dzisiaj postawiono nas przed podobnym wyborem, to od razu kupowalibyśmy bilet na samolot do USA? Mam nikłą nadzieję, że listopadowe głosowanie coś zmieni. Nie wiem tylko, co musiałby zrobić kolejny prezydent, niezależnie kto nim będzie, by przywrócić mieszkańcom tego kraju wiarę w przyszłość i pewność, iż prywatne plany dotyczące kilku następnych lat będą zrealizowane. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób posądzi mnie o szerzenie negatywnych opinii i wyrażanie kłamliwych teorii. Mają do tego prawo. Podobnie jak ja je mam do obaw o przyszłość. Podejrzewam też, że wiele osób powie: Jak się nie podoba, to droga wolna! W tego typu dyskusje nawet nie będę się wdawał. Osoby głoszące podobne hasła udowodniły w przeszłości wielokrotnie swoje ograniczenia i fobie. Zamykanie komuś ust prostackimi hasłami należy do grupy ostatecznych i nieskutecznych argumentów. Jeszcze jedno. Nic z tego, co napisałem nie jest krytyką, ale raczej wyrażoną głośno obawą. Jak mam się nie martwić, skoro krajowe media podają jako bardzo poważną wiadomość, że Rocky Twyman, szef chóru gospel, znany konsultant w sprawach społecznych i działacz mniejszości murzyńskich modlił się w San Francisco na stacji benzynowej sieci Chevron o spadek cen benzyny. Nie został na tym przyłapany przez wścibskich dziennikarzy lub podglądnięty przez obsługę. Nie. Zaprosił na wspólną modlitwę prasę, radio, telewizję i innych mieszkańców miasta. Grupa kilkudziesięciu osób okrążyła dystrybutor paliwa i głośno wznosiła prośby do Boga o obniżenie cen paliwa. Według niego politycy zawiedli, więc jedyny ratunek widzi w siłach nadprzyrodzonych. Nikt nie dodał, że ten sam człowiek od lat stara się o jakikolwiek urząd polityczny. Na szczęście nieskutecznie. Pomysłów Rocky Twyman ma wiele. Podobnie jak inni, pokrewni mu działacze, czy też liderzy mniejszości, którzy ostatnio coraz częściej dochodzą do głosu i zaczynają mieć wielki wpływ na politykę i ekonomię tego kraju. To on zgłosił kandydaturę Oprah Winfrey do pokojowej nagrody Nobla. Niestety, nie udało mi się dotrzeć do uzasadnienia tego wyboru. Jeśli ktoś naprawdę uważa, że nie ma się o co martwić, niech do mnie napisze. List w całości zamieścimy w tym miejscu. Potrzebuję, podobnie jak przypuszczalnie wiele innych osób, by ktoś przekonał mnie, że jest inaczej. Będę wdzięczny. Dla przeciwwagi czarnym wizjom wygłaszanym dziś przeze mnie warto przez chwilę pomyśleć o tym, co spotkałoby w amerykańskim sądzie Austriaka zatrzymanego kilka dni temu przez tamtejszą policję, który przez ćwierć wieku trzymał w zamknięciu, w piwnicy własnego domu córkę, z którą systematycznie odbywał stosunki seksualne. Wraz z nią więził tam dzieci urodzone w wyniku tego pożycia, które nigdy, do czasu uwolnienia nie widziały światła dziennego. Nie mieści mi się w głowie, że mężczyzna ten - zwyrodniały, chory i niebezpieczny osobnik - według obowiązującego w Austrii prawa może maksymalnie otrzymać za swój czyn 15 lat więzienia, z którego wyjdzie po odbyciu połowy kary. Cały świat przygląda się tej sprawie i delikatnie zwraca uwagę, że tamtejsze prawo karne chyba poważnie oderwane jest od rzeczywistości. Wieloletnia jego liberalizacja sprawia, że w większości krajów europejskich osoby, które dopuściły się nawet wielokrotnie ciężkich przestępstw po kilku latach wychodzą na wolność. W Stanach Zjednoczonych, mimo wielu niedoskonałości systemu, taka sytuacja nie byłaby możliwa. Prawdopodobnie wspomniany mężczyzna otrzymałby wielokrotne dożywocie bez szans na apelację i resztę swego życia spędziłby w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Chyba, że byłby chory psychicznie. Albo bogaty. Miłego weekendu.