Olimpijski wstyd
Pomimo siedmiu lat systematycznego, precyzyjnego planowania olimpiady w Pekinie, chińskie przywództwo wydaje się być zaskoczone najbardziej przewidywalnym z wyzwań: niezadowoleniem w Tybecie i międzynarodowym potępieniem pekińskich represji. Skala zaskoczenia chińskich władz może być oszacowana poprzez reakcję - brutalne stłumienie buntu w kraju i ignorowanie krytycyzmu z zagranicy, przypominające bardziej utrzymywany twardą ręką reżim komunistyczny niż współczesny, umiarkowany Pekin, jaki olimpiada miała ukazać.
Reakcja władz chińskich na śródmarcowe protesty w Tybecie zaktywizowała krytyków reżimu na całym świecie, którzy zamierzają wykorzystać przygotowania do olimpiady jako demonstrację własnych dążeń. Sztafecie olimpijskiego znicza praktycznie na każdym etapie - w Londynie, Paryżu i San Francisco - towarzyszyli pro-tybetańscy aktywiści.
W stolicy Francji agenci bezpieczeństwa byli zobowiązani zgasić ogień kilkanaście razy by ochronić go przez protestantami. Nawet zanim znicz olimpijski dotarł na teren Stanów Zjednoczonych 8. kwietnia, aktywiści rozwinęli sztandary z hasłami "Wolny Tybet" z okablowania Golden Gate Bridge. W dniu 9. kwietnia policja San Francisco zmuszona została do skrócenia przebiegu sztafety w mieście, powołując się na względy bezpieczeństwa. Pekin deklaruje utrzymanie niezmienionego toru sztafety, ale więcej protestów oczekuje się w 15 miejscach, które znicz olimpijski odwiedzi zanim powróci na ziemię chińską 4. maja.
Jak do tej pory chińskie władze zareagowały na wrzawę jeszcze mocniej zaciskając kleszcze wobec krajowych dysydentów. W dniu 3 kwietnia znany aktywista walki o prawa człowieka, Hu Jia otrzymał 3.5 -letni wyrok więzienia pod zarzutem podżegania do obalenia władzy kraju. Jego zasądzenie, ewidentnie spreparowane w konsekwencji napisanych przez niego artykułów i udzielonych wywiadów łączących olimpiadę z prawami człowieka w Chinach, należało do ostatnich w tym, co adwokaci praw człowieka w Chinach określają jako ciąg aresztowań aktywistów na terenie całego kraju. Pekin wywiera również nacisk na ogromną populację 230 milionów chińskich użytkowników internetu, którzy są często określani jako najpotężniejsza siła kraju służąca większej otwartości. Tysiące witryn internetowych zostało zamkniętych, a rządowa kontrola i blokada stron administrowanych spoza Chin zintensyfikowała się w ostatnich miesiącach. Jak Irene Khan, sekretarz generalny Amnesty International, ogłosiła w raporcie opublikowanym 1. kwietnia, pomimo zapewnień zarówno ze strony International Olympic Committee jak i chińskich urzędników, że będzie zachowana powściągliwość, "tłumienie...pogłębiło się, a nie osłabiło ze względu na olimpiadę."
Pytaniem pozostaje: dlaczego? Biorąc pod uwagę międzynarodową lustrację działań Pekinu, polityka ucisku dziwi wielu obserwatorów. Rozsądniejszym kursem wydawałaby się bardziej wyważona odpowiedź: lepsze sterowanie tłumem, lepsze panowanie nad mediami, próba negocjacji polityki represyjnej. Ale chińscy władcy wykazują się niewielką zręcznością. Niektóre z powodów są oczywiste. Partia komnunistyczna jest głęboko tajemnicza i wysoce zbiurokratyzowana, a jej członkowie są pogrążeni w długoletniej kulturze samoochrony. Częścią problemu chowania głowy w piasek jest ochrona biurokratycznych występków," twierdzi ekspert problematyki chińskiej, Perry Link z Princeton University. Urzędnicy, którzy poświęcili większość swych karier na obronę autorytatywnej zasady "nie mogą raptem przestać nucić mantrę bez skonfundowania się na temat tego co powiedzieć i bez niepokoju o ich własne miseczki ryżu i nawet ich własną tożsamość," - wyjaśnia Link.
Przywódcy tacy jak prezydent Hu Jintao wywodzą się z pokolenia, które otrzymało wykształcenie w sowieckim stylu w latach 1950. "Nie mają wiedzy ani wyobraźni by podejmować lepsze decyzje," - twierdzi Link. Działają w systemie kolektywnego podejmowania decydowania, który ogranicza zdolność kraju do otwarcia na nowe wyzwania. "Jak biurokraci poniżej ich," - tłumaczy Link, czołowi urzędnicy "obawiają się o własne pozycje i nie chcą być postrzegani jako popełniający pomyłki, zwłaszcza błędy wrażliwości." To poczucie niepewności leży u podstaw twardogłowych taktyk i retoryki centralnego rządu, nawet kiedy represje ograniczają pozycję kraju w globalnym społeczeństwie. "Kiedy reszta świata spogląda na Chiny, widzi coraz potężniejszy i pewny siebie kraj," - twierdzi Wenran Jiang, dyrektor China Institute w University of Alberta. "Ale kiedy przywództwo chińskie spogląda na kraj, widzi dokładną odwrotność: słabość wszędzie, rosnącą inflację i obywatelskie niepokoje, klęski żywiołowe i korupcję. Więc powszechna mentalność władz centralnych jest bardzo niepewna i nerwowa." W przypadku Tybetu chińscy liderzy zostali schwytani teraz w pułapkę swoich własnych słów, które roznieciły sentymenty nacjonalistyczne wśród zwykłych Chińczyków uznających, że Tybet jest chińskim terytorium. Jakikolwiek kompromis ze strony Pekinu byłby już powszechnie nietolerowany.
Problemy Chin nie ograniczają się do Tybetu. Niepokoje miały miejsce również w wysuniętej daleko na zachód prowincji Xinjiang, zamieszkałej głównie przez islamską grupę mniejszościową Uighur. Protesty setek Uighurów na tle kwestii religijnych były notowane przez grupy wolnościowe w końcu marca. Chińska prasa tymczasem donosiła o kilkunastu starciach z separatystami w prowincji, a na początku marca prasa informowała, że uighurska kobieta próbowała spowodować katastrofę samolotu pasażerskiego przy pomocy domowej produkcji bomby. Dodaj to do szeroko rozpowszechnionego niezadowolenia z powodu kwestii takich jak korupcja i gwałtownie pogarszającej się inflacji (cena schabu podskoczyła o dwie trzecie w ubiegłym roku), i masz do czynienia z doskonałą burzą.
Jest to burza grożąca wybuchem właśnie kiedy wszyscy ją obserwują - i zastanawiają się czy uczestniczyć w chińskiej olimpiadzie. Premier Rzeczpospolitej Polskiej dał już do zrozumienia, że zbojkotuje ceremonię otwarcia ze względu na wydarzenia w Tybecie; prezydent Francji Nicolas Sarkozy powiedział już, że nie wyklucza podobnego posunięcia.
Władze chińskie bez wątpienia uczynią faktycznie niemożliwym wejście dziennikarzy na teren Tybetu w miesiącach poprzedzających olimpiadę. Ale niejasnym pozostaje jak zamierzają postępować z szacunkowo 30 tysiącami zagranicznych reporterów, którzy spodziewani są relacjonować imprezę, a każdy z nich jest gotowy do skorzystania z pekińskich obietnic precyzujących, że mogą rozmawiać z każdym, kto tylko się na to zgodzi. "Nadal nie mają pojęcia co ich zaatakuje," - znany zachodni badacz akademicki zapowiedział na miesiące przed wybuchem rozruchów w Tybecie, "albo jak źle prezentują się zewnętrznemu światu." Dopiero zaczynają sobie z tego zdawać sprawę.
Wraz z odliczaniem olimpijskiego zegara, aktywiści walki o prawa wolnościowe zwracają się przeciwko sponsorom olimpijskim. Pojawiło się tysiące wezwań do bojkotu ceremonii otwarcia w sierpniu, publicznego potępienia krwawego stłumienia protestów w Tybecie i Darfurze, i do zmiany toru sztafety, która ma prowadzić przez Tybet, włączając wszystkie drogi na szczyt Everestu w początkach maja.
Aktywiści nawołujący do wolności prasy i wyznania w Chinach podwoili swoje protesty podczas sztafety olimpijskiej, w następstwie stłumienia przez Pekin tybetańskich rozruchów w połowie marca. Przeszkodzili w ceremonii zapalenia znicza olimpijskiego w Atenach, starli się z siłami bezpieczeństwa podczas sztafety w Istambule (gdzie aktywiści chińskiej mniejszości, mówiącej po turecku, Uighurów potępili ucisk ich społeczności w kraju); i kontynuowali demonstracje w miarę jak sztafeta przebiegała przez Londyn, Paryż i San Francisco.
Aktorka, Mia Farrow, która wraz zorganizacją Dream for Darfur spotkała się z dziewięcioma sponsorami, nawołuje publiczność telewizyjną do oglądania jej na żywo w internecie z sudańskiego obozu dla uchodźców podczas emitowania reklam olimpijskich. "Jest tylko jedna rzecz, którą Chiny uważają za ważniejszą niż nieograniczony dostęp do sudańskiej ropy naftowej - pomyślne wyreżyserowanie tegorocznej olimpiady" - Farrow oznajmia w klipie video umieszczonym na witrynie YouTube opatrzonym chińskimi podpisami. "To dążenie okazało się jedynym czynnikiem wpływania na kraj, który jest tak nieczuły na cały krytycyzm."
Aktywiści mają nadzieję, że sponsorzy - duże firmy takie jak Coke, McDonald"s, Kodak i GE - będą bardziej wrażliwi na opinię publiczną. Ale ich frustracja rośnie. Tybetańscy aktywiści ostrzegają, że biorą pod uwagę reżyserowanie protestów przed urzędami sponsorów olimpijskich, jeśli firmy te nie pomogą w zmianie toru sztafety z dala od Tybetu. "Myślimy, że byłoby to odrażające by znicz paradował przed chińskim rządem na oczach zastraszonego i pobitego społeczeństwa," - twierdzi Matt Whitticase, rzecznik mającego swą siedzibę w Wielkiej Brytanii Free Tibet Campaign. "Chiny uprowadziły znicz dla swoich własnych celów propagandowych i nawołujemy sponsorów do obrony znicza olimpijskiego."
Ale Coke, jeden z trzech głównych sponsorów sztafety, rozczarowała aktywistów tybetańskich w liście z dnia 2 kwietnia od CEO E. Neville Isdell. "Byłoby nieodpowiednią rolą by sponsor komentował polityczną sytuację poszczególnego kraju" - napisał Isdell, dodając, że to organizatorzy igrzysk w Pekinie i Międzynarodowy Komitet Olimpijski wyznaczyli tor sztafety, a nie sponsorzy. "Wierzymy, że zrezygnowanie z przebiegu sztafety albo wykorzystywanie imprezy do nacisku politycznego na Chiny nadweręży zdolność igrzysk olimpijskich do wpłynięcia na trwałe zmiany w Chinach i ich związek z resztą świata." Na co aktywiści tybetańscy odpowiedzieli: "Rzecz jasna pozbywają się odpowiedzialności," - twierdzi Whitticase.
Mia Farrow jest również niezadowolona z Coke. Dream for Darfur planuje ocenić odpowiedzi sponsorów na ich kampanię. Farrow sygnalizowała już jej opinię po spot- kaniu z zarządem Coke. Na jej osobistej witrynie, pod hasłem "Coke the Cowards: napisała z datą 2 kwietnia: Wstydź się Coca Cola... największa firma na planecie dała chorobliwie jasno do zrozumienia, że sprzedaż słodzonej wody jest bardziej ważna od ochrony życia. Przyjaciele, uderzmy ich tam gdzie boli - pijmy Pepsi!!" Coke odmówił komentowania krytycyzmu Farrow, ale firma zaznaczyła, że zaoferowała $5 milionów w ciągu trzech kolejnych lat na rozbudowę społeczności w Sudanie, zobowiązała się na zainwestowanie zarobionych tam zysków i oferowała $750,000 na cel uchodźców z Darfuru na rzecz Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Inni sponsorzy olimpijscy podkreślają również swoją pomoc humanitarna na rzecz Darfuru. GE zaoferowało $4 miliony na UNICEF i CARE. Po rozmowie z Farrow, UPS oferował $100,000 na rzecz projektu rolniczego w Czadzie, miejscu schronienia wielu uchodźców z Darfuru. Sponsorzy rozmawiali także ze specjalnym wysłannikiem chińskim do Sudanu na spotkaniu dniu 7. marca, zaaranżowanym przez komitet organizacji igrzysk w Pekinie. Sponsorzy wyznali, że dzielą troskę o Darfur z Pekinem i IOC.
Te wysiłki muszą jednak spowodować zmiany w wyszukanych i kosztownych promocjach olimpijskich. Źródła marketingowe szacują, że każdy ze sponsorów zapłacił około $120 milionów za możliwość sponsorowania igrzysk. "Uważamy, że igrzyska olimpijskie nie powinny być upolityczniane i wykorzystywane jako platforma do wpływania na politykę suwerennych rządów," - stwierdził Deirdre Latour, rzecznik General Electric, który jest właścicielem NBC, która będzie prowadziła transmisję igrzysk. GE dostarczyło również oświetlenie solarne dla boisk softballu i system wykorzystania wody deszczowej na pekińskim stadionie "Bird"s Nest". "Olimpiada jest naprawdę jedyną platformą, która nam została, gdzie wszystkie te kraje prezentują się obok siebie. Wierzymy, że olimpiada jest dobrą siłą."
Chińskie założenie, żeby nie ingerować w wewnętrzne sprawy innych krajów zawsze odpowiadało chińskim władzom z dwóch powodów: umożliwiło im prowadzenie interesów z państwami posiadającymi wątpliwą reputację w kwestii praw człowieka, takimi jak Sudan czy Zimbabwe i służy jako gotowa odpowiedź typu "pilnuj swoich własnych spraw" dla krytyków wewnętrznej polityki Pekinu, na przykład w Tybecie. Chiny zmuszone do radzenia sobie zarówno z obserwowaną przez zagraniczne media opozycją, jak i wewnętrzną, tłumioną skrycie, mogą sparzyć się ogniem znicza olimpijskiego. Już obecnie przywództwu chińskiemu coraz trudniej utrzymać linię dyplomatycznej nieingerencji. Pekin musiał zgodzić się na wysłanie pokojowych sił ONZ-owskich do sudańskiej prowincji Darfur i oferuje nawet swoje własne. Premier Wen Jiabao nawoływał ostatnio do demokracji w Burmie, kraju utrzymującym ścisłe stosunki z chińskim rządem.
Tymczasem w misji bynajmniej nie pokojowej chińskie siły bezpieczeństwa zostały wysłane do Nepalu, południowego sąsiada kraju, miejsca licznego uchodźstwa tybetańskiego, prawdopodobnie by tropić uciekających tam Tybetańczyków i powstrzymać rosnące niezadowolenie. W ubiegłym tygodniu Chiny zwróciły się do Nepalu by zamknęły dostęp do południowej strony Everestu. Tegoroczny tor sztafety olimpijskiej obejmuje odwiedziny tej najwyższej góry świata. Tymczasem władze chińskie ogłosiły, że zamykają północne stoki ze względów przeludnienia i ochrony środowiska. Prawdziwym powodem jest zapobieżenie demonstracjom, mogącym przeszkodzić w imprezie.
Ubrana w biało-niebieskie kombinezony chińska drużyna podróżująca ze sztafetą olimpijską stała się symbolem pekińskiego reżimu. Jakkolwiek ich główną misją jest ochrona znicza, to służą oni do walki z protestantami. Sacred Torch Guard Team powołana została z chińskiej paramilitarnej organizacji policyjnej, używanej zwykle do utrzymywania bezpieczeństwa w Chinach. Sebastain Coe, dwukrotny medalista i członek zarządu igrzysk w Londynie w roku 2012 określił ich jako "zbirów" i poinformował, że próbowali go popchnąć. Biegaczka z Paryża, dziennikarka specjalizująca się w ochronie środowiska, Yolaine De La Bigne wyznała Associated Press, że policja zerwała jej opaskę w kolorze flagi tybetańskiej, którą miała na głowie. Zamieszki na trasie sztafety i protesty pro-tybetańskie są kpiną z tegorocznego sloganu igrzysk w Pekinie: "jeden świat, jedno marzenie" okazuje się bowiem przerażającym koszmarem.
Na podst. "Newsweek" i "Time"
oprac. E.Z.