Kilka tygodni temu zatrzymałem się przed sklepem 7-Eleven. Miałem zamiar kupić kawę. Cała czynność nie powinna była zająć nie więcej, niż dwie minuty. Wyszedłem po dwudziestu.
Na początku miesiąca sieć ta wprowadziła do sprzedaży dwukolorowe, papierowe kubki na gorące napoje. Każdy miłośnik kawy może wybierać pomiędzy niebieskim z nazwiskiem Obama i czerwonym z McCain. Mniej więcej siedem dni po rozpoczęciu akcji stanąłem przed takim wyborem. Wyciągnąłem dłoń po znajdujący się bliżej. Okazał się nim niebieski. Nie nalałem do niego kawy, a zamiast tego sięgnąłem dodatkowo po czerwony. Było mi właściwie wszystko jedno, przecież chodziło o kawę. Spokojnie oglądałem więc obydwa, bardziej podziwiając pomysł marketingowy sklepu, niż zastanawiając się nad ewentualnymi konsekwencjami swego wyboru.
-Trudno się zdecydować, co? - odezwał się obok mnie starszy mężczyzna - Ja każdego dnia piję z innego.
Zaparzył herbatę w Obamie i wyszedł. Rozejrzałem się wokół. Większość ustawionych do kasy osób trzymała w dłoniach podobne. Nieco dla przekory postanowiłem wypić kawę z McCainem. Odbierając pieniądze sprzedawca zauważył:
- Nie sprzedajemy ich dużo.
- Czego? - zapytałem, choć domyślałem się, że chodzi o wybrane przeze mnie naczynie.
- Czerwonych - wyjaśnił młody człowiek.
Z gorącym napojem w dłoni ustawiłem się w punkcie sklepiku, z którego dobrze widać było ekspres do kawy. Przez kwadrans obserwowałem kręcących się tam ludzi. Ani jedna osoba w tym czasie nie zdecydowała się na kubek podobny do mojego.
Naukowe metody badania opinii publicznej nie zdają w tym roku egzaminu, wobec czego można sięgnąć po inne, obarczone znacznie większym marginesem błędu. Efekt będzie prawdopodobnie taki sam. Zalicza się do nich promocyjną sprzedaż papierowych kubków na kawę w sieci 7-Eleven. Okazuje się, że prowadzona od 12 lat podczas wyborów prezydenckich sprzedaż pozwoliła dużo wcześniej przewidzieć zwycięzcę. W 2000 roku sprzedaż kubków z Bushem była o 1% wyższa, niż z Al Gorem, a cztery lata później John Kerry był o 2% mniej popularny, niż starający się o reelekcję prezydent. Podobnie, minimalną przewagą, zakończyło się rzeczywiste głosowanie. Jak tu nie wierzyć w nienaukowe, obarczone sporym marginesem błędu sondaże? Według strony internetowej 7-Eleven niebieskie kubki biją czerwone w całym kraju w stosunku 59 do 41. Być może już niedługo nie będzie nam potrzebny instytut Gallupa? Poczekajmy jednak na tegoroczne rozstrzygnięcie, które, jak zauważyliśmy, wcale nie jest takie pewne.
Ostatnie dni prezydenckiej kampanii to pierwsze wnioski i obserwacje. Mogą być bardzo trywialne, jak prezentowane na jednej ze stron internetowych - nieco odstające uszy Baracka Obamy, czy propozycja nagrody Nobla z chemii za środek utrzymujący w ładzie fryzurę Sary Palin.
Mogą być bardziej poważne, dotyczące pogarszającej się jakości kandydatów na urząd prezydencki.
Możemy wreszcie, choć dziś chyba na to za wcześnie, zastanowić się nad współczesnym obliczem amerykańskiego społeczeństwa, które po latach tłumienia w sobie różnych myśli w końcu mogło publicznie się nimi podzielić.
Mimo, że do wtorkowego głosowania pozostało jeszcze kilka dni będę pisał o kampanii prezydenckiej w czasie przeszłym. Głównie dlatego, że nasze następne spotkanie wypadnie dokładnie trzy dni po wyborach. Poza tym nic, co się jeszcze ewentualnie może wydarzyć nie wpłynie znacząco na dotychczasowe obserwacje.
Przede wszystkim z przyjemnością odnotowuję fakt, że tegoroczny wyścig nie był, jak zapowiadano, najbrudniejszą kampania w historii USA. Owszem, obydwie strony postarały się, by dziennikarze mieli o czym pisać, jednak ataki były delikatniejsze, niż choćby cztery lata temu. Być może zawdzięczmy to przeprowadzonym po ostatnich wyborach badaniom. Starcie Busha z Kerrym uznane zostało za najbardziej negatywne w historii USA. Na każde 10 wydanych dolarów tylko jeden przeznaczony był na pozytywne przedstawienie sylwetki kandydata. Co ciekawe, okazało się to do pewnego stopnia skuteczne. W pewnym momencie jednak ataki wymknęły się spod kontroli i przyniosły kandydatom więcej szkód, niż pożytku.
Żaden polityk nie liczy, iż w wyniku zakrojonej na szeroką skalę negatywnej kampanii otrzyma więcej głosów, jest natomiast przekonany, że jego przeciwnik otrzyma ich w wyniku tego działania znacznie mniej. Ma rację. Przeprowadzone podczas prezydenckiego wyścigu w 2004 roku badania pokazały skuteczność tej metody. 5% głosujących przyznało, iż ich poparcie dla swego faworyta osłabło po obejrzeniu pozytywnej i ciekawej reklamy jego przeciwnika. W tym samym czasie aż 14% badanych zaczęło mieć wątpliwości co do swego kandydata po obejrzeniu serii negatywnych ogłoszeń zamieszczonych przez oponenta. Różnica zbyt wielka, by jej nie wykorzystać. Chodzi jednak o zachowanie równowagi. Przymykamy oko na naciągane fakty, zdania wyrwane z kontekstu, czy przedstawianie nam gotowych wniosków. Trudno jednak zaakceptować wyssane z palca informacje i nie mające podstaw spostrzeżenia. Tego nie brakowało w tym roku i całe szczęście, że w odpowiednim momencie obydwa sztaby wyborcze zwróciły na to uwagę.
Ciekawy był to wyścig. Ciekawy jedynie ze względu na sylwetki kandydatów. Spodziewanych fajerwerków, zażartych dyskusji, czy pomysłów na przyszłość nie było. Zwolennicy McCaina będą w większości głosować na niego z powodu niechęci do Obamy. Wciąż uważam, że gdyby nie kolor skóry demokraty wybory byłyby zakończone tuż po konwencjach, a więc wiele miesięcy temu. Przypominam sobie prawybory. Wśród republikańskiego elektoratu senator z Arizony uważany był za jednego z najsłabszych kandydatów. Wygrał głównie dzięki komplikacjom religijno-rodzinnym pozostałych. Nigdy nie był liderem. Teraz jest ratunkiem dla całego kraju. Każdy, kto się z nimi nie zgadza jest zdrajcą i występuje przeciw prawdziwym patriotom. Zresztą podobne slogany znamy z podobnych wyborów z innego kraju.
Demokraci też pokazują pazury. Konserwatywnym wyborcom przypisywane są fobie wszelkiego rodzaju i rasizm. Stąd tak wielkie zamieszanie w sondażach i mimo sporej przewagi, niepewność wygranej. Ludzie nie chcą w tym roku publicznie wypowiadać się na temat swych preferencji, bo jeszcze informacja ta wydostanie się na zewnątrz i obrazi się rodzina lub sąsiedzi. Tak więc, mimo kilkudziesięcioletniego doskonalenia metod badania opinii publicznej tegoroczne ich wyniki możemy w większości wyrzucić do kosza. O tym, co naprawdę myślą mieszkańcy tego kraju dowiemy się już we wtorek. Wtedy też przekonamy się, które sondaże były najbardziej skuteczne. Miłego weekendu.