Obaj kandydaci do prezydentury obwarowali się tysiącami prawników gotowych do akcji w dzień wyborów, jakkolwiek żaden nie ujawnia dokładnych liczb ani strategii. Nic dziwnego, wszyscy pamiętamy bowiem wybory z roku 2000, które skończyły się manualnym liczeniem głosów na Florydzie i zażartą walką partyjną w Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych. Tym razem sztaby mają do dyspozycji nie tylko bataliony adwokatów, ale także prywatne samoloty by dowieźć ich do miejsc lokalnych kontrowersji. Rzecz sprowadza się bowiem nie tyle do liczby głosów, ale do tego kto je liczy.
Już teraz republikanie z Ohio wszczęli kontrowersję na temat nowo zarejestrowanych głosów, która trafiła do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Oznacza to zaangażowanie 49 stanów i setek prawników dyskutujących oskarżenia o głosy wyborcze oddane przez osoby zmarłe i problemy z maszynami do głosowania, które, jak wiemy, działają po swojemu.
Do tegorocznych wyborów zarejestrowało się 9 milionów nowych wyborców; jest więc o co walczyć. Demokraci zarzucają republikanom ograniczenie głosów - zwłaszcza studentów i mniejszości narodowych - poprzez zastraszanie w punktach wyborczych, maszynowe wiadomości telefoniczne i poszukiwanie nielegalnych wśród zarejestrowanych. Republikanie odpowiadają, że oponenci niszczą demokrację poprzez rejestrowanie fikcyjnych osób i masowe spędy wyborcze.
Przedwstępne procesy zostały już rozstrzygnięte, co w pewnym sensie jest lepsze niż powtórne liczenie głosów w grudniu. Adwokaci demokratów okazali gotowość walki zwyciężając nad republikańskimi wysiłkami zmuszenia Ohio do wycofania 200,000 nowych wyborców, których dane rejestracyjne nie pasowały do statystyk rządowych. Prawnicy Obamy wystosowali proces w Michigan by powstrzymać republikanów używających, ich zdaniem, list osób eksmitowanych. Obie strony dysponują prawnikami na wypadek gdyby potrzebny był dodatkowy czas na przeliczenie głosów.
Oprócz zawodowców są jeszcze ochotnicy. Na szczęście, nie wszyscy pracują dla sztabów kampanijnych. Jonah Goldman, dyrektor bezpartyjnej National Campaign for Fair Elections informuje, że zatrudni 10,000 ochotników w dniu wyborczym do obsługi gorących linii telefonicznych i monitoringu miejsc wyborczych.
Większość z nich będzie upewniać się, że dokumenty nowych wyborców są właściwie sprawdzane i że nie są oni zastraszani, że nie używa się wadliwych maszyn do głosowania czy nie zmusza się wyborców do użycia tymczasowych kartek do głosowania. W najgorszym razie wszyscy prawnicy będą pilnować się wzajemnie, co w gorącym roku wyborczym może nie być takie złe.
Wyborcze sprawy sądowe stanowią obiecująco rozwijającą się dziedzinę, nawet w sypiącej się sytuacji ekonomicznej. Liczba spraw sądowych dotyczących wyborów wzrosła z 94 z okresu czterech lat poprzedzających obecne wybory do średnio 230 w sześciu kolejnych. Biorąc pod uwagę fakt, że jedynie 18 procent Amerykanów wierzy prawnikom, to przedstawia to smutny obraz publicznego zaufania do wyborów.
Poniżej - siedem możliwych wyzwań wyborczych. Po pierwsze - wadliwa baza danych. Popularny Józek Hydraulik nie jest zarejestrowany pod tym nazwiskiem. Mężczyzna znany swej własnej matce jako Samuel Joseph Wurzelbacher, który stał się czołowym ośrodkiem zainteresowania kampanii McCaina, figuruje w bazie danych okręgu Lucas w Ohio jako „Worzelbacher", co jest z pewnością literówką. „Można odczytać jego podpis by przekonać się czy jest to „o" czy „"u", wyjaśnia lokalny dyrektor wyborczy.
Błędy tego typu mnożą się w krajowych listach wyborczych, ale nie miały większego znaczenia zanim nie powstała cyfrowa baza danych. Wyborcy z błędnie napisanymi nazwiskami nadal otrzymywali swoje kartki do głosowania. Ale w następstwie kontrowersji z roku 2000 Kongres wymógł, by każdy stan stworzył pojedynczą listę wyborczą, która mogłaby być porównywana z innymi danymi, takimi jak prawo jazdy, by wyeliminować fałszywe rejestracje, osoby zmarłe albo tych, którzy zmienili miejsce zamieszkania albo zostali „nieaktywni." W zamyśle Kongresu brzmiało to jak dobry pomysł - rozwiązać stary problem przy użyciu nowej technologii. Ale w rękach niekiedy niedorzecznych lub stronniczych urzędników stanowych jednolita baza danych stała się koszmarem, który, jak przewidują eksperci, może pozbawić praw wyborczych tysiące ludzi.
W Wisconsin sierpniowe sprawdzenie listy z innymi dokumentami stanowymi wykryło błąd rzędu 22 procent. W tym samym czasie, kiedy czworo z sześciorga sędziów nadzorujących proces wyborczy nie zostało znalezionych na stanowej liście kierowców, rada postanowiła zawiesić nowe akcje rejestracji wyborców. Ale porównywanie list obowiązuje wszędzie indziej. Na Florydzie 9 procent nowo zarejestrowanych osób zostało zakwestionowanych w ramach stanowego prawa „Nie pasuje, nie głosuje".
W Wisconsin usunięcia z list są bezapelacyjne. Urzędnik stanowy w Georgii usunął z listy wyborców 700 osób, jakkolwiek niektórzy z listy nie otrzymali nawet kiedykolwiek mandatu za parkowanie. Kolejna próba usunięcia wyborców w Georgii, która miała na celu eliminację nielegalnych imigrantów, jest kontestowana przez grupy praw wyborczych przeciwstawiające się zastraszaniu legalnych wyborców poprzez wymóg udowodnienia obywatelstwa. W marcu urzędnik z Mississippi pomyłkowo usunął 10,000 wyborców, w tym republikańskiego kandydata - przy użyciu domowego komputera. Kilka dni przed wyborami skala podobnych problemów z bazą danych pozostaje tajemnicą.
Rejestracja Myszki Miki. Problem defraudacji list wyborczych jest stary jak świat. Przez całe dziesiątki lat obie partie opłacały ludzi by rejestrowały nowych wyborców. W przypadku Acorn, grupy społecznej reprezentującej ubogich i mniejszości, doprowadziło to rejestracyjnych spędów, w których wzięło udział 1.3 miliona nowych wyborców, w większości w kluczowych stanach wyborczych. Problem polega na tym, że mała część nowo zarejestrowanych wyborców nie istnieje. To rezultat nadgorliwości i chciwości 13,000 zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin pracowników Acorn, których za rejestrację opłacano od liczby. Na terenie całego kraju pod lupą znalazło się tysiące aplikacji Acorn. Na jednej z nich próbowała zarejestrować się Myszka Miki.
Istnieje jednak różnica pomiędzy defraudacją rejestracji a defraudacją głosów; ta ostatnia nie została udokumentowana na znaczącą skalę w ostatnich dekadach. Fałszywe rejestracje trudno jest przełożyć na zdefraudowane głosy. Zgodnie z prawem federalnym, nowi rejestranci muszą okazać dowód tożsamości urzędnikom wyborczym. Dopóki więc Myszka Miki nie będzie miała dowodu tożsamości, ma małą szansę na głosowanie.
Zły projekt. Niewielu wierzyło, że zły projekt kartek do głosowania może mieć wpływ na wyniki wyborów, ale wszyscy pamiętamy niesławne kartki z okręgu Palm Beach. Ich forma skonfundowała starszych wyborców, powodując, że tysiące zaznaczały zarówno Ala Gore jak i jego przeciwnika, prowadząc do dyskwalifikacji głosów.
Osiem lat później kartki dziurkowane są w większości sprawą przeszłości, ale złe projekty funkcjonują nadal. Tegorocznego lata sztab McCaina rozesłał źle zaprojektowane formy dla nieobecnych w dniu wyborów do ponad miliona wyborców w Ohio. Ta forma obejmowała zbyteczny kwadracik do zaznaczenia przez wyborców jeśli byli „kwalifikującymi się wyborcami." Jakkolwiek zakreślenie kwadracika nie było wymagane przez prawo, to demokratyczna sekretarz stanu, Jennifer Brunner, odrzuciła tysiące kompletnych form z niezakreślonymi kwadracikami. Stanowy sąd najwyższy unieważnił decyzję Brunner. W podobnej sprawie w Kolorado nie wszczęto jeszcze procesu w sprawie republikańskiego sekretarza stanu, Mike Coffmana, który startuje do Kongresu, a który odrzucił 6,400 wyborców. Powodem dyskwalifikacji było niezakreślenie kwadracika przed podaniem ostatnich czterech cyfr numeru Social Security.
Fiasko maszyn do głosowania. Jak tylko skończyło się manualne liczenie głosów na Florydzie Kongres rozpoczął prace nad nowym prawem, które przeznaczało $3.9 miliardów na zakup skomplikowanego technicznie sprzętu do głosowania. Ogółem nowe maszyny stanowiły postęp w stosunku do starych kart dziurkowanych i dźwigni, ale niektóre rejony kraju tęsknią do starych, papierowych rozwiązań.
Około jedna trzecia tegorocznych wyborców będzie posługiwała się elektronicznymi maszynami, zwykle z ekranami dotykowymi, które nie produkują potwierdzenia papierowego. Jeśli maszyny nie zostały skalibrowane, to znane są z pomyłek, czasami powodując selekcję jednego kandydata jako głos na innego. Ale większym problemem, potwierdzonym przez komputerowców, jest to, że maszyny tego typu nie mają zabezpieczenia papierowego. Błąd pamięci albo błąd danych uniemożliwia weryfikację. Od poprzednich wyborów kilkanaście stanów, włączając Florydę i Kalifornię wymaga rekordu papierowego we wszystkich maszynach elektronicznych. Tymczasem 11 milionów Amerykanów za parę dni posłuży się dźwigniami albo dziurkowanymi kartkami do głosowania, jakkolwiek wyznaczony przez Kongres termin ich zastąpienia upłynął w roku 2006.
Nierówna dystrybucja środków. Ubiegłego lata demokratyczny urzędnik okręgu w Indianie odnotował zaskakujący wzrost nowych form rejestracyjnych z rejonu wokół Ball State University. Zasugerował, by nowy punkt do wczesnego głosowania mieścił się na terenie kampusu. Ale szefowa okręgowej partii republikańskiej, Kaye Whitehead, zaprotestowała nazywając to „polityczną zmową", zachęcającą studentów do głosowania w zamian za podarki, jak na przykład kiełbaski. „To są poważne wybory", wyznała lokalnej gazecie, zanim republikanin z rady wyborczej zamknął jej witrynę. „Potrzebujemy poinformowanych wyborców."
Partyjne potyczki o dostęp do środków są na porządku dziennym w całym kraju, często z większymi efektami w dniu wyborów. W roku 2004 kolejki w okręgu Franklin w Ohio sprowokowały republikanów do skarg na nierówny podział środków przez republikanów w celu wpłynięcia na wynik wyborów. O ile przedmiejskie okręgi wyborcze posiadały wystarczająco maszyn do głosowania, że wyborcy nie musieli czekać, to w większości demokratyczne okręgi w Columbus miały kolejki z czterema godzinami oczekiwania, czasami w deszczu. Bezpartyjne szacunki sugerują, że od 5,000 do 15,000 wyborców zrezygnowało i nigdy nie głosowało. Ale nawet pytanie o to który okrąg otrzyma maszynę jest dezorientujący: w Wisconsin jedna maszyna do głosowania jest wymagana na każdych zarejestrowanych 200 wyborców w okręgu. W Kolorado, w których widziano sześciogodzinne kolejki w 2006 roku prawo nakazuje po prostu „wystarczającą" liczbę skrytek do głosowania.
Nowy ciężar dowodów. Zakonnice ze zgromadzenia Świętego Krzyża w Notre Dame, w Indianie, nie miały większej potrzeby wyrabiać prawa jazdy. Albo przynajmniej tak im się wydawało kiedy kilkanaście z nich stawiło się na prawyborach prezydenckich w dniu 6 maja. Wszystkie zostały odprawione z kwitkiem w rezultacie ostatnio wprowadzonego wymogu sprawdzenia baz danych z dokumentami tożsamości. Starsze siostry miały wprawdzie szanse uzyskania rządowych dokumentów identyfikacyjnych, ale możliwe jest, że w sytuacji eksplodujących nowych praw wymagających identyfikacji wyborców tysiące z nich napotka podobną sytuację. Federalne prawo wymaga by wyborcy głosujący po raz pierwszy, którzy zarejestrowali się pocztą, okazali dowód tożsamości w czasie rejestracji albo głosowania. Ale poszczególne stany stosują ten przepis różnorodnie. W Pensylwanii głosujący po raz pierwszy mogą okazać pozwolenie na broń albo poświadczenie opłat za usługi komunalne, a głosujący od lat nie muszą okazywać niczego. W Georgii i na Florydzie pozwolenie na broń nie pomoże; wszyscy głosujący muszą bowiem okazać stanowy albo federalny dowód tożsamości. W Indianie studenci szkół stanowych mogą użyć legitymację studencką, ale nie odnosi się to do studentów szkół prywatnych. Nowe regulacje prawne zostały ustanowione w celu zapobieżenia defraudacji wyborczej, ale niektórzy eksperci niepokoją się, że doprowadzi to do ograniczenia głosowania. „Mamy bardzo małe dowody na rozpowszechnienie defraudacji wyborczej," informuje R. Michael Alvarez, współdyrektor Caltech/MIT Voting Technology Project. „Narzucanie tych dodatkowych barier nie wydaje się racjonalnie uzasadnione."
Sondaż z roku 2001 dowiódł, że od 6% do 10% społeczeństwa w wieku wyborczym nie posiada prawa jazdy ani innego wydanego przez stan dowodu tożsamości. Można oczekiwać, że wiele lokalnych wymogów dotyczących dowodów tożsamości nie jest znanych wyborcom, co może doprowadzić do sytuacji, w której znaczna liczba osób opuści punkt do głosowania bez wzięcia w nim udziału. Nie powinno się to zdarzyć; we wszystkich stanach głosujący nie posiadający dowodu tożsamości mają prawo do posłużenia się tymczasowym biletem. Ale w wielu stanach okazanie dowodu tożsamości w czasie pięciu następujących dni po wyborach jest warunkiem by głos mógł być brany pod uwagę.
Mylące zasady, zła informacja. W miarę jak zbliżamy się do wyborów, pojawiają się nowe chwyty. Na samochodach demokraci znajdują informacje, że powinni głosować w środę, nie we wtorek. Anonimowe telefony ostrzegają ludzi, że zostaną oni aresztowani w punkcie do głosowania albo że zostało one przeniesione w inne miejsce. Znaczenie tych trików jest zwykle małe, i w coraz większej liczbie stanów karalne przez prawo.
Bardziej podstępne rodzaje wprowadzania w błąd lokalni urzędnicy rozpoczęli jednak miesiące wcześniej. W marcu bieżącego roku prezydent Colorado College w Colorado Springs otrzymał list od urzędnika z okręgu El Paso, Roberta Balinka, ostrzegający, że studenci zamieszkali w innych stanach nie mogą zarejestrować się do głosowania, jeśli ich rodzice okazują ich jako zależnych od siebie finansowo. To nieprawda. Lokalny registrar wydał także inne wprowadzające w błąd informacje do studentów mylnie sugerując, że status podatkowy ich rodziców może zostać wystawiony na niebezpieczeństwo ze względu na ogólnikowe założenia stanowej rady wyborczej.
Szeroko rozpowszechniana jest wiadomość elektroniczna ostrzegająca głosujących, że zostaną zawróceni z punktu wyborczego jeśli będą nosić guzik z nazwiskiem Baracka Obamy czy koszulkę McCaina. Jest tak w mniejszości stanów. W Wirginii na przykład, koszulka z reklamą kandydata albo guziczek mogą doprowadzić do zawrócenia z punktu wyborczego. Po zaakceptowaniu tej polisy rada wyborcza w Wirginii oznajmiła, że decyzje dotyczące jak zachować się w takich przypadkach będą podejmowane przez lokalnych pracowników punktów wyborczych i sędziów - co jest odzwierciedleniem kontrolowanego chaosu elektoralnego czekającego nas wszystkich już za parę dni.
Na podst. „Newsweek" i „Time" oprac. E.Z.