----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 listopada 2008

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Prezydent elekt, Barack Obama, który swą kampanię wyborczą oparł na koncepcie zmian, w pierwszym tygodniu powyborczym zaskakująco niewiele o nich mówi. Wyjaśnił wprawdzie, że „Ameryka ma tylko jednego prezydenta w danym czasie", ale w kraju nękanym recesją i bezrobociem nikt nie ma wątpliwości, jaką wagę ma wypracowywany właśnie w Kongresie ekonomiczny pakiet stymulacyjny, w który przyszły prezydent się nie angażuje. Dla prezydenta elekta strategicznie lepsza jest gra na zwłokę. Tymczasem to właśnie to, czego przyszły prezydent nie wypowiedział w rozmowie z prezydentem Lechem Kaczyńskim w sprawie tarczy antyrakietowej stało się przedmiotem jego pierwszego sprawdzianu z polityki zagranicznej. Pierwsze nieporozumienie doprowadziło do zakazu informowania mediów i przedstawicieli rządów obcych państw o przyszłej polityce prezydenta-elekta. Okólnik przytacza ubiegłotygodniowy „Washington Times", a czołówka opatrzona jest zdjęciami Obamy i prezydenta Polski.

Prezydent elekt Barack Obama w prywatnej rozmowie z polskim prezydentem doprowadził w ubiegłą sobotę do międzynarodowej kontrowersji, bowiem Lech Kaczyński twierdził, że Obama obiecał kontynuację systemu obrony antyrakietowej, a biuro prezydenta elekta temu zaprzeczyło. Kaczyński i premier Tusk znaleźli się w gronie kilkunastu światowych liderów, z którymi przyszły prezydent rozmawiał telefonicznie w ubiegłym tygodniu.

Polski prezydent wystosował oświadczenie na swoich witrynie internetowej stwierdzając, że amerykański prezydent-elekt „podkreślił znaczenie strategicznego partnerstwa Polski i Stanów Zjednoczonych i wyraził nadzieję na kontynuację politycznej i militarnej współpracy pomiędzy oboma krajami. Powiedział on również, informuje biuro polskiego prezydenta, że projekt obrony antyrakietowej będzie kontynuowany. W odpowiedzi na to starszy doradca prezydenta-elekta, Denis McDonough, opublikował komunikat dementujący ten fragment rozmowy. Prezydent elekt odbył konstruktywną rozmowę z polskim prezydentem i polskim premierem o znaczeniu amerykańsko-polskiego aliansu, stwierdził McDonough. Prezydent Kaczyński podniósł kwestię obrony antyrakietowej, ale Obama nie podjął żadnych zobowiązań w tej kwestii. Jego pozycja pozostała taka jak w czasie kampanii - że poprze on system obrony, jeśli jego technologia okaże się skuteczna, dementuje McDonough. Obama podczas kampanii odnosił się sceptycznie wobec projektu obrony uznając, że wymagałby on znacznie bardziej rygorystycznych testów w celu sprawdzenia jego skuteczności.

Tym samym sierpniowe porozumienie podpisane pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Polską w sprawie umieszczenia systemu obrony przed potencjalnymi atakami ze strony Iranu i innych krajów Bliskiego Wschodu stało się przedmiotem ataków ze strony Rosji. Już w środę, następnego dnia po wygranych wyborach, rosyjski prezydent Dmitry Miedwiediew stwierdził, że Kreml umieści rakiety krótkiego zasięgu w pobliżu granic Rosji z sojusznikami NATO, nawet jeśli Stany Zjednoczone wyjdą z nowymi propozycjami w kwestii redukcji broni nuklearnej i oferując rosyjskich obserwatorów w miejscach lokalizacji pocisków antyrakietowych. Według amerykańskiego planu 10 pocisków zostanie zlokalizowanych w Polsce, a system radarowy umieszczony z Czechach. Prezydent Bush chciał, by budowa systemu rozpoczęła się jeszcze przed opuszczeniem przez niego urzędu w styczniu i zaproponował datę ukończenia planu na rok 2012. Obama twierdzi jednak, że wymaga on dalszych testów.

Obama niezzwłocznie podjął jednak w ubiegłą sobotę rozmowę z Medwiediewem. W oświadczeniu Kremla czytamy, że obaj mężczyźni „wyrazili wolę stworzenia konstruktywnego i pozytywnego związku w celu osiągnięcia globalnej stabilności i rozwoju" i zgodzili się, że ich kraje są odpowiedzialne za rozwiązanie „poważnych problemów globalnych." Zgodnie z rosyjskim oświadczeniem, Medwiediew i Obama wierzą w sens „wczesnego obopólnego spotkania." Biuro Obamy nie wydało komentarza do rozmowy.

Polskie media z lewicowym upodobaniem rejestrują pomyłkę prezydenta Kaczyńskiego bądź ministrów z jego biura. Natomiast internauci amerykańscy mówią wprost o „pierwszej gafie" prezydenta elekta podkreślając jego brak doświadczenia w polityce zagranicznej, gołosłowność obietnic wyborczych Obamy i niebezpieczne zbliżenie z Rosją. Internauci porównują ten pierwszy zgrzyt na arenie międzynarodowej z zachowaniem Obamy podczas jego pierwszej, długo wyczekiwanej konferencji prasowej, kiedy to prezydent elekt nie mógł się oderwać od przygotowanego w telepromterze skryptu i z powagą wartą ważniejszych spraw informował wyborców o szczegółach wyboru kundla dla córek. „Rób co trzeba, Obama, zostaw psa" - podsumował John Kass. Inny czytelnik komentarza w „Washington Times" odnotowuje żartobliwie, że połączenie słownych niuansów z polityką międzynarodową przyczyni się do ekspansji Związku Sowieckiego. Inny z kolei widzi w tym Kaczyńskiego przedzierającego się z wysiłkiem wśród dwuznacznych wypowiedzi, kazuistyki i wycofywania się z poprzednich zobowiązań" prezydenta elekta. Jeden z anonimowych komentatorów przeprowadza ciekawe analogie: „Przeżyliśmy Jimmy Cartera, przeżyjemy też Obamo-manię. Każdy Ronald Reagan potrzebuje swojego Jimmy Cartera. Obama jest nowym Carterem, kto będzie nowym Reaganem?"

Dementi słów prezydenta Polski określa rosyjski dziennik „Wiedmosti" jako zmianę stanowiska USA pod naciskiem inicjatyw militarnych Dmitrija Miedwiediewa i zaproszenie do dyskusji na temat planu rozmieszczenia elementów tarczy w Polsce.

Brytyjski dziennik „Guardian" podkreśla zmianę tonu Rosji po rozmowie Miedwiediewa z Obamą. Rosja orientując się, że prezydent elekt nie opowiedział się jednoznacznie za kontynuowaniem planu rozpoczętego przez administrację Busha, zmieniła ton porzucając groźby i przechodząc do prób czarowania licząc na przekonanie Obamy do rezygnacji z zobowiązań jego poprzednika. Biały Dom odmawia komentowania rozmów podjętych przez Obamę z liderami innych państw.

Zmiana polityki Stanów Zjednoczonych wywołuje natychmiastową reakcje naszych sąsiadów. W wywiadzie dla dziennika „Hamburger Abendblatt" niemiecki minister spraw zagranicznych, Frank Walter Steinmeier, zasugerował, że Obama powinien podjąć rozmowy z Rosją w sprawie tarczy. W zmianie tonu Obamy Niemcy dostrzegają szanse, których „nie wolno im nie wykorzystać." To, zdaniem Steinmeiera, nowa sytuacja, nowy prezydent, nowe partnerstwo. Brzmi to jak cytat z historycznej powtórki.

Obama wywołuje więc, jak widać, powszechne poruszenie wśród zagranicznych liderów, głównie dlatego, że nie jest Georgem W. Bushem. Uszczęśliwi ich jeszcze bardziej podejmując anty-kowbojski plan zakładający między innymi likwidację Guantanamo, rozpoczynając wycofywanie wojsk z Iraku, odnawiając umowę o pociskach antybalistycznych i inne, które Bush odrzucił, odbudowując niektóre z dyplomatycznych stosunków z zagranicznymi pariasami, odstępując od neokonserwatywnej wizji demokratyzacji Bliskiego Wschodu metodą siły, a nawet wznawiając waszyngtońską tradycję znaną pod nazwą obiadów państwowych. Tłumy oszaleją. I nie będzie lepszego momentu, żeby wycisnąć jakieś ustępstwa zarówno od sojuszników jak i wrogów.

Więc o co powinien Obama prosić? Powinien zacząć od zażądania większej liczby wojsk sojuszniczych w Afganistanie, gdzie planuje on wzmocnić amerykańską obecność. Mógłby naciskać w większym stopniu na Iran i na Koreę Północną by porzuciła swoje programy nuklearne, mniej wspomagać rosyjski bandytyzm w Europie Wschodniej i przyłączyć się do walki z ludobójstwem i globalnym ociepleniem. Środowiska pro-żydowskie domagają się od Obamy położenia końca atakowaniu Izraela na forum ONZ.

Odcięcie się od Busha może rozpocząć się poprzez rewizję jego ustawodawczych wysiłków w kierunku osłabienia federalnego nadzoru przemysłu wydobywczego, mieszkaniowego, górniczego, finansowego i innych. Obama mógłby zaoferować klasie średniej tak bardzo potrzebne ulgi poprzez szybkie przywrócenie Clintonowego poziomu opodatkowania wysoko uposażonych grup, czy znieść „poziomy zagrożenia" straszące ludzi nieznanymi niebezpieczeństwami. Można by zwolnić lobbystów przemysłu drzewnego z zarządzania Forest Service, lobbystom przemysłu naftowego zabronić edytowania raportów klimatycznych, zwolnić lobbystów Wall Street z administrowania Komisją Obligacji i Wymiany, itd.

W kraju do priorytetów Obamy, które notabene będą wymagać olbrzymich zastrzyków gotówki, będzie należało zbudowanie energooszczędnej i przyjaznej klimatowi infrastruktury, jak turbiny wietrzne, panele słoneczne i masowa komunikacja, ale nie rozbudowa rozwalających się dróg, co przyczynia się do niszczenia środowiska i promuje zużycie benzyny. Priorytety Obamy zakładają silniejsze brzegi rzek, co zabezpieczy Nowy Orlean przed następnym sztormem, ale nie obejmują żadnych tradycyjnych projektów wodnych, które zabezpieczają interesy polityków, niszczą tereny wodne i marnotrawią środki. W większości oznacza to zmianę waszyngtońskiego sposobu selekcji i finansowania projektów infrastruktury.

Amerykańska infrastruktura znajduje się w opłakanym stanie. Obejmuje ponad 150,000 strukturalnie osłabionych mostów, 3,500 niebezpiecznych tam i nawodnionych systemów kanalizacyjnych, których naprawa wymaga szacunkowo $400 miliardów. To duży i długotrwały problem dla amerykańskiej zdolności współzawodnictwa. Ale podstawowe podejście rządu federalnego do infrastruktury jest także niewłaściwe. Najbardziej notoryczne określane jest jako „earmarking", co oznacza Kongresowe prowizje przyzwalające na finansowanie politycznych projektów, podłączanie małych, politycznie intratnych ustaw do dużych projektów przez członków Kongresu, i podczas gdy Obama przypomniał McCainowi, że stanowią one jedynie 1% budżetu, to są skorumpowanym sposobem decydowania o tym, co i gdzie zostanie zbudowane. Przykładem jest ustawa o środkach wodnych wartości $23 miliardów połączona z 900 projektami dla już przeciążonej ArmyCorps of Engineers. Te projekty nie będą finansowane w zależności od potrzeb, wydatków czy narodowych priorytetów, ale od stopnia ustosunkowania politycznych dobrodziejów. To samo dotyczy prowizji o wartości $6,300, obejmujących „most donikąd" dołączony do $286 miliardowej ustawy komunikacyjnej.

Brzmi to rozrzutnie, ale projekty tego typu stanowiły mniej niż 10% kosztów ustawy. Reszta gotówki poszła do stanowych agencji transportu do dyspozycji agencji - często na własne drogi donikąd, co w Waszyngtonie nadaje ustawie miano highway"owej. Większość stanów z projektów infrastruktury preferuje drogi, a nie komunikację miejską, budowę nowych dróg, a nie reperowanie starych i budowę nowych dróg w rolniczych, a nie miejskich terenach. Oznacza to większe zniszczenia infrastruktury, większy ruch, większe zanieczyszczenie, więcej ropy od zagranicznych dostawców i więcej dwutlenku węgla, ale rząd federalny nie wydaje się tym przejmować. W rzeczywistości archaiczne regulacje prawne są prawdziwym powodem tych wynaturzeń, bowiem o ile surowe analizy kosztorysowe są wymagane w przypadku projektów komunikacyjnych, to w przypadku dróg szybkiego ruchu można po prostu wylewać asfalt.

W celu ożywienia ekonomii, Obama musi rozdysponować setki miliardów dolarów, i byłoby dobrze gdyby rozpoczął od obecnie niedofinansowanych wysiłków odbudowania nadbrzeżnej Luizjany i Great Lakes, by zreperował zniszczone tamy, wały ochronne, rury kanalizacyjne i mosty, by promował szybką kolej i inne systemy transportu masowego, by rozwinął badania nad energią i alternatywnymi źródłami energii. Ale najpierw powinien uchylić stare ustawy: wodną i dotyczącą dróg szybkiego ruchu - dwie najbardziej popularne części legislatury na obsesyjnie zajętym projektami politycznymi Kapitolu - i zażądać nowego podejścia. Powinno być ono umową społeczną, a nie jedynie przyzwoleniem na wydatki. Sposób działania byłby prosty: rząd federalny dostarczyłby gotówki, ale tylko by promować federalne priorytety. Więc decyzje finansowe podejmowane byłyby przez technokratów, a nie kongresowych polityków - jak decyzje zamknięcia baz militarnych - i prowadziłoby to do określonych konsekwencji.

Obama zaproponował wprawdzie stworzenie „banku infrastruktury" w celu depolityzacji tych decyzji, ale opowiedział się jednocześnie za wykupieniem fiskalnie obciążonych stanów za cenę $25 miliardów, co na jedno wychodzi. Za czasów Clintona reformatorzy opieki społecznej skutecznie dowodzili, że pomoc federalna nie jest prawem i że jej adresaci ponoszą odpowiedzialność. Obecnie era Busha kończy się wykupieniem banków z kilkoma zaledwie obwarowaniami i rozmowami o wykupieniu wytwórców samochodów od których nie wymaga się nawet zwiększenia wydajności paliwa. Obama musi dać jasno, że do zrozumienia, że duży rząd może być obecnie konieczny, ale że skończył się okres nierozliczania z wyników.

Priorytetem powinna stać się także rozsądna polityka rolna. Amerykańska polityka rolna znajduje się w stanie chaosu, ale podstawowy cel jest prosty: ponownie rozdzielić środki przeznaczone dla dużych farm produkcyjnych. Średni dochód gospodarstwa rolnego jest pięć razy większy od średniego dochodu narodowego, i jedna dziesiąta najbogatszych przedsiębiorstw otrzymuje trzy czwarte subsydiów. To program zapomogi dla megafarm, które zużywają najwięcej paliwa, wody i środków ochrony roślin, wydzielają najwięcej zanieczyszczeń, hodują najbardziej tuczące zboża, zatrudniają najwięcej nielegalnych i wyludniają rolniczą Amerykę. Grupy walki z otyłością, ubóstwem, opowiadające się za wolnym handlem, zrównoważonym budżetem i aktywiści ochrony środowiska od dawna zabiegali o reformę, ale nikt tak ciężko nie pracuje na rzecz polityki rolnej niż lobby farmerskie. A co z odrzuceniem ustawy rolnej o wartości $307 miliardów i obcięciem subsydiów - zwłaszcza dla nie-z tak-oczywistych-powodów bezpośrednich wpłat, które wysyłamy farmerom w czasach dobrych i złych. Lobbyści rolni podniosą krzyk, ale 60% amerykańskich farmerów nie otrzymuje żadnych subsydiów. Zamiast tego Obama może podnieść subsydia dla tych, którzy zaadoptują praktyki zielonych. Prezydent elekt powinien także uchylić nieskuteczne mandaty, które wymagają produkcji 36 miliardów galonów biopaliw do roku 2022. Biopaliwa takie jak etanol produkowany z kukurydzy brzmi dobrze, ale przyczynia się do zwiększenia ocieplenia, ponieważ przesunięcie produkcji z żywności na paliwo prowadzi do masowych zanieczyszczeń z powodu wylesienia, kiedy farmerzy powiększają tereny uprawy zbóż na cele paliwowe. Zwiększenie produkcji biopaliw powoduje również wzrost ceny zbóż, co oznacza wzrost cen żywności i strajki głodowe w krajach takich jak Jemen, Haiti i Pakistan.

Prezydent elekt powinien także wykonać pierwszy krok w kierunku reformy opieki zdrowotnej. Oczywistym punktem wyjścia jest rozszerzenie ubezpieczeń na dzieci, zawetowane dwukrotnie przez Busha w roku ubiegłym. W sytuacji, kiedy pomyłki medyczne stanowią ósmą przyczynę śmierci w Stanach Zjednoczonych, Obama powinien również zrewidować terminologię medyczną jako część pakietu stymulacyjnego. Względy konserwatystów prezydent elekt pozyska starając się chronić lekarzy, zwłaszcza położników i lekarzy pogotowia przed procesami, które podnoszą koszty ubezpieczenia od pomyłek medycznych. Aby rozwiązać problem rosnących kosztów opieki zdrowotnej, co stanowi 25% produktu narodowego brutto w ostatnich dwóch dekadach - Obama powinien stworzyć Instytut Porównawczej Skuteczności. O ile brzmi to dziwnie, to rząd federalny powinien posiadać rzeczową i bezstronną wiedzę na temat tego, co działa, a co nie.

Rzecz jasna liberalni demokraci będą się uskarżać, jeśli nie rozpocznie on naciskać na uniwersalny plan opieki zdrowotnej i ostre limity zanieczyszczeń. Kongresmeni z obu partii będą obstawać przy swoich ulubionych ustawach dotyczących dróg szybkiego ruchu, wody i polityki agrarnej. Konserwatyści oskarżą go o rozrost administracji socjalizm w kraju, a słabość za granicą. A wszyscy inni podejmą skargi na olbrzymie zadłużenie rozciągnięte na przyszłe pokolenia. Obama będzie bowiem osądzany na podstawie rezultatów. A w tym względzie zarówno demokraci jak i konserwatyści są gotowi na zmiany.

Na podst. „Time" i źródeł internetowych oprac. E.Z.

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor