Jeśli ktoś chciałby choćby przez chwilę poczuć się gubernatorem Illinois, to być może za kilka tygodni będzie miał szansę. Wystarczy posiadać podłączony do serwisu telefonicznego iPhone. Były mieszkaniec Chicago, obecnie obywatel Kanady, zdolny programista komputerowy i pomysłowy biznesmen, stworzył nową grę. Nazywa się Pay2Play, czyli dokładnie tak, jak niezgodna z prawem zabawa naszych polityków prywatnie przyjmujących pieniądze za przyznawane stanowe kontrakty. Gracz ma 30 dni do końca swego urzędowania w Springfield. Wie, że za miesiąc nastąpi impeachment. Musi do tego czasu sprzedać jak najwięcej foteli senatorskich i za uzyskane pieniądze spłacić związki zawodowe dzięki którym kupił głosy podczas wyborów. Jeśli coś mu zostanie, to jego zysk. Gra przewiduje różnego rodzaju przekręty, a wszystko wzorowane jest na starszej grze strategicznej polegającej na rozprowadzaniu narkotyków. Zasady prawie takie same. Na razie twórca Pay2Play otrzymał pismo od firmy Apple, produkującej iPhone, że proces zatwierdzania gry potrwa nieco dłużej. Powodów tej decyzji nie uzasadniono. Zainteresowanych odsyłam na stronę www.yanki.jp
Być może niedługo pojawi się ona w wersji dla użytkowników komputerów.
Przy okazji wspomnianej wyżej gry drobna refleksja. Zmienił się gubernator, ze swych stanowisk zrezygnowało kilku prominentnych polityków, a problemy zostały. Przed nami rekordowy deficyt budżetowy, z którym nikt nie potrafi sobie poradzić. Wprawdzie Kalifornia przewiduje niedobór 42 miliardów w swej kasie, czyli wielokrotnie więcej, niż Illinois, to jednak trudno porównywać budżety i gospodarki obydwu stanów. Gdybym miał się zakładać, to postawiłbym na Kalifornię. Może dlatego, że jej tak dobrze nie znam, a z niewiedzy tej płynie przeświadczenie o większych umiejętnościach tamtejszych polityków. Możemy być pewni jednego, nowemu gubernatorowi mimo najszczerszych chęci nie uda się zaoszczędzić brakujących 9 miliardów dolarów. Będzie próbował i chwała mu za to. Powinniśmy jednak przygotować się na najgorsze. Na pewno podniesiony zostanie podatek od paliw. Prawdopodobnie wzrośnie podatek od sprzedaży innych produktów i usług. Być może płacić będziemy więcej podatku dochodowego. Każda z tych opcji nie jest dla nas miła. Najgorsze jest to, że problemem tym nie możemy obarczyć słabnącej ekonomii. Jest to częściowo nasza wina, a właściwie ludzi, których wybieramy. Powiedzmy sobie szczerze, nie potrafimy wybrać. Zawsze nas czymś zmylą. Tak jak w przypadku Todda Strogera. Wszyscy wiedzieli, że jest to jedna z najgorszych kandydatur, a jednak wygrał. Teraz każdy dzień jego urzędowania tylko potwierdza błąd wyborców. Niedawno poszczególne departamenty Cook County przekazały władzom powiatu tzw. listę marzeń, która ma 213 stron zapisanych drobnym drukiem. Znalazły się na niej wysokie, skórzane fotele, nowoczesne ekspresy do kawy, marmurowe blaty, nowe komputery i inny sprzęt biurowy. W sumie na potrzeby dekoracji wnętrz biur urzędników Cook County potrzeba 152 mln. dolarów. Pieniądze w budżecie już się znalazły. W budżecie, który podobno goni resztkami sił i opracowany został po najwyższej w historii podwyżce podatków. Gdy dziennikarze zainteresowali się zawartością listy i zaczęli zadawać na jej temat pytania nikt nawet nie próbował się tłumaczyć. Usłyszeliśmy na przykład, że wygląd biura i warunki, w jakich pracują urzędnicy ważny jest dla wyborów. No tak, jest dla nas ważne, by w każdym z nich znajdowały się marmurowe dekoracje. Ktoś inny stwierdził, że część tych luksusów to pomyłka osoby wypełniającej listę.
Nie lubię być w ten sposób traktowany, podobnie jak ponad 5 milionów pozostałych obywateli powiatu Cook. Przerażające jest to, że wcale nie założyłbym się o przegraną Strogera w zbliżających się wyborach.
Zakończyła się właśnie dyskusja na temat piosenkarki Jennifer Hudson i jej podobno doskonałego wykonania amerykańskiego hymnu podczas niedawnego Super Bowl. Piszę podobno, gdyż nie jestem muzykiem i trudno mi oceniać pod niektórymi względami utwory muzyczne. Albo coś mi się podoba, albo nie. W tym przypadku jeszcze nie podjąłem decyzji. Po kolei jednak.
Dyskusja na ten temat wywołana została wiadomością, iż nie było to wykonanie na żywo, a jedynie poruszanie ustami do zarejestrowanego tydzień wcześniej, poprawionego elektronicznie i zabarwionego komputerowo utworu. Czyli typowy playback. Telewidzowie oburzyli się, producenci zaczęli się tłumaczyć. Nie mam najmniejszego zamiaru uczestniczyć w tej dyskusji. Z jednej strony rozumiem rozczarowanie fanów futbolu, z drugiej podzielam obawy producentów, którzy uniknąć chcieli jakichkolwiek wpadek. Rozumiem argumenty obydwu stron, choć prywatnie tęsknie nieco za przedstawieniami na żywo, gdzie wpadki się zdarzały i urozmaicały każde widowisko. Nie chodzi tylko o Super Bowl, ale zwykłe koncerty, występy w telewizji, w plenerze, itd.
Wykonania hymnu nie słyszałem, musiałem go później znaleźć w internecie. Gdy w głośnikach zabrzmiał silny i dźwięczny głos Hudson co innego zwróciło moją uwagę. Była to kolejna interpretacja znanego utworu. Przypomniałem sobie różne wykonania polskiego hymnu przy okazji wielkich imprez sportowych, zwłaszcza słynną już wersję Edyty Górniak z Korei w 2002 roku. Do tej pory nie wiemy, czy był to Mazurek Dąbrowskiego, czy też Lulajże Jezuniu...
Hymn państwowy to odrębny gatunek. Przynajmniej dla mnie. Nie powinien on być interpretowany przez artystów, przerabiany, wykonywany wolniej lub szybciej. Tak jak niedopuszczalna jest zmiana słów, tak niedopuszczalna powinna być zmiana muzyki. Jeśli jakiemukolwiek artyście, niezależnie od jego sławy, nie podoba się wersja oryginalna może ze śpiewania zrezygnować. Mogę mówić tylko o hymnach dwóch państw. Wielce prawdopodobne jest jednak, że podobny problem mają Rosjanie, Francuzi, Japończycy, czy Meksykanie. Nie byłbym jednak w stanie ocenić zgodności nowego wykonania z zapisem sprzed lat. Może niepotrzebnie narzekam, być może większości podobają się nowe, zmienione wersje. Wydaje mi się jednak, że jakikolwiek symbol narodowy nie powinien ulegać zmianom. To nie komputer, nie trzeba go unowocześniać.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak