Sen. Roland Burris tylko na chwilę zniknął z pierwszych stron gazet. Powrócił na nie szybko i to w niezbyt dobrym świetle. Zagrożona jest jego przyszłość w senacie USA oraz grozi mu dochodzenie w sprawie krzywoprzysięstwa. Wszystko z powodu jednego, nieznanego wcześniej faktu - bycia w kontakcie z bratem gubernatora i kilkoma jego współpracownikami.
5 stycznia podczas zeznań przed stanową komisją zajmującą się impeachmentem Roda Blagojevicha Burris nie wspomniał o swoich kontaktach z otoczeniem gubernatora, mimo, że był o to pytany. Zapewniał, iż o możliwości nominacji dowiedział się podczas rozmowy telefonicznej i było to dla niego wielkim zaskoczeniem. Zaświadczył też o braku jakichkolwiek powiązań z oskarżonym o korupcję gubernatorem.
Jego nominacja od początku podzieliła polityków i społeczeństwo. Odbywała się w atmosferze skandalu i podejrzeń o tajne układy. Burris wyszedł z tych zmagań zwycięsko i został przyjęty w poczet senatorów USA.
Wtedy właśnie w tajemnicy złożył nową, pisemną wersję swego oświadczenia, w której wspomina o kontaktach z bratem Blagojevicha, Robertem oraz kilkoma jego doradcami. Dokument trafił w ręce dziennikarzy, którzy na nowo otworzyli zamkniętą wydawałoby się sprawę spornej nominacji Rolanda Burrisa.
„Nie mam absolutnie nic do ukrycia" - powiedział senator podczas spotkania w Chicago - Nie przekazałem ani jednego dolara na jego kampanię, nie zbierałem żadnych pieniędzy i nie obiecywałem gubernatorowi żadnych przysług".
Przyznaje jednak, że kilkakrotnie rozmawiał z Robertem Blagojevichem, bratem byłego gubernatora, na temat ewentualnego przekazania 10 tysięcy dolarów na kampanię wyborczą. Propozycja miała podobno miejsce jeszcze przed ogłoszeniem nominacji. Podobno zadzwonił w kilka miejsc i poprosił o datki, jednak nikt nie był tym zainteresowany.
Burris nie ujawnił tych kontaktów w swym oświadczeniu tłumacząc się formułą procesu, która nie pozwalała mu na udzielenie pełnej odpowiedzi na to pytanie.
„Jestem nowy w Waszyngtonie, OK? Nie znają mnie tam jeszcze. Zaufanie i przyjaźń wymaga czasu. Ale wy znacie mnie od 30 lat ze służby stanowi Illinois. Znacie prawdziwego Rolanda Burrisa" - przekonywał senator podczas chicagowskiego spotkania.
Czy znamy? Na to pytanie próbują sobie odpowiedzieć nie tylko wyborcy, ale także politycy stanowego i federalnego szczebla. Reprezentujący Illinois sen. Dick Durbin powiedział w środę, że przyszłość Burrisa w tej izbie stoi pod znakiem zapytania. Podobnie wypowiadają się inni demokraci. Większość republikanów od początku przeciwna była tej nominacji, teraz domaga się natychmiastowego odejścia nowego senatora.
Prokurator naszego stanu, Lisa Madigan opowiedziała się za przeprowadzeniem dokładnego śledztwa w sprawie kontrowersyjnej nominacji Burrisa w miejsce zwolnione przez Baracka Obamę.
Część legislatorów bada sprawę pod kątem ewentualnego krzywoprzysięstwa, jednak takie oskarżenie jest bardzo trudne do udowodnienia i nigdy nie było jeszcze w naszym stanie przeprowadzone.
Kilka godzin po zapewnieniu, że „nie ma nic do ukrycia" Roland Burris przerwał swą podróż po Illinois, by za zamkniętymi drzwiami spotkać się ze swymi doradcami. Jednocześnie Biały Dom wydał oświadczenie, w którym można przeczytać, iż mieszkańcy Illinois zasługują na wyjaśnienia w tej sprawie.
Niestety, podczas środowego spotkania w Chicago nie doczekali się na nie. Najpierw wydano oświadczenie, później przemawiał sam zainteresowany, a następnie zgromadzeni zadali kilka pytań, na które otrzymali jeszcze bardziej komplikujące sprawę odpowiedzi. Zapytano na przykład, czy nie sądzi, że nie było z jego strony w porządku zbieranie funduszy dla Blagojevicha w momencie, gdy rozpatrywano jego kandydaturę na zwolnione przez Obamę miejsce w senacie?
W odpowiedzi Roland Burris powiedział:
„Moja kandydatura nigdy nie była rozpatrywana na to miejsce".
Cała sala osłupiała. Bo skoro nie była, to w jaki sposób otrzymał on nominację?
W tej chwili już kilka dużych dzienników amerykańskich, w tym dwa główne w Chicago, uważają, że senator powinien niezwłocznie podać się do dymisji. Podobnego zdania jest kilku wysoko postawionych polityków i urzędników stanowych. Obecny gubernator nie wypowiedział się jeszcze w tej sprawie, ale oczekuje szybkich wyjaśnień.
Na razie Burris zapowiedział, że rezygnacja nie wchodzi w grę.
Najbardziej na całej aferze cierpi wizerunek partii demokratycznej w Illinois, która nie potrafi nad wszystkim zapanować. Samo Illinois już jest pośmiewiskiem w całym kraju i z każdym dniem umacnia swą pozycję najbardziej skorumpowanego stanu w USA.