Niewiele wydarzeń w historii Chicago wymagało większych przygotowań i nakładów finansowych, niż kwietniowe odwiedziny komisji ewaluacyjnej MKOL.
Chicago przybrało na czas ich pobytu nowe szaty. Na głównych ulicach w centrum nie znajdziemy nawet jednego papierka, z większości budynków powiewają flagi z olimpijskimi symbolami, a w miejscach, gdzie komisja pojawi się osobiście cieszy oko nowy asfalt i naprawione po zimie chodniki. W hotelu Fairmont, w którym zatrzymała się przybyła w czwartek delegacja odbędą się główne rozmowy na temat stanu przygotowań naszego miasta do organizacji olimpiady. Tam też spotkać można najwięcej promocyjnych plakatów, banerów i ulotek. Właściwie cały hotel jest wielką reklamą Chicago i naszych olimpijskich możliwości. Nawet wchodząc do windy, po obydwu stronach jej drzwi poczytać możemy o przyszłych igrzyskach.
O przygotowaniach do wizyty 13 osób reprezentujących MKOL wiedzieliśmy od dawna. To ostatnia szansa na zaprezentowanie miasta przed październikiem, gdy podjęta będzie ostateczna decyzja dotycząca miejsca organizacji olimpiady w 2016 r.
Szanse Chicago są spore, ale łatwo zniechęcić delegatów będąc zbyt nachalnym i zbyt usłużnym, co może być odczytane, jako próba kupienia głosu. Dlatego np. pracownicy hotelu Fairmont otrzymali polecenie, by na siłę nie spełniali każdej zachcianki gości. Zakazano też podnoszenia standardu pokojów delegacji, co dzieje się często w przypadku innych wizyt. Niedopuszczalne są też prywatne rozmowy przedstawicieli miasta, czy lokalnego komitetu olimpijskiego z poszczególnymi delegatami. Wszystkie odbywać się będą w hotelowym pokoju konferencyjnym, do którego od ponad tygodnia dostęp mają tylko nieliczni.
Dla burmistrza Richarda Daley to ważna wizyta. Chce sprowadzić on do Chicago olimpiadę i chce udowodnić, że okaże się ona sukcesem. Obecna, tygodniowa wizyta MKOL jest ostatnią szansą na zaprezentowanie miasta.
„Najważniejsze - mówi burmistrz - to pokazać nasz entuzjazm".
Daley przypomina, że podczas każdej wcześniejszej wizyty szczególną uwagę zwracano na nastawienie mieszkańców do perspektywy organizacji igrzysk, chcąc mieć pewność, że nie będą one organizowane wbrew ich woli.
Przewodniczący miejskiego komitetu olimpijskiego, Pat Ryan, uważa, że 78% mieszkańców Chicago popiera projekt i zapewnia, że uczyniono wszystko, by było to widoczne na ulicach.
O prawo do organizacji walczymy z Tokio, Rio de Janeiro i Madrytem. Szanse są, jak dotąd, wyrównane. Dlatego władze Chicago przekonane są, że będziemy w 2016 r. ich gospodarzem. Co wtedy?
No właśnie. Na razie tak bardzo zajęci jesteśmy samymi eliminacjami, że nie zastanawiamy się, co będzie jeśli wygramy. Wtedy będziemy musieli wszystkie obiecane obiekty wybudować, poprawić transport publiczny i zwiększyć bezpieczeństwo miasta. Wszystko to wiąże się z wielkimi wydatkami, które obiecali pokryć prywatni sponsorzy. Jeśli ich zabraknie, władze sięgną po pieniądze podatników. Miejskich podatników, gdyż na razie gwarancji stanowych i federalnych nie ma.
Nie chcemy igrzysk!
Właśnie finanse, a właściwie ich brak są najważniejszym argumentem przeciwników olimpiady. Organizacja o nazwie „No Games Chicago", która planuje serię protestów podczas wizyty delegacji MKOL przekonuje, że gwarancje udzielane przez władze i lokalnych działaczy nie są nic warte i ostateczną cenę zapłacą podatnicy.
W ostatnim wydaniu gazety Chicago Reader ukazał się felieton Bena Joravskiego w formie otwartego listu do delegatów odwiedzających Chicago. Autor porównał w nim burmistrza Daley do sprzedawcy używanych samochodów, próbującego sprzedać starego grata nie pozwalając zajrzeć pod maskę. Tam właśnie - przekonuje Joravski - powinno się spoglądać najuważniej. Tam ukryte są wszystkie problemy.
Liczba przeciwników igrzysk w Chicago jest spora, choć mało widoczna. Na ulicach dominują plakaty zachęcające do popierania starań o ich organizację, w mediach promowani są głównie zwolennicy. Jednak problemu finansów długo nie da się ukrywać. Chicago nie stać na pokrycie wszystkich wydatków bez podwyższania podatków. Obecne zobowiązania sponsorów pokrywają tylko część planowanych inwestycji, zresztą znając historię naszego miasta, znacznie zaniżonych.
Wszelkie różnice, a także pomyłki w kalkulacjach pokryją mieszkańcy, którzy nie są na to przygotowani - twierdzą przeciwnicy organizacji olimpiady w Chicago.