----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

02 kwietnia 2009

Udostępnij znajomym:

Banki nie są fundamentalnie silne, a bankierzy nie wiedzą, co robią. Dlatego rząd ma obowiązek przejąć kontrolę nad systemem finansowym, a nie subwencjonować chodzącego trupa. Ale musi to zrobić szybko. Tymczasem ekipa Obamy jest oderwana od rzeczywistości, a jej wizja ekonomiczna zmącona zbyt silnymi związkami z Wall Street. Tak w skrócie można by sparafrazować poglądy Paula Krugmana, który stał się najostrzejszym, lewicującym krytykiem Obamy. Jest on głęboko sceptyczny co do dofinansowania banków i pesymistyczny odnośnie ekonomii. Dlatego wpływowe gremia martwią się, że może mieć rację.

Paul Krugman ma wszystkie kwalifikacje wysokiego rangą członka liberalnego establishmentu ze Wschodniego Wybrzeża: felietonista z New York Times"a, profesor z Princeton, noblista z ekonomii. Jest typem, który mógłby być hołubiony na spotkaniu koktajlowym w Georgetown czy w bałaganie demokratycznej administracji Białego Domu. Ale w swych publikowanych opiniach jest on przeciwnikiem establishmentu. Jakkolwiek był biczem administracji Busha, to jest również krytyczny, jeśli nie wrogi, Białemu Domowi Obamy.

W swoim felietonie publikowanym dwa razy w tygodniu, „Sumienie liberała" krytykuje obóz Obamy za próbę popierania systemu finansowego, który traktuje jako spacerującego przed wykonaniem wyroku śmierci skazańca. W rozmowach opisuje sekretarza Skarbu, Tima Geithnera i innych najwyższych urzędników, jako narzędzia Wall Street. Nie cechuje ich korupcja, twierdzi. Ale cierpią na „osmozę" od spędzania zbyt wiele czasu wśród bankierów inwestycyjnych i im podobnych. W felietonie w „Times" w dniu, w którym Geithner ogłosił szczegóły administracyjnego planu uratowania banków, Krugman ujawnił swą „rozpacz" z powodu zdecydowania się przez Obamę na plan finansowy, który zakłada, że banki są fundamentalnie mocne i że bankierzy wiedzą co robią. Tak jakby prezydent potwierdził rosnące wyobrażenie, że on i jego zespół ekonomiczny są oderwani od rzeczywistości, i że ich wizja ekonomiczna jest zmącona przez zbyt zażyłe związki z Wall Street."

Lektura Krugmana sprawia, że czujesz się nieswojo. Masz nadzieję, że się myli, ma się odczucie, że jest nieco ostry, zwłaszcza na temat Geithnera, ale pozostaje się pod wpływem przyprawiającego o gęsią skórkę wrażenia, że wie on coś czego inni nie wiedzą, albo czego nie dostrzegają. Z definicji, establishment wierzy we wzmacnianie istniejącego porządku. Członkowie klasy panującej są żywotnie zainteresowani w utrzymywaniu rzeczy w dużej mierze takimi jakimi są. Zabezpieczanie obecnego stanu rzeczy, ochrona tradycyjnych instytucji mogą być zdrowe i pożyteczne, stabilizujące i upewniające. Ale niekiedy w szumie i pobrzękiwaniu koktajli stara gwardia może nie usłyszeć dzięki kruszącego się lodu. Tłum wtajemniczonych w każdym wieku może być zwiedziony wiarą w siebie, jak Liaquat Ahamed ukazał w „Lordach finansów", swojej nowej książce o szaleństwie głównych banków przed wielkim kryzysem, a David Halberstam wyjawił w swoim klasyku na temat wojny wietnamskiej „Najlepsi i najmądrzejsi." Krugman może wprawdzie przesadzać co do upadku systemu finansowego czy poświęcenia zespołu Obamy sprawie utrzymania go. Ale co jeśli ma rację, albo tylko jej część? Co jeśli prezydent Obama zaprzepaszcza swą jedyną szansę na wkroczenie i znacjonalizowanie - może nie nacjonalizowanie, to mocne słowo, ale zrestrukturyzowanie banków zanim nie upadną razem?

Biały Dom Obamy bardzo uważa by nie prowokować gniewu Krugmana bardziej niż to konieczne. Urzędnicy Skarbu prześcigają się w pochwałach z imienia (jednocześnie jednak potępiając jego i jemu podobnych pomysły na uzdrowienie banków jako „głęboko niepraktyczne") Ale administracja nie stara się podtrzymywać znajomości z nim. Wyznaje on: „Biały Dom zrobił bardzo niewiele w sferze poważnych konsultacji społecznych. Nigdy nie spotkałem się z Obamą. Wymawia moje imię niepoprawnie" - kiedy podczas konferencji prasowej prezydent z lekką nutą irytacji w głosie, zaprosił Krugmana (wymawia się z „oo", a nie „uh") by zaoferował on lepszy plan naprawy systemu bankowości.

Krugman nie skończy prawdopodobnie na posadzie administracyjnej, ponieważ ma na swym koncie szlachetne, ale nie służące karierze rządowej, mówienie władzy samej prawdy. Z podszytym ironią humorem opowiedział przyjacielowi historię o uczestnictwie w szczycie ekonomicznym w Little Rock po wyborze Billa Clintona na prezydenta w roku 1992. Clinton zapytał wtedy Krugmana: „Czy można mieć zbalansowany budżet i reformę opieki zdrowotnej" - zasadniczo czy można je obie mieć naraz? Ten odpowiedział: „Nie, trzeba być zdyscyplinowanym. Trzeba dokonywać wyborów." „To była zła odpowiedź," podsumowuje po latach Krugman. Kiedy bowiem Clinton zwrócił się do Laury Tyson i zadał jej to samo pytanie, jej odpowiedź brzmiała: „Tak, to możliwe, można mieć ciastko i zjeść je." I tak właśnie brzmiała właściwa odpowiedź. Tyson została szefem Clintonowej Rady Doradców Ekonomicznych.

Krugman znany jest z wyrównywania rachunków. „Nie cierpi głupków. Nie lubi wyniosłości w jakimkolwiek kształcie czy formie. Nie lubi jak ktoś zabawia się jego kosztem," informuje przyjaciel, profesor historii z Princeton, Sean Wilentz. „Nie jest jak Jim Baker; nie reprezentuje tego typu Princeton," mówi Wilentz, odnosząc się do ulubieńca establishmentu, który był sekretarzem Skarbu za Reagana i sekretarzem stanu za H. W. Busha. Ale Wilentz wyjaśnia, że Krugman „nie jest prima donną, nosi swą sławę lekko," i że Krugman nie wywołuje urazy u kolegów akademickich, którzy bywają bardzo zazdrośni. Jego koledzy - geniusze niekiedy drażnią się z nim czy umyślnie prowokują jego gniew. Podczas konferencji ekonomicznej w Tokio w roku 1994 Krugman poświęcił tak dużo czasu gromiąc innych, że jego przyjaciele zaczęli opowiadać mu rzeczy, o których wiedzieli, że były nieprawdą, po to tylko by zobaczyć jak się wścieka. „Dawał się na to nabrać za każdym razem," stwierdził znajomy dziennikarz.

Urodzony w rodzinie rosyjskich imigrantów, wychowany w małym przedmiejskim domu na Long Island, Krugman, obecnie 56-letni, nigdy nie udawał, że był częścią szpanierskiego tłumu. Wyszydzany w szkole jako maniak nauki, przyszedł jednego dnia z krwawiącym nosem - ale powiedział rodzicom by trzymali się od tego z daleka," wspomina matka, Anita. Krugman mówi, że odnalazł się w fantastyce naukowej Issaka Asimova, zwłaszcza w serii „Foundation" - „Było to o tym jak maniacy nauki ratowali cywilizację, jak analitycy statystyczni posiadali teorię społeczeństwa, o ludziach piszących równania na tablicach, którzy mówili: „Imperium upadnie, chyba że rozwiążesz równanie."

Jego Yale nie był jak „Yale George"a Busha", mówi - nie było zabawy, studenckich czy sekretnych stowarzyszeń, a raczej „picie kawy w poczekalni Departamentu Ekonomii." „Nauki społeczne stanowiły obietnicę tego o czym marzył w fantastyce naukowej - piękno naciśnięcia guzika w celu rozwiązania problemu."

Poszukując własnych pomysłów (jego wzorem i bohaterem jest John Maynard Keynes) Krugman stał się jednym z czołowych ekonomistów w kraju przed ukończeniem trzydziestu lat. Podjął pracę w Radzie Ekonomicznych Doradców w administracji Reagana w wieku lat 29. Jego kolegą i rywalem był inny błyskotliwy, młody ekonomista - Larry Summers. Obu łączył pewnego rodzaju intelektualizm z pogranicza, ale wybrali odmienne drogi kariery - Summers jako gracz od wewnątrz, został sekretarzem Skarbu za Clintona i prezydentem Harvardu, potem głównym ekonomicznym doradcą Obamy. Krugman wolał pozostać w świecie idei, jako „nieodpowiedzialny akademik," jak to określa, na poły żartobliwie, nauczając w Yale, MIT, Stanford i Princeton. W roku 1999 niemal odrzucił niezwykłą okazję zostania felietonistą ekonomicznym w The New York Times. Obawiał się, że jeśli zostanie samym popularyzatorem, to zaprzepaści szansę na Nagrodę Nobla.

W październiku ubiegłego roku zdobył Nobla. Większość ekonomistów zgadza się, że zasłużył na nią za swą nowatorską pracę na temat globalnego handlu - odkrycie, że tradycyjne teorie porównywalnych korzyści pomiędzy narodami często nie działają w praktyce. Właśnie miał wziąć shower w hotelu, kiedy zadzwoniono na komórkę z wiadomością o tym, że osiągnął swoje życiowe pragnienie. Początkowo pomyślał, że telefon może być kawałem. Reakcją jego żony, Robin, kiedy początkowy dreszcz opadł, było: „Paul, nie masz na to czasu." Jest z pewnością szalenie zajęty, produkując dwie kolumny tygodniowo, prowadząc dwa kursy i ciągle pisząc książki (najnowsza nosi tytuł „The Return of Depression Economics and the Crisis of 2008"). Publikuje swój blog nawet sześć razy dziennie.

W klasie, dyskutując globalną wymianę handlową ze studentami studiów licencjackich, jest łagodny, speszony, trochę roztargniony, okazjonalnie żartobliwy (na temat handlu z Chinami: „Dają nam zatrute produkty, my dajemy im bezwartościowy papier"). Wyznaje, że planuje zredukować trochę ciężar nauczania, a jego koledzy mówią, że najlepszą karierę akademicką ma już za sobą. „Jego kariera akademicka została zwieńczona zdobyciem nagrody," mówi kolega z Princeton i przyjaciel Gene Grossman. „Nie angażuje się już w badania akademickie. Ma teraz karierę publiczną. To właśnie postrzega jako swe główne powołanie - jako intelektualista obywatelski."

Dorobił się wrogów w społeczności ekonomicznej. „Stawał się coraz bardziej szczery do bólu. Dużo z tego co mówi jest nieprawidłowe i nieprzemyślane," twierdzi Daniel Klein, profesor ekonomii z George Mason University. Długoletni mentor, laureat Nobla z MIT, Robert Solow, który uczył Krugmana jako studenta studiów magisterskich, pamięta go jako „bardzo uległego, o łagodnych manierach. Jedną rzeczą charakterystyczną jest uśmiech pojawiający się na twarzy kiedy mówi, niemal jakby patrzył na siebie i myślał, „Co ja tu robię?"

Życie akademickie, wspomagane przez książki i opłaty za wykłady, jest lukratywne i wygodne. Krugman i Robin (druga żona; nie ma dzieci) mieszkają w ślicznym, zbudowanym na zamówienie w domu z drewna, kamienia i szkła w pobliżu strumyka w bukolicznym Princeton. Krugman wskazuje, że w odróżnieniu od niektórych wcześniejszych zdobywców Nagrody Nobla, nie poprosił o lepsze miejsce parkingowe na kampusie.

Do Times"a przybył na krótko przez wyborem Busha w roku 2000, wkrótce potem pisał o polityce i bezpieczeństwie narodowym, jak również o ekonomii, ostro krytykując administrację Busha za inwazję Iraku. Ktoś w Times - Krugman nie wskaże kto -powiedział mu by spuścił trochę z tonu i trzymał się tego co zna. „Zdenerwowałem ich," mówi.

Pod względem ideologicznym, Krugman jest europejskim socjalistycznym demokratą. Jest szczególnie wrażliwy na rosnący rozziew pomiędzy ubogimi i zamożnymi. Zasadniczo przyklaskuje próbom Obamy by opodatkować bogatych i próbie masowej reformy opieki zdrowotnej. W kwestii dotyczącej systemu finansowego wyznaje, że rząd musi gwarantować zobowiązania wszystkich banków krajowych i nacjonalizować wielkie banki typu „zombie" i dokonać tego szybko. „Społeczeństwo chce ufać Obamie," mówi Krugman. „To nadal kryzys Busha. Ale jeśli będą czekać, Obama będzie obwiniany za dużą część problemu."

Urzędnicy administracji Obamy lekceważą argumenty Obamy, jakkolwiek nieoficjalnie. Jeden z nich wskazał na to, że ekspert może mieć 60 procent racji - i jej dochodzić. Ekspert nie ma do stracenia nic oprócz czytelników, a fani Krugmana rutynowo nie pamiętają mu jego pomyłek. Rząd nie ma luksusu niepoprawnego zgadywania. Jeśli Obama się pomyli, to może naprawdę zniszczyć rynek akcji i popchnąć ekonomię w kierunku recesji. Sugestia Krugmana, że rząd mógłby przejąć system bankowy jest głęboko niepraktyczna, twierdzą doradcy Obamy. Krugman wskazuje na przykład Szwecji, która znacjonalizowała swoje banki w latach 1990. Ale Szwecja jest mała. Stany Zjednoczone, z 8 tysiącami banków, posiadają znacznie bardziej skomplikowany system finansowy. Co więcej, rząd federalny nie dysponuje wystarczającą siłą roboczą ani zasobami by przejąć system bankowy.

Krugman odrzuca te argumenty, jakkolwiek przyznaje, że nie jest człowiekiem „szczegółów." Wierzy, że prowadzi filozoficzną batalię z plutokratami i cinkciarzami. Jakkolwiek uznaje, że Geithner został przechwycony przez Wall Street, to upatruje nadzieję w Summersie. W ubiegłym tygodniu Krugman i Sommers bawili się w telefonicznego kotka i myszkę, z inicjatywy Summersa. W swym piątkowym felietonie Krugman szczypał Summersa bezpośrednio za jego wiarę w rynek, jakkolwiek niechętnie przyznał ekipie Obamy kredyt za wezwanie do rozległych regulacji świata finansowego. Krugman jest zdania, że Obama potrzebuje pewnego rodzaju „rozumnego człowieka" by mu doradzał i sugeruje Paula Volckera, byłego szefa Rezerwy Federalnej, który zahamował inflację za Reagana i obecnie przewodzi panelowi doradczemu Obamy. A jakby tak sam Krugman do tej roli? „Nie jestem typem człowieka z tylnego pokoju," mówi, rozwalony w swoim biurze w Princeton, które zalewa nie otwarta poczta. Opisuje siebie jako „urodzonego pesymistę" i „naturalnego rebelianta." Ale dodaje „Wszystko co mam to mój głos." A ten rzeczywiście ma.

Na podst. „Newsweek" oprac. E.Z.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor