----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

07 maja 2009

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Gabinet kuratora okręgu szkolnego numer 21 w Wheeling zdobią insygnia wytrawnego golfisty: na półkach i na stoliku piętrzą się magazyny i podręczniki do gry w golfa, obok stoją kije golfowe, a petent siedzi pokornie na oddalonej o około trzy metry kozetce. Scena żywo przypominająca audiencję u komunistycznego aparatczyka. Umówienie się na wizytę wymaga nie lada stanowczości, a dwudziestominutowe spóźnienie daje do zrozumienia, kto tu rządzi. Kurator podkreśla, że to jego gabinet i nikt nie będzie mu przerywał. Do powściągliwości nie zmusza go nawet obecność pani wice-kurator, sporządzającej zapis rozmowy. Wręczam list dokumentujący nadużycia administracji szkoły, niekompetencję nowo zatrudnionych urzędników i brak rozeznania w sytuacji uczniów. Pan kurator woli spychać brudy pod stół. Nieważne, że wyniki statystyczne szkoły lecą na łeb na szyję w dół, w ciągu ostatnich trzech lat dyrektor zmienia się już powtórnie, a tylko w ubiegłym roku za pogróżki i posiadanie broni usunięto kilkoro uczniów. Opinie rodzicielskie są w kuratorium niemile widziane. Kategorycznie żądam pisemnej odpowiedzi, ale wychodząc z budynku mam w oczach łzy. Po kilku dniach dostaję grzecznościowy list, ale pamięć agresji i kompletnej bezkarności wybieralnych urzędników służb publicznych pozostaje.

W odpowiedzi na pytanie, które zadaje sobie „Time": Jak podnieść poziom w amerykańskich szkołach?" sugeruję - wyrzucić z systemu szkół publicznych polityków, a następnie nie sprawdzanych przez nikogo administracyjnych pracowników kuratoriów, odpowiedzialnych za karygodne zaniedbania programowe, ewidentne błędy w zatrudnianiu, a przede wszystkim - ignorowanie opinii rodziców na temat niedouczonych i leniwych nauczycieli.

Dlaczego szkolnictwo publiczne nie podlega żadnemu organowi akredytacyjnemu czy certyfikacyjnemu, jak szkoły prywatne? Tymczasem farsa zarządzania szkół publicznych przez skorumpowany Board of Education prowadzi do instytucji dożywotniego nauczyciela. I wieloletniego dyrektora szkoły, który manipuluje ewaluacją pracowników w celu utrzymania własnej posadki. Czy corocznej opłacie podatków od nieruchomości nie powinna towarzyszyć akredytacja szkoły?

Amerykańskie szkoły publiczne od lat znajdują się w sytuacji głębokiego kryzysu systemowego. Jestem tego świadkiem od siedmiu lat, od kiedy po trzech latach drylu w szkole prywatnej moje dzieci poszły do szkoły publicznej. Chylę czoła przed wybitnymi wyjątkami, którym moje dzieci są winne dozgonny szacunek za wkład w rozwój ich osobowości. Ale reszta, niestety, potwierdza powszechną zasadę spychania odpowiedzialności na rodziców. Bo w szkole robi się mało i mało skutecznie. W nawale imprez klasowych, rozgrywek sportowych, prac grupowych i projektów artystycznych, niewiele zostaje czasu na nauczanie. A na ćwiczenia i podsumowania nie ma wcale.

Deklaracje polityków nie mają z reformą szkolnictwa nic wspólnego. Moja córka do tej pory przedrzeźnia popularne hasło programowe: „No child left behind" i odwracając głowę pokazuje niewidzialną, pozostawioną sobie większość. I opowiada o tym, jak nauczycielka sztucznie poprawia średnią statystyczną najniższych ocen sprawdzianów, by większość złych ocen w klasie nie wywoływała niczyich podejrzeń.

Ustawa pod dumnym tytułem „No Child Left Behind" przeforsowana przez prezydenta George"a Busha nieumyślnie pogorszyła problem. Wymagała bowiem, żeby każdy ze stanów zapewnił, by uczniowie osiągnęli „uniwersalną biegłość" w czytaniu i matematyce - ale pozwoliła by każdy ze stanów określił co ma na myśli. W rezultacie wiele stanów ułatwiło sobie pracę ustawiając swe poprzeczki niżej. Niemal każdy ze stanów deklarował, że jego uczniowie osiągali wyniki lepsze niż przeciętne. Na przykład Mississippi. Zgodnie ze standardami, które stan ustanowił sam dla siebie, 89 procent czwartoklasistów osiągnęło co najmniej biegłość w czytaniu, co oznaczało, że stan był najlepszy w kraju. Ale zgodnie z losowym testem dokonywanym co kilka lat przez National Assessment of Educational Progress, zaledwie 18% czwartoklasistów uzyskało biegłość, co określało ich jako najgorszych w kraju. Thomas B. Fordham Institute, prowadzony przez reformatora Chestra Finna Jr., który analizuje standardy stanowe od ponad dziesięciu lat, konkluduje: „Dwie trzecie amerykańskich dzieci uczęszcza do szkół posiadających mierne albo gorsze standardy. Wszyscy zgadzają się co do tego, że obecne standardy nie działają.

Wydaje się, że rozwiązaniem dla amerykańskiego systemu edukacyjnego, obciążonego niezborną mieszaniną stanowych i lokalnych standardów programowych, narzędzi ocen, testów, kekstów i materiałów nauczania, są standardy federalne. Nie jest to jednak dla wszystkich oczywiste. Prawica obawia się, że rząd federalny podepcze tradycyjny autorytet stanu w kwestii szkół publicznych. Lewica ma wątpliwości dotyczące standardów i konieczności oszacowania i testowania. W rezultacie mamy do czynienia z sytuacją, w której, jak w przypadku wyżej opisanego kuratorium numer 21 w okręgu w Wheeling, wiele stanów zaniża standardy w celu usatysfakcjonowania wymogów federalnych, ukazując, że ich studenci są wystarczająco biegli. Ku wspólnym standardom przychyla się rosnąca koalicja reformatorów, od aktywistów praw obywatelskich, jak Al Sharpton, do republikanina z Georgii, gubernatora Sonny Perdue, którzy wierzą również w powodzenie innych reform edukacyjnych, włączając w to wynagradzanie dobrych nauczycieli za zasługi i rozwinięcie funkcji publicznych szkół czarterowych.

Pomysł „wspólnej szkoły", która wprowadza taki sam program i stosuje te same standardy, nie jest nowy. Po raz pierwszy pojawił się w latach 1840., w dużej mierze dzięki wpływowi reformatora, Horace Manna. Ale amerykańska Konstytucja pozostawia edukację publiczną w rękach stanu, a stany przekazują dużą władzę lokalnym okręgom szkolnym, których jest o ponad 13 tysięcy na terenie Stanów Zjednoczonych. Stąd też pan kurator z okręgu szkolnego w Wheeling może czuć się tak wszechwładny i bezkarny. Rząd federalny oferuje jedynie mniej niż 9 procent funduszy na edukację na poziomie od przedszkola do klasy dwunastej. Dlatego też nie było możliwe wypracowanie do tej pory wspólnego programu nauczania. Kiedy w roku 1989 prezydent George H.W. Bush zwołał krajowych burmistrzów do Charlottesville, w Virginii, w celu wypracowania metody zreformowania szkoły opartej na standardach, to rezultatem było jedynie ogólnikowe poparcie „dobrowolnych standardów krajowych," które nigdy nie zostały wprowadzone. W roku 1994 prezydent Bill Clinton otrzymał środki federalne na reformę opartą o standardy, ale wysiłek pozostał w rękach stanów, prowadząc do bardzo zróżnicowanego miszmaszu oczekiwań, i walk ideologicznych, co do programów angielskiego i matematyki.

Opinię na temat federalnych standardów podziela, na szczęście, minister edukacji, Arne Duncan, który stwierdza: „Wiem, że mówienie o standardach może być denerwujące, ale pomysł, żeby strzelać do 50 różnych bramek jest zupełnie śmieszny. Duncan ma kilka strzał w swoim kołczanie. W ramach prezydenckiego pakietu stymulacyjnego znajduje się $4.35 miliardów przeznaczonych na fundusz edukacyjny „Race to the Top", który minister może spożytkować jako bodziec dla stanów, które poczynią „radykalny postęp" w osiąganiu celów obejmujących podwyższenie standardów.

Dążenie w kierunku wspólnych standardów federalnych powinno rozpocząć się od matematyki i czytania. Algebra powinna być taka sama dla dziecka z Albany, w stanie Nowy Jork i Albuquerque w Nowym Meksyku. Te standardy powinny precyzyjnie określać czego oczekuje się od studentów przed ukończeniem poszczególnych klas i powinny im towarzyszyć testy oceniające stopień biegłości. Proces adaptacji standardów federalnych powinien być na wpół-dobrowolny: stany nie powinny być przymuszane do adaptacji powszechnych standardów, ale zachęcane do tego poprzez fundusze federalne i nacisk społeczny. W stanach, które cofają się przed pociąganiem szkół do odpowiedzialności wobec tych standardów, rodzice i nauczyciele, wespół z przywódcami biznesowymi powinni pociągnąć do odpowiedzialności kuratorów i innych wybieralnych przywódców politycznych.

Nie bez znaczenia jest również to, by standardy te były porównywalne i wykorzystywane jako test porównawczy ze standardami w innych krajach, tak by mogliśmy określić jak konkurencyjna będzie nasza gospodarka. Czterdzieści lat temu Stany Zjednoczone szczyciły się najlepszą statystyką dotyczącą ukończenia szkoły w świecie; obecnie zajmują 18 pozycję. W testach międzynarodowych z matematyki Stany Zjednoczone znajdują się na miejscu 25, w czytaniu na 15.

A najlepsze standardy to takie, które są jasne i bardzo dokładne. Czy ktoś z Państwa zadał sobie trudu by poprosić o program zajęć z danego przedmiotu? Otóż, pamiętam panikę, która wybuchła jeszcze w podstawówce, kiedy chciałam zerknąć na program nauk ścisłych w piątej klasie. Okazało się, że nauczycielom przesyłano co kwartał założenia programowe, a książki nie było wcale. Co więcej, kuratorium nie dysponowało całościowym programem z tego przedmiotu, a zamiast konspektu lekcji otrzymałam dwie strony kompilacji obejmującej cytaty kuratora i ogólnikowe cele rozwojowe. Nie znane były nie tylko standardy, ale treści programowe!

Patrzenie nauczycielom na ręce jest zajęciem pracochłonnym i niewdzięcznym. Mąż, który poprosił o program z matematyki, otrzymał stos książek wyjaśniających zasady tak zwanego nauczania cyklicznego opracowane przez University of Illinois. Polegają one w skrócie na cyklicznym ponawianiu i rozszerzaniu treści programowych. Przykładowo, ułamki i mnożenie mogą zostać wprowadzone zanim klasa opanuje dodawanie i odejmowanie w zakresie 20. Proste? Pewnie. Nauczyciele nie wspominają jednak o tym, że tak zwana większość uczniów, nie przygotowana przez szkoły prywatne bądź rodziców, jest w tym czasie oceniana, choć nie nadąża za wyśrubowanym programem, bo nie ma czasu na ćwiczenia.

Jeszcze ciekawiej wyglądają zajęcia w kilkunastoosobowej grupie dzieci uzdolnionych, przerabiających materiał w podwójnie zaawansowanym tempie. Czyli w klasie szóstej przerabiających siódmą i ósmą, w siódmej - ósmą i program licealny. Otóż niejednokrotnie zdarza się tak, że dzieci porównują rozwiązania dokonane przez swoich rodziców, bo materiał nie opracowany w klasie musi być jednak opanowany, a nauka siłą rzeczy odbywa się w domu, bo niemal połowę lekcji zajmuje sprawdzanie pracy domowej. Katia wykrzykuje więc często, że jej tata miał rację, a tata Ashley - zrobił błąd.

Tymczasem jednolite, ustanowione dla wszystkich szkół standardy ułatwiłyby pracę zarówno nauczycielom, jak i uczniom i ich rodzicom. W czytaniu na poziomie klasy czwartej, na przykład, standardem byłaby umiejętność rozróżnienia pomiędzy powodem a skutkiem, faktem a opinią w wybranym tekście. W matematyce na poziomie klasy czwartej standardy obejmowałyby umiejętność określania obwodu i objętości, mnożenia pełnych liczb, ukazania danych na wykresie, oszacowania obliczeń i zamiany ułamków na dziesiętne.

Jasne standardy, testy i szacunki pozwoliłyby szkołom i nauczycielom na eksperymentowanie. I obiektywną ocenę szkół czarterowych i ich skuteczności. Umożliwiłyby one również gromadzenie spójnych danych, nawet na poziomie klasy, tak by móc odpowiedzieć na podstawowe pytania, jak to czy mniej liczne klasy odgrywają duże znaczenie, i w jakich sytuacjach. Czy korzystny jest dłuższy dzień nauki czy rok akademicki? Czy metoda phonics czy też językowe podejście jest lepsze? Przede wszystkim jednak łatwiej byłoby wskazać nieskutecznych nauczycieli.

Pozostaje wątpliwością czy to wszystko nie spowodowałoby opozycji ze strony nauczycieli i ich związków zawodowych? American Federation of Teachers wypowiada się za jasnymi standardami, które zagwarantowałyby, że nauczyciele są skutecznie wykształceni, obiektywnie oceniani i wyposażeni w sprawdzone narzędzia i programy. „Powszechne, spójne, dostosowane do poszczególnych klas standardy promują skuteczny rozwój profesjonalny", napisał związek w raporcie z roku 2008, który krytykował słabe standardy stanowe. „Powszechne zrozumienie tego co uczeń powinien wiedzieć i być w stanie zrobić umożliwia najlepszy rozwój profesjonalny: wspólne wysiłki by dzielić się najlepszymi doświadczeniami," komentują przedstawiciele związku. Randi Weingarten, prezydent związku, dowodzi, że metoda federalnych standardów pomoże uczniom i jednocześnie pozwoli nauczycielom na kreatywność. „Obfite dowody sugerują, że jednakowe, rygorystyczne standardy prowadzą do tego, że więcej studentów osiąga wyższe wyniki", napisał w felietonie w Washington Times. „Tak jak różni pianiści mogą patrzeć na tę samą muzykę i nadać jej niepowtarzalną interpretację i ozdobniki, tak różni nauczyciele pracujący z ujednoliconymi standardami powinni być w stanie dokonać tego samego."

Na szczęście wszczęto już proces, który, jeśli będzie przebiegał pomyślnie, doprowadzi do określenia powszechnych edukacyjnych standardów. Prace te podjęły National Governors Association i Council of Chief State School Officers, które współpracują z Achieve Inc. W roku 2001 charytatywna organizacja Achieve rozpoczęła American Diploma Project, który wypracowuje standardy programowe zbieżne z tym, czego absolwent bedzie potrzebował by odnieść powodzenie w koledżu, wojskowości czy karierze zawodowej. Dyrektor Council of Chief State School Officers, Gene Wilhoit, podczas specjalnego spotkania w Chicago w dniu 17 kwietnia wezwał do zawarcia porozumienia pomiędzy 25 stanami w celu określenia standardów w zakresie matematyki i angielskiego dla klas wszystkich poziomów. „Dostrzegam w standardach zasadnicze funkcje wszystkich reform edukacyjnych," stwierdził.

Standardy są, rzecz jasna, konieczne by zarówno uczniowie, jak i rodzice i nauczyciele wiedzieli nad czym mają pracować. Ale same standardy nie wystarczą. Statystyka wyników osiąganych przez uczniów na testach ISAT spełnia bowiem obecnie podobną funkcję. Informacje, ukryte skrzętnie na portalu Illinois State Board of Education i jedynie sporadycznie publikowane przez prasę, nie przenikają do świadomości podatników. Rzeczowa ewaluacja będzie mogła mieć miejsce tylko wtedy, kiedy w administracji szkół publicznych wprowadzony zostanie mechanizm oceny działań zarówno nauczyciela jak i administratora. A szkoły w ich obecnej formie unikają tej odpowiedzialności, bo nie leży ona w ich interesie. Może więc czas na podjęcie dyskusji o konieczności akredytowania szkół publicznych?

Na podst. „Time" oprac. E.Z.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor