Wiedziałem, że długo w tajemnicy się tego utrzymać nie da. Świat dowiedział się o jakości dróg w Chicago. Popularna strona internetowa Gadling.com zajmująca się głównie turystyką poprosiła swych czytelników, a jednocześnie osoby w świecie bywające o stworzenie listy miast, gdzie podróż samochodem przyprawia o największe dreszcze. Uczestnicy ankiety mieli do dyspozycji całą Ziemię, łącznie z krajami trzeciego świata.
Na pierwszym miejscu, z największą liczbą głosów znalazło się Harare, stolica Zimbabwe. Nikogo ten fakt nie dziwi, gdyż nawet mieszkańcy tego kraju z dumą opowiadają o dziurach w lokalnych drogach. Tam nie chodzi o urwanie zawieszenia, koła, czy rozbicie pojazdu, tam dziury potrafią dosłownie zjeść samochód. Nikogo nie przeraża otwór w asfalcie o średnicy kilku metrów i głębokości dorównującej wzrostowi człowieka.
Tuż za Harare na liście umieszczono Chicago. Oczywiście jakość lokalnych dziur nie dorównuje tym z Zimbabwe, ale ich liczba i bezradność miasta miała największy wpływ na klasyfikację. Okazuje się, że naprawa dróg postępuje tu wolniej, niż w wielu krajach rozwijających się. Liczba zgłaszanych uszkodzeń samochodów i ich całkowita wartość znacznie przewyższa wiele innych, ciekawych pod tym względem miejsc. Prezydent Zimbabwe przynajmniej próbuje zwalić winę na białych ludzi, głównie Europejczyków, którzy kradną mu asfalt. Jakie wytłumaczenie ma Daley?
Oczywiście umieszczenie Chicago na drugim miejscu może być sprawą kontrowersyjną. Nie są to naukowe badania, nie uwzględniono tam w ogóle Indii, a dociekliwość dziennikarzy tej strony też pozostawia wiele do życzenia. Jednak nie drugie, czy nawet dziesiąte miejsce, ale sam fakt znalezienia się w tym zestawieniu jest plamą na wizerunku miasta. Dla porządku dodam, że za nami, na trzecim miejscu uplasowało się Kolombo, stolica Sri Lanki, a na czwartym Jamajka. Na dalszych miejscach wymieniono Nowy Orlean oraz stan Michigan, który od kilkudziesięciu lat nie potrafi sobie poradzić z ulicami. Zresztą z Nowym Orleanem sprawa nie jest prosta. Miasto to wciąż jeszcze usuwa skutki Katriny i kilka lat na naprawę ulic powinno dostać zanim znajdzie się na podobnych listach. Sri Lankę dotykają systematycznie wielkie opady deszczu, które dosłownie wymywają spod asfaltu żwir i piasek powodując nagłe zapadnięcie się nawierzchni. Ponawiam pytanie - jakie wytłumaczenie ma Chicago? Bo w nagłe zmiany pogody i zwiększony ruch kołowy to chyba juz nawet dzieci nie wierzą.
Porzucamy ten temat, bo powoli staje się on nudny, a na pewno będziemy o tym jeszcze mówić przez lata.
W poważnym podobno piśmie medycznym, Journal of the American Medical Association ukazały się niepoważne, przynajmniej według mnie, wyniki badań chicagowskiego naukowca. Po latach obserwacji, analizowania wyników i wydaniu wszystkich dostępnych na prace naukowe dotacji stwierdził on, że osoby bezdomne mniej chorują, gdy zamieszkają pod dachem. Mało tego, twierdzi, iż chorzy bezdomni umieszczeni w pomieszczeniach szybciej powracają do zdrowia. Właściwie powinienem pozostawić to bez komentarza. Jednak zastanawiam się, kto sponsoruje takie badania, z których dowiadujemy się, że niedożywione, mieszkające na ulicy osoby częściej zapadają na astmę, choroby serca, nadciśnienie i cukrzycę, niż posiadający pracę, mieszkanie i stały dostęp do opieki zdrowotnej? Nie wiem też, ile pieniędzy na badania przeznaczono, ale przekonany jestem, że bezdomni potrafiliby je lepiej spożytkować.
Dobra wiadomość dla nielegalnych imigrantów napłynęła z Sądu Najwyższego. Niestety, nie dotyczy ona stałego pobytu, czy też możliwości jego legalnego uzyskania. Na tego typu informacje będziemy musieli jeszcze chwile poczekać i mam nadzieję, że doczekamy się jeszcze w tym roku. Tym razem chodzi o znacznie mniejszą rzecz, ale po kilku latach braku dobrych dla imigrantów informacji warto o niej wspomnieć. Sąd Najwyższy jednogłośnie stwierdził, że osoby, które podają pracodawcom zmyślone lub pożyczone numery social security nie mogą być oskarżone o kradzież tożsamości. O przypadkach takich wiemy, bo spotykamy je w Chicago na każdym niemal kroku. Imigrant poszukujący pracy musi posiadać ten numer. Często więc „pożycza" go sobie od kogoś, kto już z USA wyjechał lub aktualnie nie pracuje. Najczęściej jednak wymyśla go. Bardzo często wymyślony numer okazuje się prawdziwym i osoba taka zostaje aresztowana i oskarżona o kradzież tożsamości. Oczywiście wszyscy doskonale wiedzą, że imigrant ten nie włamał się do konta bankowego, nie wyrabiał kart kredytowych i nie zaciągał w imieniu prawowitego właściciela wielkich pożyczek. Potrzebna mu była tylko praca. Jednak dzięki temu służby federalne zyskują nad nim przewagę i zanim wsadzą go do więzienia na co najmniej dwa lata, bo taki jej wymiar obowiązuje, wykorzystują te informacje do zdobywania innych danych. Sprawa trafiła w końcu do Sądu Najwyższego, a ten po kilku miesiącach namysłu zadecydował, że owszem, działanie takie jest naganne, ale kradzież tożsamości to jeszcze nie jest. W najbliższym czasie kary więzienia zostaną więc zamienione na grzywny, może krótki areszt.
Zdaję sobie sprawę, że informacja nie jest wielka. Jest jednak jednym z niewielu ostatnio widzianych światełek, które świadczyłyby o tym, iż imigranci mają jakiekolwiek szanse w starciu ze służbami różnego szczebla. Przez ostatnich kilka lat słyszeliśmy wyłącznie o zaostrzaniu prawa, coraz brutalniejszym jego egzekwowaniu i raczej kiepskich perspektywach. Nagle, w ciągu kilku miesięcy zaczęło się plotkować o możliwej reformie. Podobno tym razem miałaby ona być dla imigrantów pozytywna. No cóż, pożyjemy, zobaczymy... Kilka drobnych decyzji Sądu Najwyższego stawiających imigrantów na równi z innymi, a wreszcie zainteresowanie pracą sędziów imigracyjnych. Na razie jeszcze nic nie zrobiono, ale przynajmniej dowiedzieliśmy się, że na przykład sędzia taki w Chicago odrzuca 30 przypadków na sto, podczas gdy jego odpowiednik w Teksasie zatwierdza ich nie więcej, niż 8%. W ten sposób potwierdziło się to, o czym imigranci wiedzieli od dawna, że decyzja sędziego w sprawie imigracyjnej głównie zależy od jego sympatii i poglądów, a nie od rzeczywistej sytuacji stającego przed jego obliczem przybysza. Wciąż niestety zdarza się, że ktoś nazwie majową demonstrację pro-imigracyjną w centrum Chicago zjazdem liberałów i zaplącze się w argumentach próbując pomniejszyć jej znaczenie. Na szczęście są to przypadki coraz rzadsze.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak