Wystąpienie Baracka Obamy podczas uroczystości graduacyjnych w Uniwersytecie Notre Dame w ubiegłą niedzielę ilustruje największą kontrowersję moralną obecnej prezydentury. Oto etykietką nietolerancyjnych, ekstremistycznych i fanatycznych obarczone zostały wierzenia katolików, przeciwnych reprezentowanemu przez Obamę lobby aborcyjnemu. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, wbrew początkowemu piętnowaniu przez prasę rzekomego rasizmu przeciwników Obamy, jakoby komukolwiek przeszkadzał kolor jego skóry. Kontrowersja ma bowiem charakter etyczny. Sprzeciw moralny wypływający z odwiecznego nauczania kościoła spłycony został przez Obamę do kategorii niezgodnej z obowiązującą obecnie polityczną różnorodnością. Niepodważalne przekonania etyczne zostały potraktowane w przemówieniu prezydenta jako „demonizacja rzeczników odmiennych racji o równie silnych przekonaniach." Najbardziej wzruszające są jednak te fragmenty przemówienia, które zrównując aktywistę homoseksualnego i pastora ewangelicznego, przedstawiają ich w pełnej troski o dobro społeczne walce z HIV/AIDS. Albo trywializując wagę manipulacji na komórkach macierzystych przywołują obrazek cierpiącego młodocianego cukrzyka. No cóż, każda epoka ma bohaterów skrojonych na swoją miarę. W przypadku wystąpienia Obamy na Uniwersytecie Notre Dame prawdziwy bohater był podczas uroczystości nieobecny. To Mary Ann Glendon, profesor prawa z Harvardu i była ambasador Stanów Zjednoczonych w Watykanie, która odmówiła przyjęcia najbardziej prestiżowego wyróżnienia przyznawanego amerykańskim katolikom, Laetare Medal.
W liście otwartym skierowanym do prezydenta uniwersytetu, księdza Johna Jenkinsa, Glendon wyjaśniła, że nie sprzeciwia się wystąpieniu Obamy wobec studentów. Niepokoi ją jednak to, że katolicki uniwersytet, jakim jest Notre Dame, przyznaje honorowy stopień naukowy prezydentowi, który popiera prawo do aborcji. Zauważyła ponadto, że wyróżnienie tego typu jest bezpośrednim naruszeniem oświadczenia amerykańskich biskupów katolickich z roku 2004, w którym stwierdzają oni, że instytucje katolickie „nie powinny przyznawać nagród, zaszczytów czy wyróżnień, które mogą sugerować poparcie dla ich akcji." „Ta prośba", pisze Glendon do prezydenta Jenkinsa, „która w żaden sposób nie usiłuje kontrolować czy ingerować w wolność instytucji do zapraszania i angażowania się w poważną debatę z kimkolwiek instytucja pragnie, wydaje się tak rozsądna, że nie mogę zrozumieć, dlaczego katolicki uniwersytet miałby jej nie uwzględniać." Ponadto, powodem dodatkowego niepokoju Glendon było to, że Uniwersytet Notre Dame sugerował, że przyjęcie przez nią nagrody byłoby przeciwwagą dla wystąpienia Obamy. „Rozdanie dyplomów", wyjaśnia Glendon, „powinno być radosnym dniem dla absolwentów i ich rodzin. Nie jest to właściwe miejsce, ani też krótka przemowa z okazji przyjęcia wyróżnienia nie jest właściwym środkiem do podejmowania bardzo poważnych problemów wywołanych przez decyzję Notre Dame, nie zważając na ustaloną postawę amerykańskich biskupów by uhonorować czołowego i bezkompromisowego oponenta stanowiska Kościoła w sprawach dotyczących fundamentalnych zasad sprawiedliwości."
List profesor Glendon został w większości zignorowany przez media, zwłaszcza chicagowskie, które prześcigały się w wyśmiewaniu i przedrzeźnianiu kardynała Francis George"a za to, że odważył się bronić własnej wiary. Kardynał sugerował, że byłoby „wyjątkowym wstydem" by katolicki uniwersytet przyznawał wyróżnienia prezydentowi obstającemu za prawami aborcyjnymi. Za ten śmiertelny grzech przeciwko Obamie brat burmistrza, Billy Daley, zaatakował kardynała w komentarzu Tribune określając stanowisko kardynała „wstydem dla chicagowskich katolików." Nie pierwszy to przypadek, w którym opłacany z naszych podatków i jeden z najbardziej skorumpowanych figurantów politycznej machiny korupcyjnej, wypowiada się o kwestiach zupełnie mu nieznanych. Przestało już również dziwić to, że miłościwie nam panujący odwracając się od palących problemów, jakie wciąż nierozwiązane stoją przed nim w dziedzinie ekonomii i w sferze militarnych konfliktów zagranicznych, wdaje się w kontrowersje natury moralnej. Lekceważąc to, co cesarskie, prezydent angażuje się w kwestie boskie, w których jego kompetencja jest co najmniej wątpliwa.
Przemówienie Obamy uczyniło z uroczystości graduacyjnej na uniwersytecie katolickim forum politycznego sporu na temat aborcji. Na uboczu oficjalnej pompy, w której, jak podaje prasa udział wzięło 2,900 studentów, odbyły się ceremonie modlitewne, msze i zebrania, wyrażające opozycję wobec decyzji uniwersytetu o uhonorowaniu rzecznika aborcji, wbrew instrukcji biskupiej i nauczaniu kościoła. Około 26 studentów Uniwersytetu Notre Dame wraz z rodzinami zebrało się na mszy w uniwersyteckim rejonie South Quad, po czym wzięło udział w czuwaniu w Grotto, sanktuarium maryjnym miasteczka uniwersyteckiego. Uczestnicy manifestacji podkreślali, że ich protest nie jest skierowany przeciwko prezydentowi. Byli natomiast urażeni decyzją uniwersytetu, która ignorowała instrukcje biskupie przeciwko zaproszeniu Obamy do przemówienia i przyznaniu mu honorowego tytułu naukowego. Biskup John D"Arcy z diecezji Ft. Wayne-South Bend, którego jurysdykcja obejmuje Notre Dame, sprzeciwiając się przyznaniu Obamie honorowego tytułu doktora prawa przez uniwersytet, stawia uczestników pokojowego protestu w kategorii następców tradycji Jana Pawła II i chwali ich za nadanie uroczystości graduacyjnej nowego, moralnego wymiaru. Gościem manifestacji był ksiądz Frank Pavone, dyrektor krajowy Priests for Life, który stwierdził: „Zastanawiamy się nad naszą misją, nie dlatego, że mamy zamiar narzucić wszystkim swoją moralność". „Prawda została już na nas nałożona i zostaliśmy posłani...by zbudować kulturę życia i skonfrontować tę kulturę śmierci bez odrobiny fałszywej dumy czy braku pewności."
Wystąpienie Obamy zostało przerwane trzykrotnie przez krzyki protestantów wewnątrz Joyce Center, a setki innych wyrażali swoją opozycję na terenie miasteczka i poza bramami szkoły. „Aborcja jest morderstwem!" wykrzyknął jeden z protestantów. „Zaprzestań zabijania naszych dzieci!", dołączył inny. Powitały ich okrzyki niezadowolenia, po czym eskortowano ich na zewnątrz.
Małe grupki manifestantów zebrały się na skrzyżowaniu w pobliżu szkoły, gdzie krążyły dokoła samochody ciężarowe z obrazami zakrwawionych płodów. Kilkadziesiąt starszych osób zbojkotowało uroczystość graduacyjną w wyrazie protestu. Rzecznik Notre Dame, Dennis Brown, stwierdził, że na terenie miasteczka aresztowano 38 osób. Policja South Bend informuje, że nie dokonano aresztowań poza miasteczkiem akademickim. Kilkoro studentów było udekorowanych w klepsydry z żółtymi krzyżami i małymi śladami stóp, jako wyraz poparcia dla oponentów rzeczników aborcji.
Przemówienie Obamy miało czarować, nie tylko opozycjonistów aborcji. Obama mówił o konieczności rozszerzenia dialogu i tak popularnej w naszej kulturze różnorodności. Nawoływał nawet do „ocalenia boskiego stworzenia przed złowrogim klimatem, który grozi jego zniszczeniem." Jak prorok wzywał do „poszukiwania pokoju w czasie, w którym są tacy, którzy nie cofną się przed niczym by nas zniszczyć." Przede wszystkim jednak pouczał o konieczności „znalezienia środka pogodzenia naszego bardziej niż kiedykolwiek ginącego świata z jego rosnącą różnorodnością - różnorodnością myśli, różnorodnością kultur i różnorodnością wyznań." Nic bardziej zbożnego. Pokojowe współistnienie przeciwników i zwolenników aborcji byłoby przecież ucieleśnieniem niemożliwego - pogodzeniem ognia i wody. Ale nie dajmy się zwieść frazeologii. Nie zapominajmy, że Obama przemawia z pozycji siły - prezydenta, ustawodawcy, rzecznika potężnego lobby aborcyjnego. A jaką siłę przebicia mają przeciwnicy aborcji, homoseksualizmu, pedofilii, nierozerwalności małżeństw? Jedynie siłę przekonań. Nawołując do pokojowego współistnienia Obama ma w rzeczywistości na myśli uciszenie pokrzykiwań jego przeciwników, których obraża jako nietolerancyjnych, nie idących z duchem czasu i fanatycznie zapatrzonych w swoje wierzenia. Nie pierwszy to raz, kiedy polityk wypowiada to, co mu w danej chwili wygodne. Ale czy katolicki uniwersytet musi nagradzać go za to, co stoi w ewidentnej sprzeczności z nauką kościoła? Wszyscy rozumiemy potrzebę dofinansowania edukacji, ale czy koniecznie musi to robić katolicka instytucja?
Ale przykładów odstąpienia od katolickiego przesłania nie trzeba szukać daleko. Otóż kilka razy zdarzało mi się usłyszeć od profesorów rodzimego DePaul o ich opozycji wobec Wincentyńsko-katolickiej filozofii działania, którą otwarcie uznawali za anachroniczną. W społeczeństwie, w którym obserwujemy powolną, ale systematyczną erozję wiary i w którym Kościół przybiera formę kolejnej, powodowanej zyskiem korporacji (jak próba kategoryzacji wiernych w mojej parafii w zależności of wysokości składanych przez nich ofiar), trudno mówić o ortodoksji wiary.
Wie to również Obama i na ciśnieniu w obrębie katolicyzmu buduje swoją politykę. Jego wystąpienie na Uniwersytecie Notre Dame podkreśla rosnącą od dziesiątków lat rozbieżność w kościele katolickim pomiędzy nauczaniem kościoła a akceptacją zmieniających się norm społecznych. Zaproszenie prominentnego zwolennika praw aborcyjnych do jednej z czołowych instytucji katolickich w kraju przeczy podstawowym pryncypiom ustanowienia tej instytucji. Stąd słowa potępienia rzucane przez prałatów kościoła katolickiego. W przypadku wystąpienia Obamy alarm podnieśli aktywiści z Cardinal Newman Society rozpoczynając petycję internetową i organizując wiece protestacyjne na terenie miasteczka uniwersyteckiego. Około 74 amerykańskich biskupów potępiło stanowisko zajęte przez Notre Dame bądź to za zaproszenie Obamy do wygłoszenia przemówienia bądź za przyznanie mu honorowego tytułu naukowego. Biskup John D"Arcy z diecezji w Ft. Wayne-South Bend w Indianie, gdzie mieści się Notre Dame, zbojkotował uroczystość graduacyjną po raz pierwszy od 24 lat odkąd pełni funkcję biskupa. Biskup Thomas Doran z Rockford sugeruje, że Uniwersytet Notre Dame powinien zmienić swą nazwę na „Walczący Koledż Irlandzki" albo „Północnozachodni Uniwersytet Nauk Humanistycznych w Indianie". Chicagowski kardynał, Francis George, prezydent amerykańskiej konferencji biskupów katolickich, stwierdził, że Notre Dame spowodował „całkowity wstyd", ale później przyjął bardziej dyplomatyczna postawę, spotykając się z prezydentem uniwersytetu, Johnem Jenkinsem. Publicznie, kardynał George wyznał, że reakcja na zaproszenie odzwierciedla katolicką ideologię, że „co jeden z nas robi w katolicyzmie, dotyczy nas wszystkich".
Bez wątpienia kościół, nie tylko amerykański, nie działa w próżni i tak jak ogół społeczeństwa, staje się coraz bardziej spolaryzowany. Rozbieżności w obrębie kościoła wynikają nie tylko z postępującej laicyzacji społeczeństwa, ale z konieczności wyboru różnych treści wiary, polityki i kultury. W rezultacie mamy do czynienia z praktyką tak zwanego kawiarnianego katolicyzmu, w którym każdy z nas wybiera to, co chce i co mu w danej chwili odpowiada.
Ilustruje to także analiza elektoratu Obamy. Pomimo zaciekłej opozycji wśród katolików w stosunku do pojawienia się Obamy na Uniwersytecie Notre Dame w ubiegłą niedzielę, sondaże ukazują, że poglądy katolików są zupełnie zbieżne z powszechnymi poglądami społecznymi na Obamę i nawet w tak gorących kwestiach socjalnych jak aborcja i badanie na komórkach macierzystych. Na pytanie czy zaproszenie przez Notre Dame Obamy było właściwe, katolicy odpowiadają pozytywnie w 50%, nie-katolicy w 48%; negatywnie - katolicy w 28%, nie-katolicy w 25%. Działanie Obamy na stanowisku prezydenckim popiera 67% katolików i 63 nie-katolików, krytykuje - 21% i 26% nie-katolików. Zaskakujące są wyniki sondażu ukazujące poparcie dla aborcji, którą popiera 47% katolików i 46% nie-katolików; natomiast badania na komórkach macierzystych popiera 49% katolików i 54% nie-katolików. Co do przemyśleń na temat własnej religii 15% katolików i 12% wyznawców innych wiar twierdzi, że wiara powinna zaadoptować współczesne poglądy i praktyki. Natomiast 42% katolików i 35% wyznawców innych wiar opowiada się za dostosowaniem wiary do nowych okoliczności. Tylko w 36% katolicy i w 44% wyznawcy innych wiar opowiadają się za zachowaniem tradycyjnych wierzeń i praktyk.
Wśród ponad 500 amerykańskich powiatów, w których katolicy stanowią większość religijną, Obama wygrał w 319, czyli w 62% w listopadowych wyborach prezydenckich. Obszary, w których zwycięstwo Obamy częściowo pokrywa się z populacją katolików, są najbardziej wyraziste na południowym zachodzie, północnym wschodzie i środkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych. Powyższa statystyka dowodzi dwóch rzeczy. Po pierwsze, że katolicy są częścią zlaicyzowanego społeczeństwa amerykańskiego i tak jak one przejmują jego postawy, po drugie - że dowieść można statystycznie niemal wszystkiego. W zależności tylko czego chce się dowieść i gdzie się szuka.
Na podst. „Chicago Tribune" oprac. E.Z.