Zacznijmy od powszechnie znanych faktów. Prawie 50 milionów Amerykanów nie posiada ubezpieczenia zdrowotnego, które jest podstawą efektywnego i nie ma co ukrywać, kosztownego leczenia w obowiązującym systemie. Część z nich pracuje w firmach, które nie posiadają zbiorowych polis, a na indywidualne ich nie stać. Część ma taką możliwość, ale nawet na pokrycie połowy miesięcznej składki nie mogą sobie pozwolić. Pozostali nie posiadają w tym momencie żadnej pracy, lub ze względu na przebyte w przeszłości choroby cena ubezpieczenia przewyższałaby ich dochody. Jakby na to nie spojrzeć chodzi wyłącznie o pieniądze. Mieszkańcy wielkich miast, takich jak choćby Chicago patrzą na ten problem przez pryzmat najbiedniejszych, najczęściej należących do różnych grup etnicznych i korzystających z tańszej, a czasami bezpłatnej, a przez to niewątpliwie gorszej opieki w powiatowych szpitalach i przychodniach. Dochodzą przy okazji do błędnych niestety wniosków, że ich podatki marnowane są na niesienie pomocy ludziom, którzy wyłącznie wykorzystują system i nic nie wnoszą do wspólnej kasy. Są tacy, nie mam zamiaru przekonywać, że jest inaczej, jednak problem dotyczy przede wszystkim milionów ciężko pracujących i płacących systematycznie podatki obywateli z dużych miast i małych wsi.
Przez lata byliśmy świadkami rosnących kosztów leczenia, podnoszenia składek oraz, nie ma co ukrywać, pogarszającej się jakości oferowanych usług. Każdy z nas miał kontakt z lekarzem, być może trafił do szpitala. Nasze doświadczenia są różne, tak bardzo odbiegające od siebie jak placówki, w których przyszło nam walczyć z chorobą. Posiadanie ubezpieczenia jeszcze niczego nie gwarantuje, są bowiem polisy lepsze i gorsze. Jedne pozwalają nam odwiedzić wybranego specjalistę, inne zmuszają do szukania pomocy we wskazanych odgórnie miejscach.
Społeczeństwo podzieliło się na dwa obozy: tych, którzy domagają się reformy oraz jej przeciwników. Pomiędzy nie ma już nikogo.
Od tygodnia też trwa dyskusja pomiędzy prezydentem, a lekarzami stowarzyszonymi w American Medical Association. Warto zaznaczyć, że do tej organizacji należy zaledwie jedna trzecia z ponad 750 tysięcy przedstawicieli tego zawodu w USA. Członkowie AMA zgodnie przyznają, że coś należy zrobić, gdyż obecna sytuacja jest nie do przyjęcia. Jednocześnie nie zgadzają się na proponowane przez rząd tanie ubezpieczenia uważając, iż jest to najprostsza droga do powszechnej opieki medycznej.
Osobiście nie zgadzam się z tym argumentem. Pomiędzy ubezpieczeniem, do którego dopłaca rząd federalny, a kontrolowaną przez rząd opieką zdrowotną jest wielka przepaść. Nie popadajmy w skrajność uważając, że z tego powodu załamie się cały system, a szpitale stracą swą renomę i najlepszych lekarzy. Nikt nie zamierza przejmować zarządu nad szpitalem, a jedynie pomóc najbiedniejszym w wykorzystaniu jego potencjału.
Dla kogoś, kto ma pieniądze, problem nie istnieje. Wykupuje sobie drogą polisę i w przypadku choroby wybiera najlepszy ośrodek z najlepszymi specjalistami i o międzynarodowej renomie. Miejsc takich nie brakuje, nawet w Chicago, choć najlepsi już przenieśli się do innych stanów. Syty nigdy nie zrozumie głodnego - mówi stare przysłowie i śmiało można je tu zastosować. Pieniądze otwierają drzwi do najlepszych gabinetów, ich brak nie pozwala nawet do nich się zbliżyć. Każdy ma to, na co go stać - brzmi kolejny argument przeciwników reformy. Teoretycznie tak, ale nigdy nie istniał i nie będzie istniał system gwarantujący wszystkim wysokie zarobki i luksusy, natomiast obowiązkiem tych, którzy dzięki określonemu systemowi się wzbogacili jest choć elementarna pomoc pozostałym. Tak to niestety działa i każdy w miarę rozwinięty człowiek rozumie tę niepisaną zasadę.
Ceną sukcesu są wyższe podatki. To one gwarantują rozwój infrastruktury, zapewnienie bezpieczeństwa kraju, ochronę przyrody i pensje polityków. Jeśli uda się zaoszczędzić i znaleźć pieniądze na leczenie dla najbiedniejszych, czemu ktoś miałby im tego odmówić?
Rozumiem najbogatszych. Obawiają się, że wprowadzenie zmian może spowodować gwałtowny spadek jakości usług. Wówczas nawet posiadane miliony nie zagwarantują im odpowiedniego poziomu leczenia. Jako dowód doskonałości systemu wskazują na znanych polityków i artystów z całego świata, którzy przyjeżdżają do nas na leczenie. To ma być argument przeciw wprowadzeniu rządowych ubezpieczeń? Poziom usług medycznych w tym kraju zawdzięczamy inwestycjom w ten sektor i między innymi właśnie wysokim kosztom leczenia. Nikt nie zamierza wprowadzać ograniczeń w cenach wykonywanych usług, a jedynie pokryć część kosztów. To wielka różnica.
Na koniec pozostają lekarze, czyli należąca do najbogatszych w kraju grupa zawodowa. Prawdopodobnie narażę się niektórym, ale mam wrażenie, że niesienie pomocy wszystkim potrzebującym już nie jest ich najważniejszym celem. Główny argument przeciwko rządowym ubezpieczeniom odnosi się do strony finansowej takiego rozwiązania. Otóż w przeciwieństwie do prywatnych firm, federalne polisy gorzej płacą, czego przykładem jest choćby Medicare i Medicaid. Lekarze chcieliby wprowadzenia praw zakazujących wnoszenia pozwów dotyczących błędów w sztuce lekarskiej lub chociażby ograniczeń sum przyznawanych pacjentom. Chcieliby też swobody doboru pacjentów, czyli w pierwszej kolejności przyjmowania tych, którzy gwarantują lepszy zarobek. Propozycja rządowych ubezpieczeń nie wpłynie na jakość usług medycznych, wiedzą to doskonale, natomiast na pewno wpłynie na ich zarobki.
W przeciwieństwie do prawnika, mechanika, a zwłaszcza polityka, lekarze należą do najbardziej cenionej przez nas grupy zawodowej. Ufamy im, bo nie mamy innego wyjścia. Powierzamy w ich ręce zdrowie i życie własne oraz najbliższych. Jesteśmy gotowi przyjąć każdą ich sugestię i decyzję. Rzadko słyszy się, by ktoś rozliczał lekarzy z zarobków. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że należą im się każde, nawet największe pieniądze tak długo, jak jedynym celem ich działania jest nasze dobro i zdrowie. Zaczynamy być nieufni, kiedy zauważamy, iż w dyskusji na temat służby zdrowia kierują się wyłącznie własnymi korzyściami zapominając o ludziach, którym mają nieść pomoc. Miłego weekendu.
Rafał Jurak