----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

02 lipca 2009

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Mieliśmy w naszym stanie kiepski rząd, mamy jeszcze gorszy. Skorumpowanego i kochającego pieniądze, ale jednocześnie zdecydowanego i nieulękłego wobec legislatorów Blagojevicha zastąpił wprawdzie uczciwy, lecz niestety przerażony nowymi obowiązkami Quinn. W kuluarach parlamentu w Springfield nikt juz nawet nie ukrywa swego rozczarowania. Nowy gubernator nie radzi sobie z podległymi mu politykami i wyraźnie boi się przewodniczących Senatu i Izby Reprezentantów. W ciągu miesiąca poprzedzającego głosowanie w sprawie budżetu kilka razy zmieniał zdanie, często zaprzeczając samemu sobie. Prowadził nieudolną politykę zastraszania, na którą nabrali się tylko najbardziej zależni od stanowej kasy obywatele. Najważniejsi demokraci owinęli sobie Quinna wokół palca i wykorzystują go do własnych celów.

Jeśli ktoś miał nadzieję na zmiany, zawiódł się srodze. System jest zbyt rozbudowany i dający zbyt wiele jego graczom, by odejście gubernatora, czy prezydenta senatu miało cokolwiek zmienić. Narzekamy często na Chicago i jego słynną korupcję. Illinois działa podobnie, tyle, że na znacznie większą skalę. Nie miejmy złudzeń, ewentualne przejęcie władzy przez republikanów niczego nie zmieni. Po pierwsze jest to na razie niemożliwe, po drugie nie będą oni w stanie nic uczynić w krótkim czasie swego panowania. Bo byłoby ono krótkie. Poza tym powiedzmy sobie szczerze – nie wszystkie ich pomysły są dobre dla wszystkich.

By cokolwiek się stało wybuch musi nastąpić od środka. Jednak każdy potencjalny reformator już na samym początku jest zagłuszany, przekupiony, a jeśli to nie przynosi efektu, wypychany do Waszyngtonu. Reszta pozostaje bez zmian.

Wszyscy wybierani przez nas politycy urzędujący w Springfield teoretycznie gotowi są do zmian, jeśli spełnionych zostanie kilka warunków:

-nie ucierpi ich sytuacja finansowa

-nie utracą wpływów

-nie zdenerwują związków zawodowych

-nie wzburzą najbiedniejszych, czyli głosujących najczęściej

-nie utracą swych stanowisk

-nie pogniewają się na nich centrale partyjne

-nie stracą kontaktów z lobbystami i ich mocodawcami

Jeśli powyższe warunki zostaną spełnione możemy liczyc na pomoc w reformowaniu Ziemi Lincolna. Nie mamy więc na co liczyć. Ośmiornica w centrum naszego stanu żyje i ma się dobrze. Proponowane przez republikanów ograniczenia wydatków i zmiany obowiązujących zasad etycznych nigdy nie trafią pod głosowanie. Każda z propozycji godzi bowiem w jeden z wymienionych wyżej punktów.

Pamiętam jak przed bardzo wielu laty zaczynałem uczyć się gry na gitarze. Bardziej doświadczeni grajkowie powtarzali mi wciąż, by stosować chwyty poprawne i unikać ułatwień, nawet jeśli wymaga to więcej pracy. Przekonywali, że raz wyuczony sposób gry trudno jest w przyszłości zmienić. Nie jest to niemożliwe – mówili - ale wyjątkowo trudne. Po latach przyznałem im rację.

Podobnie jest z naszym stanem. Reprezentujący nas ludzie od samego początku uczą się niewłaściwego sposobu rządzenia. Nawet jeśli ruszy ich później sumienie, to nie są w stanie bez burzenia układów i często utraty przywilejów niczego dokonać. Okazuje się to zbyt trudne, choć jest przecież możliwe.

 

W ciągu ostatniego tygodnia na falach radiowych, w programach telewizyjnych i licznych papierowych wydaniach gazet objawiło się tysiące hipokrytów. Niestety, polonijne media nie są od nich wolne. Wszystko w związku ze śmiercią Michaela Jacksona. Przez lata jego nazwisko służyło wyłącznie do ozdabiania brukowych doniesień, w większości wyssanych z palca, wyśmiewania stylu życia, a kulminacyjnym momentem były rozprawy sądowe dotyczące podejrzeń o molestowanie nieletnich. Z anten radiowych sypały się epitety niegodne ludzi cywilizowanych, wskazywanie palcem i wymyślanie kar cielesnych i psychicznych, godnych tak okropnego monstrum, jakim był podobno Michael Jackson.

Król Pop-u zmarł nagle, pogrążając wszystkich jego wrogów w głębokim żalu. Te same osoby niemal płakały nad utratą wielkiego człowieka, niesprawiedliwym odejściem zasłużonego. Zemdliło mnie, kiedy w programie, w którym kilka lat temu dosłownie zrobiono z niego plamę na ścianie usłyszałem, że straciliśmy wielkiego człowieka, a chwilę później zadedykowano słuchaczom jeden z jego utworów.

Te same osoby komentują codzienne wydarzenia, wyrażają swe opinie na różne tematy. Wystarczy zwrócić uwagę, że podobnie jak w przypadku zmarłego Jacksona, poglądy zmieniają się razem z sympatiami słuchaczy i ogólnymi trendami. Nie dzieje się to tak gwałtownie, jak w opisanym wyżej przypadku. Ot, tu zniknie jakiś „fakt”, tu pojawi się inny...równie prawdziwy. Skoro przy tym jesteśmy, to chciałbym nawiązać do afery w Południowej Karolinie.

Gubernator tego stanu, Mark Sanford, wyjechał na kilka dni w nieznanym kierunku nie pozostawiając ze sobą kontaktu i nie mówiąc nawet rodzinie dokąd się wybiera. Po powrocie próbował przekonywać, że wędrował po górach, by w końcu przyznać, iż odwiedził kochankę w Argentynie. Wybuchła afera.

Demokraci triumfują, gdyż kolejny wysoko postawiony przedstawiciel konkurencyjnej partii okazał się hipokrytą. Republikanie bronią się, że u demokratów podobnych nie brakuje. Demokraci odpowiadają, że przynajmniej nie używają na co dzień sloganów nawiązujących do wartości rodzinnych i religijnych. Zabawa i przekrzykiwanie trwa. Gubernator nie zamierza rezygnować ze stanowiska i jeśli przetrzyma jeszcze miesiąc, nigdy nie będzie musiał. Wszystkim, poza jednym chlubnym przypadkiem w parlamencie Południowej Karoliny, umknął bardzo ważny fakt. Gubernator jest jedną z najwyżej postawionych w politycznej hierarchii osób. Odpowiada za byt kilku milionów mieszkańców, którzy wybrali go na to stanowisko i powierzyli mu swój los. Jest on prezydentem na nieco mniejszą skalę. Człowiek taki nie może wyjechać sobie na tydzień bez poinformowania kogokolwiek o miejscu swego pobytu. Nie może wyjechać nie pozostawiając oficjalnego zastępcy. Podjął się zadania, z którym wiążą się konkretne ograniczenia. Udało mu się, bo w tym czasie nie było huraganu, powodzi, zamieszek ulicznych, czy masowych strajków.

Osobiście jest mi obojętne kto, z kim i gdzie. Jeśli jednak jego prywatne życie ma wpływ na wypełnianie konstytucyjnych obowiązków to sprawa zaczyna wyglądać inaczej. Mark Sanford był jednym z potencjalnych kandydatów partii republikańskiej w kolejnych wyborach prezydenckich. Być może wciąż nim jest, o tym przekonamy się za jakiś czas. Jego zachowanie przekreśliło go na zawsze na liście osób, na które mógłbym oddać swój głos. Niezależnie jak zdolnym i płodnym jest on politykiem. Miłego weekendu.

 

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor