Po wielogodzinnym dniu pracy, w drodze do domu, zatrzymujemy się w sklepie. Wybieramy kilka podstawowych produktów spożywczych zapewniających nam wieczorną kolację i poranne śniadanie. Nie szalejemy. Do koszyka wkładamy artykuły należące najwyżej do tzw. średniego przedziału cenowego. Być może stać by nas było na nawet dwukrotnie droższe zdrowe jaja, ale przecież czasy nastały ciężkie i oszczędzanie weszło nam w krew. Stajemy w kolejce do sklepowej kasy. Przed nami modnie ubrana osoba, ze słuchawką bezprzewodową w uchu, skórzanym portfelem i ozdobami wartymi co najmniej kilkaset dolarów podaje kasjerce kartę Link, która zastąpiła niedawno znaczki żywieniowe. Spoglądamy w obcy koszyk i znajdujemy w nim większość produktów, które dziś z żalem musieliśmy ominąć. Po zapłaceniu konwencjonalnymi metodami za własne zakupy wychodzimy na parking, by kątem oka zwrócić uwagę na odjeżdżającą, zauważoną wcześniej przy kasie osobę. Może ten terenowy Lexus pożyczony jest od jakiegoś bogatszego wujka? – zastanawiamy się w myślach.
Podobne obrazki zaobserwować można każdego dnia. Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiamy? Przecież osoby ubiegające się o stanową pomoc finansową są dokładnie sprawdzane, ich zarobki weryfikowane, podobnie jak ich potrzeby. Więc?
Oczywiście wśród teraz juz setek tysięcy rodzin pobierających świadczenia znajdują się naprawdę potrzebujący. Jaki stanowią odsetek, nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że płacących za zakupy spożywcze stanowymi znaczkami i odjeżdżających spod sklepu nowym samochodem nie brakuje.
Odpowiedzmy sobie na jedno pytanie. Wolelibyśmy zarabiać rocznie 15,000, czy 40,000? Jeśli wybraliśmy wyższą liczbę, straciliśmy kilkadziesiąt tysięcy. Niektóre programy pomocy dają czystą gotówkę, inne dokładają się do naszych wydatków. Musimy tylko niewiele zarabiać. Ktoś podjął się trudnego zadania i obliczył, jakimi sumami faktycznie dysponuje osoba zarabiająca kilkanaście tysięcy rocznie.
Kilkaset dolarów miesięcznie w formie znaczków żywieniowych, kilkadziesiąt procent zwrotu kosztów mieszkania, darmowe ubezpieczenia dla całej rodziny, zniżki na komunikację publiczną, dopłaty do szkół i przedszkoli, zwolnienia podatkowe. To tylko część. Nie wnikając w dokładne liczby można założyć, że osoba taka warta jest tyle samo, co przeciętny przedstawiciel klasy średniej, przy czym pracując znacznie mniej ma więcej czasu na dorobienie sobie dodatkowej gotówki na boku. Warto więc ciężko pracować?
Inne miejsce, inna kolejka...
- Przepraszam bardzo, czy ta polędwica jest bez konserwantów?
- Oczywiście.
- To w takim razie poproszę o pół funta...
W tym momencie przypomina mi się, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat ludzkość zdetonował na powierzchni Ziemi, pod jej powierzchnią, w wodzie i w atmosferze ponad dwa tysiące bomb atomowych. Oczywiście o tylu wiemy...
- Czy ta kiełbasa jest bez konserwantów?
- Proszę pana, wszystkie nasze wędliny ich nie zawierają.
- To poproszę...
Niedawno przypadkowo wpadł mi w ręce artykuł zatytułowany „Kiedy zaczniemy świecić?”. Chodziło o promieniowanie z jakim stykamy się każdego dnia. Nie chodzi tylko o wybuchy jądrowe, ale różnego rodzaju fale nieprzerwanie nas otaczające. Telefony komórkowe, bezprzewodowy internet, telewizory, linie wysokiego napięcia... Jedyną przed nimi ucieczką, choć nie gwarantującą powodzenia, są jeszcze najwyższe szczyty górskie.
- Proszę mi ukroić nieco szynki, tej ładnej, z tą dziurą w środku...oczywiście jeśli jest bez konserwantów.
Spoglądam na półki. Wszystkie szynki mają większe lub mniejsze pęknięcie, co jest następstwem zbytniego nasączenia roztworem chlorku sodu, który według definicji jest naturalnym konserwantem. Widocznie nie przeszkadza to kupującemu, przecież to tylko sól. Prawie. Pytania dotyczące kolejnych produktów powtarzają się, odpowiedzi zadowalają, koszyk zapełnia się. Na koniec jeszcze tylko dwie surowe piersi kurze, podobno od Amishów, a więc bez żadnej ingerencji człowieka. Hmmm... Według amerykańskiego prawa żaden produkt pochodzenia drobiowego nie może trafić do sklepu, jeśli nie został wcześniej poddany tzw. naświetleniu. To nic innego, jak promieniowanie o bardzo dużej sile, na tyle mocne, by likwidowało wszelkie drobnoustroje i bakterie. Nóżki, piersi, skrzydełka, a przede wszystkim surowe jaja muszą być poddane temu zabiegowi. Nawet te od biegających wolno i szczęśliwych kur. Inaczej producent straci licencję. Zastanawiam się, czy maleńki licznik Geigera wydawałby jakieś dźwięki przy sklepowym stoisku mięsnym.
Teoria, że możliwe jest wyprodukowanie wędliny bez konserwantów sprawdza się, gdy chcemy otrzymać kilka jej kilogramów na własne potrzeby. Gdy w grę wchodzi tona lub dwie i perspektywa kilkudniowego leżakowania w sklepie, piękna teoria upada. Gdzie nie spojrzymy otoczeni jesteśmy chemią. Sorbinian sodu, potasu lub wapnia w serach i margarynie; kwas sorbowy w marmoladzie i dżemach; kwas benzoesowy w sałatkach owocowych, warzywnych i rybnych, a także koncentracie pomidorowym, napojach, czy majonezie; dwutlenek siarki w czerwonym winie; bifenyl na powierzchni wszystkich sprzedawanych w sklepach owoców. Lista jest bardzo długa. Po wyjściu ze sklepu wdychamy świeże, miejskie powietrze składające się głównie z dwutlenku i tlenku węgla, a także innych pochodnych spalania różnych paliw. Nie jesteśmy w stanie zdrowo żyć, nie mamy takiej możliwości. Jednak przepytując ekspedientkę w sklepie uspokajamy sumienie. Tylko tyle możemy zrobić. Miłego weekendu.
Rafał Jurak