50 aldermanów Chicago oprócz pensji, pieniędzy na utrzymanie biura, zwrotu większości kosztów i dodatkowych, sporych sum na nadzorowane przez siebie programy otrzymuje z kasy miasta ponad 3.7 mln dolarów na tzw. drobne wydatki. Muszą one być jedynie zgodne z prawem. Poza tym nikt ich nie kontroluje.
Konta na drobne, nieprzewidziane wydatki, tzw. expense accounts, nie są niczym nowym. Posiadają je praktycznie wszystkie firmy prywatne i publiczne i udostępniają części pracowników, zwłaszcza wyższego szczebla. Jednak w ostatnich latach, w obliczu kryzysu finansowego, pieniędzy tych jest znacznie mniej, a sektor prywatny drobiazgowo rozlicza każdego wydanego w ramach tych kont dolara.
Wydawałoby się, że Chicago stojące w obliczu największego w historii deficytu budżetowego postępować będzie podobnie. Nic z tego.
W 2008 r. sumy na drobne wydatki zostały dla każdego z radnych prawie podwojone, z wcześniejszych $33,280 na obecne $73,270. Tyle właśnie przysługuje rocznie każdemu z aldermanów. Ponieważ jest ich 50 to łatwo wyliczyć, iż całkowity koszt wynosi prawie 3.7 mln dolarów rocznie.
Prawo miejskie sugeruje, by radni upewnili się, iż ewentualne wydatki zgodne są z prawem, poza tym w żaden sposób nie ingeruje w nie. W związku z tym pieniądze wydawane są m.in. na dzierżawy samochodów, butelkowaną wodę, zatrudnianie przyjaciół i znajomych, czy strzeżone parkingi w centrum miasta,
Przez lata radni narzekali na wysokość przyznawanych im sum. Uważali, że są zbyt niskie, by w pełni wspomagać wykonywanie publicznych funkcji. W ubiegłym roku burmistrz Daley zgodził się na podwojenie wkładów na wspomniane konta, mimo poważnego kryzysu finansowego miasta. Nie trzeba dodawać, że pieniądze te w całości pochodzą z podatków.
20 aldermanów wykorzystuje je do opłacania dzierżawy ekskluzywnych samochodów, co kosztuje w sumie $132,788 rocznie.
14 aldermanów wynajmuje za nie strzeżone parkingi w centrum miasta, co kosztuje ponad 28 tysięcy rocznie, mimo, że gwarantowane mają oni osobne miejsca parkingowe.
3 radnych zatrudniło w swoich biurach przyjaciół i członków rodziny, a kolejnych kilkunastu znalazło zajęcie dla politycznych popleczników.
Prawie połowa aldermanów zatrudnia różnego rodzaju ekspertów pomagających im w podejmowaniu decyzji. Np. jedna z radnych zapłaciła kilka tysięcy dolarów prawnikowi, który oceniał propozycję ustawy mającej pomóc słoniom przetrzymywanym w ZOO.
Wydatki wśród radnych nie są równe. Mniej więcej połowa w całości wykorzystuje przyznane im sumy, czyli ponad 70 tysięcy dolarów rocznie. Inni nie przekraczają 30 tysięcy.
Pieniądze ze wspomnianych kont najczęściej pomagają w odwdzięczaniu się za niesioną pomoc polityczną lub wspomaganiu własnych krewnych i znajomych. Niewiele mają natomiast wspólnego z rzeczywistym wypełnianiem obowiązków wobec wyborców.
Przykładem może być ald. Walter Burnett Jr. reprezentujący 27 okręg miejski, który zapłacił swej matce $20,000. Kobieta podobno pomagała mu w sprawach związanych z emerytami i opieka społeczną.
Ald. George Cardenas z 12 okręgu zapłacił $10,000 studentce Matt Sanchez, podobno za jakąś poradę. Okazuje się jednak, że jest ona córką Ala Sancheza, byłego komisarza departamentu Streets&Sanitations, który pomagał w zdobyciu stanowisk miejskich członkom Hispanic Democratic Organization. To własnie ta organizacja pomogła w wyborze aldermana na obecne stanowisko.
Jesli chodzi o samochody, to na przykład przewodniczący Komitetu Finansów Chicago, radny Ed Burke, płaci prawie 10 tysięcy dolarów rocznie za dzierżawę Chevy Tahoe, mimo, że miasto oddało mu do dyspozycji nieoznakowany, policyjny samochód i obstawę.
Alderman Bernard Stone płaci 16 tysięcy rocznie za Lexusa 460 i 4 tysiące za garaż w centrum miasta. Ma prywatnego szofera, gdyż w wieku 81 lat nie jest już w stanie samodzielnie prowadzić samochodu. Według niego Lexus jest konieczny do poruszania się po kilku milach kwadratowych własnego, 50 okręgu miejskiego.
Chicagowscy radni nie mogą według prawa wypłacać gotówki ze wspomnianych kont, kupować na własność samochodów i wynajmować prywatnych mieszkań. Mogą jednak dzierżawić praktycznie wszystko, od telefonów komórkowych, przez ekskluzywne pojazdy, po dodatkowe biura tak długo, jak wydatek ten uznany jest za konieczny do pełnego i właściwego wykonywania pracy.
Każdego roku miasto płaci ok. 10 milionów dolarów w pensjach ponad 160 współpracownikom aldermanów. Każdy z nich dostaje też własne biuro w ratuszu. Chicago pokrywa też w całości zapotrzebowanie na artykuły biurowe i podróże. 3.7 mln. na drobne wydatki jest więc wyłącznie dodatkową premią dla aldermanów i ich współpracowników.
Większości wydatków nie da się prześledzić. Wiadomo jednak, że spore sumy przeznaczane są na pokrycie kart kredytowych, eleganckich obiadów, podróży i zakwaterowania. 73 tysiące na drobne wydatki dla radnych, to często dochód czteroosobowej rodziny, która musi utrzymać się przez cały rok. O ewentualnych ograniczeniach wydawanych przez aldermanów sum na razie nic nie słychać. Coraz głośniej natomiast mówi się o konieczności podniesienia podatków i opłat, gdyż Chicago brakuje pieniędzy.