Gdzieś w stanie Iowa, w ciasnej zagrodzie, hoduje się świnię, tak bardzo stłoczoną z innymi, że ucina się im ogony. Zachorowaniu w tak gęstych pomieszczeniach ma zapobiec faszerowanie antybiotykami. Odchody zwierząt przekształcają się w laguny nawozu, który zatruwa powietrze i wydziela w okolicy podchodzący do gardła smród. Świnia jest karmiona amerykańską kukurydzą, wyprodukowaną z pomocą rządowych subsydiów i milionów ton nawozów chemicznych. Kiedy w wieku około pięciu miesięcy świnia jest zabijana, staje się kiełbasą lub bekonem, sprzedawanymi tak tanio, że są one pożywką amerykańskiego uzależnienia od mięsa, a w konsekwencji epidemii otyłości, obecnie nękającej ponad dwie trzecie populacji. Kiedy zaczyna padać, nadmiar nawozu, który nasiąknął kukurydzą z podłoża, spływa do rzeki Mississippi i dalej do Zatoki Meksykańskiej, gdzie przyczynia się do zabijania ryb na przestrzeni wielu mil.
Amerykański przemysł rolniczy produkuje obecnie nieograniczone ilości mięsa i zboża niezwykle tanio. Ale dokonuje tego kosztem środowiska, zwierząt i ludzi. Płaci się za to postępującą erozją gleby uprawnej, stłoczeniem składających jaja kurcząt, do tego stopnia, że ptaki nie mogą nawet unieść swoich skrzydeł, a także przerażającym wzrostem bakterii odpornych na antybiotyki wśród zwierząt. Do ukrytych kosztów dochodzi ponadto postępujące ocieplenie globalne – system żywieniowy wykorzystuje 19% amerykańskich paliw kopalnych, więcej niż jakikolwiek inny sektor gospodarki.
Amerykańska żywność jest coraz bardziej szkodliwa, nawet niebezpieczna. Tegoroczne serie wycofywanych, skażonych produktów, włączając w to wybuch epidemii salmonelli ze skażonych orzeszków, który spowodował śmierć co najmniej ośmiu osób i chorobę 600, spotęgowały uzasadnione niepokoje konsumentów na temat bezpieczeństwa żywności. System produkcji żywności, począwszy od nasienia do 7-Eleven, który wytwarza tanią, zapychającą żywność kosztem żywności zdrowszej, jest również głównym źródłem amerykańskiej epidemii otyłości. W czasie, kiedy kraj jest bliski wojny domowej z powodu reformy służby zdrowia, otyłość zwiększa koszty leczenia o $147 miliardów. „Sposób, w jaki obecnie prowadzimy hodowlę jest destruktywny dla ziemi, środowiska i nas” stwierdza Doug Gurian-Sherman, naukowiec związany z programem żywności i środowiska w Union of Concerned Scientists (UCS). Pomimo rosnącej świadomości społecznej, nienaruszające równowagi ekologicznej rolnictwo, stanowiąc najszybciej rozwijający się sektor przemysłu żywnościowego, pozostaje jednak nieznacznym przedsięwzięciem: zgodnie z najnowszymi informacjami U.S. Department of Agriculture (USDA), mniej niż 1% amerykańskiej ziemi uprawnej jest uprawiane naturalnie. Nienaruszająca równowagi ekologicznej żywność jest również droższa od konwencjonalnej i trudniejsza do znalezienia. O ile duże przedsiębiorstwa, jak General Mills, otworzyły organiczne oddziały, to puryści martwią się, że zostanie wprowadzona nowa definicja nienaruszającej równowagi ekologicznej żywności.
Nie możemy pozwolić sobie jednak na luksus filozofowania na temat żywności. Biorąc pod uwagę wyjałowienie ziemi, wpływ globalnego ocieplenia i nieuchronnie rosnące ceny ropy, które oddziałają na wszystko, od nawozu po rachunki sklepu za elektryczność – amerykański, przemysłowy styl produkcji żywności musi wkrótce się skończyć. W miarę jak rozwijający się świat się bogaci i setki milionów ludzi będzie chciało przejąć tę samą, bogatą w kalorie i białko dietę, która uczyniła Amerykanów tak niezdrowymi, popyt na mięso i drób w skali świata wzrośnie o 25% do roku 2015, ale ziemia tego nie wytrzyma. Jeśli Amerykanie nie zmienią radykalnie sposobu, w jaki hodują i konsumują żywność, to staną przed problemem zniszczonego rolnictwa, opustoszałych terenów rolnych, bardziej przerażających zarazków, wyższych kosztów opieki medycznej i nijakiego smaku. Nienaruszająca równowagi ekologicznej żywność ma reputację elitystycznej, ale każdy z nas jest polega na ziemi, zwierzętach i roślinach – i jak wie to każdy rolnik, jeśli nie zadbasz o ziemię, ta nie zadba o ciebie.
Niezależnie od całego narzekania na tygodniowy rachunek za żywność, faktem jest, że nigdy nie było lepiej, przynajmniej pod względem ceny za każdą zjedzoną kalorię. Jak informuje USDA Amerykanie wydają mniej niż 10% swego dochodu na żywność, mniej niż 18% w 1966. Te oszczędności wynikają z niesamowitego sukcesu jednego zboża – kukurydzy. Kukurydza jest królem amerykańskiej farmy, a jej produkcja przewyższa 12 miliardów buszeli rocznie, w porównaniu z 4 miliardami buszeli tak niedawno jak w roku 1970. Kiedy jemy cheesburgera, Chicken McNugget, czy pijemy napój gazowany, konsumujemy kukurydzę, która rośnie na rozległych, monozbożowych polach w środkowozachodnich stanach jak Iowa.
Ale tania żywność nie jest bezpłatna i kukurydza nie jest wolna od ukrytych kosztów. Zboże jest silnie nawożone –zarówno chemikaliami jak nitrogen, jak i subsydiami z Waszyngtonu. W czasie ostatniej dekady rząd federalny wydał ponad $50 miliardów na przemysł kukurydziany, utrzymując ceny zboża, przynajmniej zanim etanol kukurydziany nie wypaczył rynku, na sztucznie niskim poziomie. To dlatego McDonald może sprzedawać Big Maca, frytki i Coke za około $5, co jest okazyjnie tanio, biorąc pod uwagę, że posiłek zawiera niemal 1,200 kalorii, ponad połowę więcej niż rekomendowane wymogi dla dorosłych. „Subsydia podatkowe zasadniczo pokrywają tanie zboże, i to jest to na czym całkowicie polega system fabrycznej hodowli”, mówi Gurian-Sherman.
Więc co złego z tanią żywnością i tanim mięsem – zwłaszcza w świecie, w którym ponad 1 miliard ludzi cierpi głód? Dużo. Po pierwsze, nie każda żywność jest równie niedroga: owoce i warzywa nie otrzymują tego samego wsparcia cenowego jak zboża. Opracowanie w American Journal of Clinical Nutrition dowiodło, że za dolara można kupić 1,200 kalorii chipsów ziemniaczanych czy 875 kalorii napoju gazowanego, ale jedynie 250 kalorii warzyw czy 170 kalorii świeżych owoców. Korzystając ze wsparcia rządu farmerzy produkują więcej kalorii – jakieś 500 więcej na osobę na dzień od roku 1970, ale zbyt wiele z nich to kalorie niezdrowej. Biorąc to pod uwagę, nie jest zaskoczeniem fakt, że jesteśmy otyli; po prostu bycie szczupłym jest zbyt drogie.
Nasza powiększająca się talia jest tylko jedną z konsekwencji dominującego sposobu hodowli. Innym są chemikalia. Nikt nie wątpi w moc chemicznego nawozu by wydobyć więcej zboża z pola. Amerykańscy farmerzy produkują obecnie zaskakująco 153 buszeli kukurydzy z akra, więcej niż 118 tak niedawno jak w roku 1999. Ale ilość nawozu jest po prostu przerażająca: ponad 10 milionów ton na samą kukurydzę – i niemal 23 miliony na wszystkie zboża. Kiedy woda spływająca z pól Środkowego Zachodu osiąga Zatokę Meksykańską, to przyczynia się do powstania strefy martwej, sezonowego obszaru o wielkości 6,000 mil kwadratowych, niemal nie posiadającego tlenu i dlatego pozbawionego życia morskiego. Ze względu na martwą strefę przemysł rybołówstwa w Zatoce Meksykańskiej o wartości $2.8 miliardów traci 212,000 ton metrycznych owoców morza, a na terenie całego świata jest niemal 400 martwych stref. Nawet kiedy produkujemy więcej wysoko kalorycznej i bogatej w tłuszcze żywności, to niszczymy jeden z naszych najchudszych źródeł białka.
Niszczenie życia zwierzęcego przez przemysł żywnościowy nie jest oczywiście ograniczone do ryb. Jakkolwiek lubimy wyobrażać sobie, że nasza żywność jest hodowana przez Starego MacDonalda, to najbardziej prawdopodobne jest to, że kotlet czy kiełbasa pochodzą z tego, co określane jest mianem skoncentrowanych operacji żywienia zwierząt (CAFO), tak przemysłowych, jak brzmi ich nazwa. W CAFO duża liczba zwierząt – 1,000 albo więcej w przypadku krów i dziesiątek tysięcy kurczaków i świń – jest trzymana w stłoczonych, skoncentrowanych warunkach i tuczona w celu zabicia tak szybko jak to możliwe, przyczyniając się do zysków w produktywności i dlatego niskich cen. Ale zwierzęta nie są wihajstrami na nogach. Są żywymi tworami i są skutki tłoczenia ich w warunkach podobnych więziennym. Na przykład: co robi się z obornikiem?
Świnia wytwarza średnio cztery razy więcej obornika niż masa ludzkich odchodów, a to co fabryki hodowlane robią z tym całym bałaganem jest przedmiotem małego niedopatrzenia. Większość odchodów tuczników jest usuwanych do stawów osadowych na otwartym powietrzu, które mogą przelewać się pod wpływem intensywnych opadów i zatruwać okoliczne strumyki i rzeki. „W strumyku, w którym zanurzaliśmy się, z którego nasi rodzice mogli się napić, nasze dzieci nie mogą nawet się już bawić”, twierdzi Jayne Clampitt, farmer z Independence w Iowa, który mieszka w pobliżu kilku farm trzody chlewnej.
By utrzymać i rozwijać się w takich warunkach farmy zwierzęce potrzebują pomocy farmaceutycznej, która może mieć bardziej szkodliwe konsekwencje dla ludzi. Nadużywanie antybiotyków na farmach zwierzęcych może nieuchronnie prowadzić do rozwoju bakterii odpornej na antybiotyki, a te same bakterie, które zarażają zwierzęta mogą prowadzić do infekcji ludzkich. UCS szacuje, że około 70 procent leków antymikrobiotycznych stosowanych w Ameryce jest oferowana nie ludziom, a zwierzętom, co oznacza, że hodujemy coraz więcej tych śmiercionośnych organizmów każdego dnia. Institute of Medicine szacuje w roku 1998, że odporność na antybiotyki kosztowała system publicznej opieki zdrowotnej od $4 miliardy do $5 miliardów rocznie, sumę, która jest teraz z pewnością wyższa. „Nie sądzę, że fabryki hodowlane CAFO byłyby w stanie funkcjonować w sposób w jaki robią to obecnie bez szerokiego zastosowania antybiotyków”, mówi Robert Martin, były dyrektor wykonawczy Pew Commission on Industrial Farm Animal Production.
Przemysł hodowli inwentarza żywego argumentuje, że szacunki antybiotyków w produkcji żywności są znacznie przesadzone. Odporność jest „rezultatem stosowania ich przez człowieka i nie jest związana z użyciem weterynaryjnym”, zdaniem Kristiny Butts, managera spraw legislacyjnych na rzecz National Cattlemen’s Beef Association. Ale w sytuacji, kiedy cudowne leki tracą swą skuteczność, jest sensowne by zachować je tak długo jak można, i oznacza to ograniczanie ich do użycia przez człowieka tak bardzo jak jest to możliwe. „Te antybiotyki nie są oferowane chorym zwierzętom”, informuje kongresman, Louise Slaughter, który sponsoruje ustawę w celu ograniczenia użycia antybiotyków na farmach. „Jest to środek zapobiegawczy, ponieważ są one trzymane w zupełnie niewypowiedzianych warunkach.”
Ten środek uderzyłby w symptom problemu, a nie w jego źródło. Podobnie jak stosowanie paliw kopalnych, które powodują globalne ocieplenie, wymaga czegoś więcej niż ulepszenie standardów zużycia paliwa, złożone problemy systemu żywienia wymagają wszechstronnego rozwiązania. „Powinniśmy zrozumieć, że to co robimy nie prowadzi do utrzymania równowagi ekologicznej”, mówi Martin. A ciągle musimy jeść. Więc co można zrobić?
Jeśli fabryka hodowlana jest piekłem dla zwierzęcia, to nadmorskie rancho Billa Nimana w Bolinas, w Kalifornii, o godzinę drogi na północ od San Francisco, musi być niebem. Widok ze wzgórza posiadłości na Pacyfik jest wart miliony, ale bydło Angus, które Niman wraz z żoną, Nicolette Hahn Niman hoduje, utrzymuje swe oczy na poziomie ziemi, żując zadowolone na pastwisku. Trawa i siano, które Niman rozrzuca okazjonalnie ze swej ciężarówki, jest wszystkim, co zwierzęta będą jadły niemal przez trzy lata, które spędzą na farmie. To całkowicie naturalna, pozbawiona kukurydzy dieta, wraz z intensywną, indywidualną opieką, którą Niman otacza swe zwierzęta, zapewnia wołowinę, którą wielu koneserów uważa za jedną z najlepszych na świecie. Ale Nimanowi chodzi o więcej niż tylko o dobry stek. Wierzy on, że stosowany przez niego sposób hodowli zwierząt na farmie, na otwartym powietrzu, bez chemikaliów czy leków i z maksymalną opieką, jest jedyną właściwą metodą służącą utrzymaniu równowagi biologicznej środowiska i może stanowić model lepszego systemu żywienia. „W naszym kraju potrzebujemy zupełnie innego sposobu hodowli zwierząt w celach żywieniowych”, twierdzi Hahn Niman, była prawniczka na rzecz grupy ochrony środowiska Earthjustice.
Niman lubi nazywać to co robi „ponad organicznym” i pojawiają się już pewne oznaki tego, że konsumenci zaczynają do niego dołączać. W listopadzie ubiegłego roku kalifornijscy wyborcy zaaprobowali propozycję balotażową, która gwarantowałaby, by zapewnić zwierzętom na farmie wystarczająco miejsca by mogły położyć się, stanąć i odwrócić dokoła. W skali świata żywność organiczna, stanowiąc niekiedy niejasne pojęcie, ale generalnie będąc praktyką bardziej służącą utrzymaniu równowagi ekologicznej niż żywność konwencjonalna – jest warta ponad $46 miliardów. To ciągle mały kawałek ogólnego tortu żywności, ale ciągle rozwijający się, nawet w warunkach globalnej recesji. „Tłumiony popyt na żywność organiczną jest większy niż jej produkcja”, informuje Bill Wolf, współzałożyciel agencji konsultacyjnej Wolf DiMatteo and Associates.
Co więc będzie potrzebne by produkcja żywności zachowującej równowagę ekologiczną mogła się rozwinąć? Jest jasne, że rozwój musi rozpocząć się od pewnego rodzaju ograniczenia – dystrybucyjnego systemu wielu lokalnych i regionalnych producentów występujących przeciwko kilku ogromnym. Od roku 1935 konsolidacja i industrializacja spowodowała spadek amerykańskich farm z 6.8 milionów do mniej niż 2 milionów – w sytuacji, gdy przeciętny farmer karmi obecnie 129 Amerykanów, w porównaniu z 19 osobami w roku 1940.
To ta sama produktywność, która doprowadziła do problemów i powoduje gwałtowną reakcję, odzwierciedloną nie tylko w rozwoju rynków farmerskich czy rosnącego zaangażowania wielkich korporacji w przemysł organiczny, ale również w lokalnym ruchu żywnościowym, w którym restauracje i duże firmy gastronomiczne dokonują zakupów na swoich terenach, tym samym poprawiając świeżość, wspomagając rolnictwo na małą skalę i redukując tak zwane mile żywnościowe pomiędzy polem a talerzem. To z kolei redukuje koszty transportu i węglowy ślad przemysłu.
Przejście do metod nienaruszających równowagi ekologicznej na mniejszą skalę nie może być możliwe bez strat w ogólnej produkcji, ale wymagałoby o wiele większej liczby pracowników rolnych niż obecnie. W sytuacji kiedy bezrobocie osiąga liczbę dwucyfrową, nie jest to rzecz niekorzystna. Praca w CAFO jest monotonna i zabijająca ducha, podczas gdy wielu zwykłych farmerów z trudnością wiąże koniec z końcem, nawet kiedy reszta z nas płaci więcej za żywność. Farmerzy nie są wrogami – i wymagają realnej pomocy. Przekształciliśmy bowiem główną profesję ludzką – hodowlę żywności – w przemysł, jak wiele innych. „Potrzebujemy tworzenia miejsc pracy, a żywność przemysłowa odciągnęła ludzi od farm” mówi Hahn Niman. „Trzeba uczynić z hodowli na farmie realne zatrudnienie, ponieważ jeśli robi się to właściwie, jest to praca przynosząca satysfakcję.”
Czy konsumenci są gotowi do zmiany sposobu, w jaki dokonują zakupów i konsumują żywność? Dla większości ludzi cena pozostanie największą przeszkodą. Żywność organiczna kosztuje nadal kilkanaście razy więcej niż konwencjonalna i nikt nie idzie na lokalny targ w poszukiwaniu okazji. Ale nie wszystkie koszty mogą być mierzone ceną. Kiedy weźmie się pod uwagę subsydia na produkcję zboża, zniszczenia ekologiczne i to jakie rachunki płacimy za opiekę medyczną w miarę jak otłuszczona, cukrowa dieta wpędza nas w chorobę, to konwencjonalne produkty żywnościowe wyglądają o wiele drożej.
Amerykanie powinni zdobyć się na to, co nigdy im nie wychodziło: zaprzestać myślenia na masową skalę. Jemy już cztery razy więcej mięsa i nabiału niż reszta świata i żaden dietetyk na planecie nie dowiedzie, że ktokolwiek potrzebuje do życia 24-uncjowego steku i kopy maślanych ziemniaków. „Pomysł polega na tym, by zdrowa i smaczna żywność była dostępna dla wszystkich”, wyjaśnia Hahn Nima.