Joel Kotkin, autor książki „The City. A Global History” uważa, że epoka miast dopiero się zaczyna. Wcześniej obserwowaliśmy gwałtowny ich rozwój, kumulowanie w nich władzy i bogactwa, ale dopiero niedawno liczba mieszkańców ośrodków miejskich na całym świecie zrównała się z żyjącymi w innych, mniej zurbanizowanych rejonach. Zwraca też uwagę, że nigdy w historii ludzkości gromadzenie wszelkich dóbr w jednym miejscu nie trwało zbyt długo. Teorie Kotkina warto poznać, gdyż dzięki nim akceptujemy zmiany zachodzące wokół nas, a w niektórych przypadkach wręcz cieszymy się, że nie bierzemy w nich udziału.
Chicago jest niewątpliwie światową metropolią, podobnie jak Nowy Jork, Los Angeles, Londyn, czy Paryż. Na razie ich pozycja nie jest zagrożona, choć pod wieloma względami zaczynają one ustępować rosnącym potęgom w innych częściach globu. Jednak jeszcze przez dziesiątki lat na najlepsze i najdroższe zakupy jechać będziemy do Paryża, Londyn przyciągać będzie finansistów, Nowy Jork miłośników musicali i teatrów, L.A. milionerów pragnących wydać nieco grosza w luksusowych warunkach. Czym będzie przyciągać Chicago, na razie nie wiadomo, ale wszyscy mają nadzieję, że Daley coś wymyśli, gdyby ewentualnie upadła idea organizacji olimpiady.
W ciągu ostatniego ćwierćwiecza na mapie potęg pojawili się nowi gracze. Moskwa, która do tej pory była tylko ładna, teraz stała się też droga, ekskluzywna, kolorowa i bogata. W szarym i ubogim Szanghaju pojawiły się nowoczesne samochody i wieżowce, które są siedzibami rosnącej liczby znanych firm. Podobne obrazy zaobserwować można w Indiach, Brazylii i wielu innych, uznawanych jeszcze niedawno za uboższe rejonach świata.
Eksperci wiedzą, że gwałtowny rozwój wiele z miast zawdzięcza rosnącym cenom surowców, głównie metali ciężkich i ropy naftowej. Rosja nauczyła się korzystać ze swoich pokładów i dyktować warunki reszcie świata, podobnie jak przez dekady robił to Bliski Wschód. Tak samo Ameryka Południowa i Azja. Tam, gdzie nie ma surowców lub jest ich nieco mniej, dostępna jest tania siła robocza. Chiny są największym producentem towarów na świecie, Indie przejęły niemal w całości usługi telekomunikacyjne. Lista jest długa i interesująca. Uczy bowiem, że nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza dominacja jednego kraju w jakiejkolwiek dziedzinie, czy miasta pod względem atrakcyjności.
Każde wielkie miasto prędzej, czy później zatrzyma się w rozwoju. Spójrzmy na Chicago. Liczba mieszkańców od lat jest mniej więcej stała, nie przybywa ulic, wielkich budynków, teatrów. Pomysłów też jakby nieco mniej. Nie można nazywać rozwojem remontowania ulic, malowania istniejących budynków, czy tworzenie kilku nowych parków. W tym samym czasie wydatków na utrzymanie jest coraz więcej. Rośnie administracja, pojawiają się nowe prawa, których głównym zadaniem jest zachowanie status quo. Dla zdobycia potrzebnych funduszy podnosi się podatki, a te z kolei hamują napływ inwestycji. Dla przeciętnego mieszkańca dodatkowe dwa dolary na zakupach są obciążeniem, ale nie decydują o natychmiastowej przeprowadzce. Dla dużej firmy, która z roku na rok płacić musi miastu o kilka lub kilkanaście milionów więcej to sygnał alarmowy. Im szybciej znajdzie się ona w Indiach, Chinach, lub nawet innym, rozwijającym się, a więc nie tak mocno opodatkowanym mieście amerykańskim, tym większy zysk pozostanie w kieszeniach akcjonariuszy. Pieniądze znikają więc z jednego miasta i pojawiają się w innym, oddalonym o kilka lub kilkanaście godzin lotu samolotem. Za pieniędzmi podążają ludzie. W ciągu ostatnich 25 lat najwięcej linii kolejowych, drapaczy chmur, nowoczesnych lotnisk i innych, kojarzonych z nowoczesnym miastem obiektów wybudowano nie w Europie i USA, ale Azji, Brazylii i na Bliskim Wschodzie. Ponieważ są tam fundusze, projekty i chęć ich realizacji, w rejony te masowo przenoszą się architekci, czy inżynierowie. Czego mieliby szukać w Chicago? Na pewno nie możliwości wykorzystania swych umiejętności. Przykład sprzed miesiąca:
Niedawno rząd postanowił przeznaczyć miliardy dolarów na rozwój transportu kolejowego w kraju. Illinois oraz grupa innych, leżących na środkowym-zachodzie stanów stworzyła odpowiedni plan i wzięła udział w staraniach o fundusze. Co z tego skoro kosztem miliardów dolarów chcą przyspieszyć bieg obecnych składów z 75 na 110 mil na godzinę. To wszystko. Cały świat inwestuje w super szybkie pociągi, które są bez wątpienia transportem przyszłości, a u nas ich budowę uznaje się za nierealną i niepotrzebną. Kiedyś potrafiono zawrócić bieg kilku rzek w celu zmniejszenia zanieczyszczenia jeziora Michigan. Dziś budowa 12 milowego odcinka łączącego dwie autostrady trwa ponad 10 lat.
Wysokie budynki rosną na naszych oczach na całym świecie. Ameryka, kiedyś jedyne miejsce gdzie je można było zobaczyć, dziś w pierwszej dziesiątce najwyższych drapaczy chmur posiada tylko jeden. Chicagowski Willis Tower, jeszcze niedawno Sears. Nie chodzi o to, by na siłę budować. Chodzi o to, że nie ma komu i za co tego robić.
Nie jest jednak aż tak źle. Ratuje nas doświadczenie. Życie w tworzącej się metropolii jest nieco chaotyczne. Z dnia na dzień pojawiają się milionerzy, którzy już następnego dnia ustępują miejsca innym. Obok bogactwa widoczna jest bieda. Gwałtownie rosną koszty utrzymania, błyskawicznie zatruwane jest środowisko naturalne. Mieszkając w Chicago tracimy pozycję światowej metropolii, ale zyskujemy spokój, bezpieczeństwo i zdrowie. Mimo, że powietrze jest tu uznawane za najbardziej zatrute w całych Stanach Zjednoczonych, to wciąż jest to górska bryza w porównaniu z tym, czym oddychają mieszkańcy np. Pekinu. Ewentualne problemy i uciążliwości związane z życiem w Chicago są nam dobrze znane i potrafimy się im przeciwstawiać lub je omijać. Największymi zmartwieniami są prezydentura Strogera, korki w godzinach szczytu, zakaz palenia w barach, czy rosnąca cena podatku drogowego. Gdybyśmy mieszkali w rozwijających się gospodarczo rejonach, martwilibyśmy się rosnącą śmiertelnością wśród niemowląt, znikającymi lasami, niskim poziomem usług medycznych i powszechną biedą na przedmieściach. Musimy zadać sobie pytanie, czy wolimy spokój, okupiony zwolnionym rozwojem, czy też niepewność, która jest ceną, jaka należy zapłacić za życie w mieście pędzącym ku przyszłości. Miłego weekendu.
Rafał Jurak