Administracja Obamy ogłosiła w ubiegłym tygodniu, że odstępuje od planów stworzenia tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Zamiast wstępnego porozumienia podpisanego przez sekretarza stanu w administracji Busha, Condoleezzę Rice i Radosława Sikorskiego, polskiego ministra spraw zagranicznych, Obama proponuje zupełnie nowy projekt. Jaki to dokładnie jeszcze nie wiadomo. Jak poinformował sekretarz obrony Robert Gates, w Polsce i Czechach mają powstać w nieokreślonej przyszłości bazy, w których znajdą się rakiety przechwytujące. Zmiana stanowiska Stanów Zjednoczonych ma odzwierciedlać nową strategię, która zakłada zagrożenie z Iranu, a nie ze strony Rosji. Zdaniem publicystki „Washington Post” Anne Applebaum, prywatnie żony Sikorskiego, obecna administracja USA, tak jak poprzednia, wydaje się, nie uznawać Europy za wartą „poważnej dyplomacji”.
„Powrotem do rzeczywistości” określa tę zmianę polityki Stanów Zjednoczonych Fareed Zakaria w najnowszym numerze „Newsweeka”. Autor wyjaśnia, że poprzez wycofanie się z planów rozlokowania systemu antyrakietowego w Polsce i Czechach, prezydent Obama zamienił fantazję na rzeczywistość. I spieszy z arytmetyką. Począwszy od lat 1980. Stany Zjednoczone wydały ponad $150 miliardów na rozwój takich systemów. To więcej niż ogólny koszt Manhattan Project czy misja Apollo na księżyc, informuje dziennikarz. Pomimo tego w ostatnich 25 latach program ten nie wyprodukował sprawnego systemu obronnego, co jest faktem nie posiadającym precedensu nawet w annałach rozdętego budżetu Pentagonu, kontynuuje. Autor nie poprzestaje na metaforach. Powołuje się na bezsprzecznie naukowe dowody czołowych badaczy, włączając w to 10 laureatów Nagrody Nobla w zakresie fizyki, którzy w lipcu mieli skierować do Obamy list, dowodząc, że rakiety przechwytujące w Polsce i Czechach „oferowałyby małą albo żadną zdolność obronną”. Nobliści tym właśnie tłumaczyli odłożenie w czasie propozycji Busha, który planował rozlokowanie systemu dopiero w roku 2018.
Zakaria podsumowuje, że, owszem, system oryginalnie planowany przez Busha miał za zdanie zabezpieczenie przeciwko realnym zagrożeniom. Ale zaraz potem autor uspokaja nas, powołując się na eksperta do spraw obrony nuklearnej, Josepha Cirincione, który wskazał ostatnio w Kongresie, że zagrożenie ze strony pocisków balistycznych „stopniowo spadało w ostatnich 20 latach. Jest obecnie mniej pocisków na świecie niż miało to miejsce 20 lat temu, mniej krajów posiadających programy rakietowe i mniej wrogich pocisków skierowanych przeciwko Stanom Zjednoczonym. Kraje nadal kontynuujące różnorodne programy rakietowe są mniej liczne i mniej zaawansowane pod względem technologicznym niż 20 lat temu.” Ta statystyka nie podlega dyskusji – konkluduje autor.
Program obronny Iranu jest potencjalnym zagrożeniem, ale dla Izraela i krajów nad Zatoką Perską, a nie Polski i Czech, tłumaczy publicysta „Newsweeka” Nowa propozycja Obamy by umieścić krótko i średnio-dystansowe rakiety przechwytujące na okrętach w regionie jest sprawnym systemem przystosowanym do aktualnego zagrożenia. To polityka obronna oparta na rzeczywistości, pochwala dziennikarz „Newsweeka”..
Nie dziwi panegiryczny ton autora, który, jak wielu innych żurnalistów próbuje zaskarbić sobie sympatię Obamy. W ciężkich czasach o pracę trudno. I starać się trzeba bardziej. Dziwi jednak kompletny brak rozeznania w historii Europy i brak wyczucia politycznego. Otóż jako prekursora zmiany strategicznej decyzji Stanów Zjednoczonych amerykańska prasa cytuje niejakiego Deana Wilkeninga. Według „The New York Times” administracja Obamy oparła się w dużym stopniu na badaniach tego fizyka ze Stanford University, który miał w roku obecnym zaprezentować nie wymienionym z nazwiska członkom rządu swoje wyniki badań, zgodnie z którymi Turcja czy Bałkany, a nie Europa Wschodnia, miałaby być najlepszym miejscem na rozmieszczenie systemu antyrakietowego w celu poradzenia sobie z krajem najbardziej prawdopodobnie skłonnym do sprowokowania wojny – Iranem.
Inny autor „Newsweeka”, Owen Matthews, również definiuje tarczę antyrakietową w kategoriach fantazji. Dlaczego zarówno Rosja jak i Europa Wschodnia mają na tym punkcie obsesję? – zastanawia się. Mattthews zwraca uwagę, że Polacy jak i Czesi, którzy mieli nadzieję na to, że system jakoś zabezpieczy ich przeciwko agresji rosyjskiej, byli zbulwersowani zmianą planów. Autor nadmienia, że polski premier odmówił podjęcia rozmowy telefonicznej z sekretarzem stanu, Hillary Clinton informującą go o decyzji. Tylko Rosja była zadowolona, zauważa radośnie autor. Dlaczego wszyscy tak o to walczą? – zapytuje niezorientowany w polityce europejskiej dziennikarz. I prowadzi swój wywód o fantasmagorycznej technologii, która nie jest jeszcze zdolna do unieszkodliwienia długodystansowych pocisków rakietowych. Według autora, pomysł że rakiety przechwytujące w Polsce będą w stanie zestrzelić monitorowane w Czechach pociski z Bliskiego Wschodu był jedynie teorią, która wyglądała korzystnie w graficznej formie komputerowej, ale nigdy nie istniała w rzeczywistości. Rakiety przechwytujące, informuje autor, jeszcze nawet nie działają. Po latach prób i wydaniu miliardów dolarów na badania, prototyp testowany na Alasce nadal nie rozróżnia pocisków rzeczywistych od pozornych i nie jest w stanie strącić pocisków, które zmieniają kierunek lotu w trakcie lotu, do czego zdolne są naprawdę wyrafinowane mechanizmy. Nie miałoby to zresztą znaczenia, konkluduje autor, bowiem żaden kraj na Bliskim Wschodzie nie posiada takiego rodzaju pocisków, które mogłyby dosięgnąć Stanów Zjednoczonych, czy choćby Europy Północnej. Tym, co ostatecznie zabiło obronę rakietową była wiadomość, że Iran nie posiada niczego zbliżonego do rodzaju długodystansowych, w stylu sowieckich pocisków balistycznych, które system miał zatrzymać.
Zdaniem Matthews, system obrony rakietowej był wielkim symbolem, o wiele bardziej sugestywnym niż byłaby kiedykolwiek broń. Dla Wschodnich Europejczyków stał się symbolem amerykańskiej ochrony przed odradzającą się Rosją, jakkolwiek system nie był pomyślany jako ochrona przed pociskami z Rosji, tłumaczy dziennikarz. Podstawowym argumentem jest dla autora fakt, że system został stworzony do przechwycenia pocisków balistycznych w stratosferze i na niskich orbitach. Proste spojrzenie na mapę, wyjaśnia Matthews, ukazuje, że takie balistyczne pociski interkontynentalne nie mogłyby być wyrzucane przez Rosję na Polskę, oddaloną zaledwie o setki mil.
O ile jednak Matthews zdaje się nie dostrzegać argumentacji Polski, to znakomicie rozumie interesy Rosjan, którzy obawiali się, że rakiety przechwytujące miałyby być pierwszym krokiem w amerykańskich próbach ingerencji w pociskach nuklearnych skierowanych na Stany Zjednoczone, podważając zasadę wzajemnie gwarantowanej destrukcji, która ciągle spaja strategiczną równowagę nuklearną. W sytuacji zagrożenia rosyjskie ICBMy zostałyby wystrzelone w bardziej bezpośrednim kierunku, nad Grenlandią i Kołem Północnym. Rakiety przechwytujące w Polsce i radary w Czechach nie miałyby na nie wpływu, dowodzi strategicznie autor.
Po czym uderza bardziej sentymentalnie. Twierdzi on, że o ile jest to irracjonalne, to system stał się wskaźnikiem dla Wschodniej Europy jak bardzo Amerykanie ich lubią. Zdolności obronne były oddalone o lata, ale nadzieja, że odwróciłby on agresję rosyjską była realna. A Kreml dostrzegł w tym oznakę rozszerzenia wpływu Waszyngtonu na tereny byłego Związku Sowieckiego, co stanowiło strategię Busha.
Najbardziej kontrowersyjnym i najmniej poważnym fragmentem dowodu autora opublikowanego w „Newsweeku”, jest akapit, w którym Matthews tłumaczy niezorientowanym Europejczykom, jakoby najlepszym terytorium do instalacji systemu stanowiły takie kraje jak należąca do NATO Turcja, czy sojusznik USA – Kurdystan lub Kuwejt. Autor wierzy, że Europa będzie w ten sposób bardziej chroniona przed pociskami irańskimi, dodając poza tym, że zamiast nieprawdziwych, polskich rakiet przechwytujących Obama sfinansuje mniejsze, które stworzone są z myślą o przechwyceniu rakiet w czasie ich wystrzeliwania, czy startu, kiedy pociski są powolniejsze, gorętsze i łatwiejsze do uderzenia.
Autor dywaguje także nieco na temat możliwych koncesji, jakie Stany Zjednoczone zdołały uzyskać ze strony Rosji w zamian za rezygnację z tarczy. Matthews przyznaje, że Stany Zjednoczone ignorowały rosyjskie obiekcje, gdy w grę wchodziły interesy amerykańskie, jak bombardowanie Belgradu, inwazja na Irak czy przymykanie oczu na izraelską ofensywę w strefie Gazy. Jedynym ustępstwem, jakie Moskwa może oferować Stanom Zjednoczonym jest kontynuacja rosyjskiego poparcia dla sankcji przeciwko Iranowi w Radzie Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych. Prawdą jest to, że Rosja poparła dwie ostatnie rezolucje sankcji, więc nie jest pewne, dywaguje autor, czy nie było jakiegoś „quid pro quo.”
Zbigniew Brzeziński, były doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, dołącza do grona osób popierających decyzję Obamy, chociaż nadmienia, że administracja źle przeprowadziła sprawę. „Sposób w jaki przekazano decyzję był poniżający dla dwóch zagorzałych sojuszników, którzy bardzo starali się o przyjęcie amerykańskiej strategii. Brzeziński wyjaśnia, że pomysł tarczy nigdy nie zyskał społecznej popularności wśród Polaków i Czechów, prawdopodobnie bo nie wierzą oni, że Iran planuje przerzucać pociski nad nimi. Ale Brzeziński zauważa, że „dla rządów tych krajów stało się to testem amerykańskiej wiarygodności i wsparcia. Administracja powinna była rozpoznać wagę kwestii.”
Moment złożenia oświadczenia, podkreśla prasa amerykańska, przypadającego na 70. rocznicę inwazji Sowietów na Polskę, symbolizuje ignorancję historyczną i nieudolną dyplomację. Świadectwem braku klasy jest zrywanie premiera Czech po północy z łóżka po to, by poinformować go przez Biały Dom o niepilnej decyzji przygotowywanej przez wiele miesięcy: rezygnacji z programu tarczy antyrakietowej.” Podobną kindersztubą wykazał się Obama wobec polskiego premiera, który odmówił przyjęcia telefonu o północy i następnie od Hillary Clinton, kierując go do ministra spraw zagranicznych.
Realnym zagrożeniem dla Europejczyków, informuje prasa amerykańska, jest Rosja. Polacy i Czesi niepokoją się, że Stany Zjednoczone uginają się i że umożliwią Moskwie odzyskanie wpływu w Europie Wschodniej. Sama Rosja ogłosiła, że obrona antyrakietowa stanowi przeszkodę do współpracy z Waszyngtonem. „Ale kontynuowanie złej strategii jedynie ze względu na to, że Rosjanie jej nie lubią, nie stanowi rozsądnej podstawy dla strategii Stanów Zjednoczonych”, podsumowuje Zakaria.
Czy Rosja stanie się teraz bardziej pomocna w sprawie Iranu? zastanawia się amerykańska prasa. Moskwa nie odczuwa w tej kwestii takiego samego pośpiechu jak Stany Zjednoczone. Konfrontacja pomiędzy Ameryką a Iranem spowodowałaby skok cen ropy, zły zarówno dla Stanów jak i Chin, ale korzystny dla Moskwy. Atak militarny prawdopodobnie spowodowałby odwet irański w Afganistanie i Iraku, utrzymując tam siły Stanów Zjednoczonych w martwym punkcie.
Amerykanie podlizują się Rosjanom jak mogą. Prasa donosi o tym jak to Rosjanie starają się być umiarkowanie pomocni. Celowo opóźnili dostarczenie systemu obrony antylotniczej, typu S-330 dla Iranu i odmówili sprzedaży bardziej zaawansowanych technologicznie S-400. Zaostrzył się także ton ich rozmów. Rosyjski prezydent Medvedev upiera się, że Iran musi kooperować z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej i że Rosja sprzeciwia się programowi obrony nuklearnej, a także że oświadczenia prezydenta Mahmouda Ahmadinejada były „nie do zaakceptowania”. „Podstawą amerykańsko – rosyjskich relacji powinno być to, że chcemy dobrych, kooperatywnych i skutecznych związków” stwierdził enigmatycznie Brzezinski. „Jeśli Rosja chce flirtować z Wenezuelą, to w porządku. I jeśli Polska chce ściślejszych związków bezpieczeństwa z Zachodem, to również powinno to być w porządku.” W kwestii systemu obrony administracja Obamy zrobiła dobrą rzecz, ale w zły sposób, tłumaczy „Newsweek”. „Musi teraz naprawić skutki uboczne i pójść dalej”, komentuje.
Tego typu oświadczenia nie powinny zaskakiwać. Poświadczają jedynie romans Ameryki z Rosją, który intensyfikuje się im bardziej widoczne stają się socjalistyczne ciągoty Obamy. Stany Zjednoczone wierzą, że w kontekście długofalowym lepsze relacje z Rosją mogą przekładać się na zmniejszenie ciśnienia wszędzie, poczynając w Europie Wschodniej.
Nie po raz pierwszy wydaje się, że zostaliśmy po prostu zdradzeni. Za cenę polepszenia amerykańskich stosunków z Rosją. Jakkolwiek były prezydent Aleksander Kwaśniewski w wywiadzie zamieszczonym w internetowym wydaniu tygodnika „Der Spiegel” oświadczył, że jest przeciwny mówieniu, jakoby Amerykanie zdradzili Polskę lub że Polska została „sprzedana Rosji”. Zmiana planów amerykańskich nie jest dla niego niespodzianką. Bowiem już w trakcie kampanii wyborczej Obamy była mowa o tym, że zagrożenia oraz techniczna wykonalność i koszty projektu muszą zostać poddane ponownej ocenie, powiedział Kwaśniewski. Jego zdaniem Polska ma bezpieczne granice, jest w NATO i UE, ocenił. Kwaśniewski przyznał, że decyzję USA można by traktować jako tryumf Rosji, jednak nie wolno oceniać tego jedynie z perspektywy własnego podwórka. Jego zdaniem niewątpliwe stało się to, że zmniejszyło się znaczenie Polski i Czech w polityce Waszyngtonu. Strategiczne interesy Amerykanów kierują się w stronę Pacyfiku i Chin, zaś w Europie partnerem jest EU, a nie poszczególne kraje.
„To koniec złudzeń” podsumował amerykańską decyzję o wycofaniu się z programu tarczy minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Stwierdził on, że decyzja Stanów Zjednoczonych ogłoszona niefortunnie 17. września powinna uświadomić Polakom, że nasz kraj jest dla Stanów Zjednoczonych jedynie partnerem regionalnym. Partnerem strategicznym zaś może być tylko cała Unia Europejska. Przyznał, że Stany Zjednoczone „mają problem wiarygodności w Polsce i muszą go przezwyciężyć praktycznymi działaniami”. Mamy na to jednak ograniczony wpływ, przekonujemy, argumentujemy, ale Polska nie jest w stanie zmusić supermocarstwo do zrobienia czegoś, czego nie chce zrobić – dodał.
Na podst. prasy oprac. E.Z.