Jeszcze dwa tygodnie temu wiele osób przepowiadało, iż przegrana w staraniach o olimpiadę oznaczać może koniec kariery burmistrza. Okazało się jednak, że nie miało to dla jego planów większego znaczenia i w 2011 r. prawdopodobnie starał się będzie o reelekcję.
Na niedawnej konferencji prasowej Daley nie zapowiedział wprawdzie swego udziału w kolejnych wyborach, skrytykował jednak media za sugestie dotyczące przejścia na emeryturę.
„Napisaliście już mój nekrolog – mówił do zgromadzonych dziennikarzy – Nie wiem czemu już umieściliście mnie w grobie. Wiem, że to planujecie, ale nie martwcie się”.
Jego brat, William, który od lat pełni funkcję doradcy politycznego burmistrza spodziewa się startu Richarda w wyborach:
„Wygrana, czy przegrana – olimpiada nigdy nie miała wpływu na jego plany. Wierzę, że będzie się ubiegał o reelekcję. Wciąż ma mnóstwo zapału do tej pracy”.
2011 r. może się jednak okazać dla burmistrza trudny. Niedawny sondaż wykazał zaledwie 35% poparcie wyborców, najniższe od 20 lat, czyli objęcia po raz pierwszy najwyższego urzędu w mieście. Dodatkowym problemem jest stan finansów Chicago, przyszłoroczny deficyt budżetowy będzie najwyższym w historii.
Tuz po decyzji MKOL przyznającej Rio prawa do organizacji igrzysk wielu obserwatorów sceny politycznej sugerowało, iż przegrana Chicago jest równocześnie klęska Richarda Daley. Nie tylko odpadliśmy w pierwszej rundzie, ale również ośmieszyliśmy prezydenta, który do tej pory był wielkim sojusznikiem administracji Chicago. Zapytany o to burmistrz powiedział, że przegrana w Kopenhadze w najmniejszym stopniu nie ochłodziła kontaktów z Barackiem Obamą. Na pytanie, czy spodziewa się jakichkolwiek politycznych następstw odrzucenia Chicago już na wstępie głosowania powiedział: „Nie, żadnych”.
Nawet jeśli notowania burmistrza nie poprawią się, podobnie jak stan finansów miasta, Daley wciąż ma spore szanse na ponowna kadencję w 2011 r. Na razie nie ma bowiem odpowiedniego kandydata, który mógłby zagrozić mu w wyborach.