W przyszłym tygodniu burmistrz Richard Daley przedstawi plan budżetu miasta na 2010 r. Nie będzie on wyglądał najlepiej. Deficyt w wysokości ponad 550 mln, masowe zwolnienia, mniej świadczeń, wyższe ceny transportu publicznego. Zapewnia jednak, że podatki nie wzrosną.
Podobnie brzmiała wypowiedź gubernatora stanu, gdy ostrzegał on przed zbliżającym się kryzysem w Illinois. Jedyna różnica – Pat Quinn jest za podniesieniem podatków dochodowych.
„Chcę, by ludzie wiedzieli, iż robimy wszystko, by chronić ich w tych ciężkich czasach. Myślę również, że czasy będą znacznie trudniejsze, niż się spodziewamy” – mówił w czwartek na konferencji prasowej Daley.
Burmistrz zapewnił jednocześnie, że nie przewiduje wzrostu jakichkolwiek podatków w przyszłym roku, zarówno od nieruchomości jak i sprzedaży, gdyż byłoby to nieuczciwe wobec mieszkańców Chicago, którzy i tak płacą już wysoką cenę za obecne problemy ekonomiczne. Trzymamy go za słowo i mamy nadzieję, że dotrzyma tej obietnicy.
Do zbalansowania przyszłorocznego budżetu zabraknie jednak ok. $550 mln. i pewności co do usłyszanych obietnic mieć nie możemy. W naprawie sytuacji finansowej miasta nie pomogły zbytnio niedawne masowe zwolnienia, ani umowy ze związkami zawodowymi. Niewiele zdziałały również wprowadzone oszczędności, ograniczenie zakupów i przymusowe, bezpłatne dni wolne w większości urzędów.
Do tej pory miasto nie zlikwidowało jeszcze żadnych świadczeń i usług. Wszystkie departamenty starają się wypełniać swe zadania przy nieco niższych nakładach finansowych i lepiej gospodarować otrzymywanymi pieniędzmi. Mimo to konieczne może się okazać sięgnięcie do żelaznych rezerw, które stworzono po sprzedaży odcinka Skyway przed kilku laty, czego miasto stara się uniknąć przewidując większe potrzeby w przyszłości.
Daley roztoczył dość ponurą wizję na 2010 r. jednocześnie zauważając, iż Chicago radzi sobie znacznie lepiej, niż inne wielkie miasta w kraju, które musiały nie tylko podnieść podatki, ale również zwolnić część policjantów i strażaków. Trudno jednak nie przypomnieć mu o tym, iż Chicago i tak ma jedne z najwyższych podatków w kraju, więc podobne porównanie niezbyt pasuje do sytuacji.
Najważniejsze jednak dla mieszkańców były słowa dotyczące podatków: „Nie będę popierał jakichkolwiek planów ich podniesienia”. Oczywiście mowa o 2010 r. Co będzie później, nie wiadomo.
Wiadomo jednak, co by było, gdyby wyłącznie od gubernatora zależała wysokość naszych podatków dochodowych. Natychmiast poszybowałyby one w górę. Pat Quinn wciąż uważa, iż jedynym sposobem ratowania stanowego budżetu jest ich podniesienie. W środę zakomunikował, iż przewidywany deficyt w tym roku będzie o 900 milionów wyższy, niż przewidywano. Związane jest to z wysokim bezrobociem i mniejszymi wpływami z tytułu podatków. Dlatego osoby, które pracę mają, powinny płacić więcej.
Springfield odsunęło decyzję dotyczącą podwyżki na przyszły rok. W lutym wybory, więc do tego czasu nic nam nie grozi. Później sytuacja zmieni się i gubernator łatwiej znajdzie sprzymierzeńców.
Nikt jednak nie ma wątpliwości, że żadne rozwiązanie do tego czasu nie pojawi się. Jesteśmy skazani na wyższe podatki – powiedział niedawno jeden z legislatorów. Podobnego zdania są pozostali.
Przewidywane zyski z podatków dochodowych na ten rok miały wynieść 10.2 mld. dolarów. Okazały się niższe o ponad 850 mln. Dodatkowo, o 50 mln. mniej dochodu przyniosły kasyna, w tym znajdujące się w Joliet, które przez kilka miesięcy zamknięte było z powodu pożaru. W sumie zabraknie dodatkowego miliarda, który należy dodać do wcześniejszych 11.
Nawet największe oszczędności nie są w stanie pokryć wielomiliardowych braków. Ograniczanie świadczeń, zamykanie departamentów, zwalnianie pracowników tylko nieznacznie zmniejsza budżetową dziurę.