Dawno temu, w środku nocy, zadzwonił telefon. Rozmówca z natarczywością w głosie prosił mnie o adresy okolicznych domów dziecka lub kontakt z organizacjami charytatywnymi, którym można pomóc. Już, natychmiast. Następnie usłyszałem, że w najbliższym czasie ma zamiar nie tylko służyć bezinteresownie innym, ale również pogłębiać swą wiedzę, odnawiać wygasłe kontakty, robić porządki wokół siebie. Głos przepełniony był optymizmem i chęcią działania. Dopiero rano dowiedziałem się, że mój rozmówca brał poprzedniego wieczoru udział w wykładzie tzw. mówcy motywacyjnego w jednym z hoteli położonych w pobliżu lotniska O`Hare. Za kilkaset dolarów można było spotkać się z jednym z najlepszych w tym fachu, uczyć się, chłonąć, a następnie zmieniać życie. Pod wpływem chwili i chyba hipnotycznej perswazji kilkuset uczestników spotkania biegało po rozżarzonych węglach i wspólnie śpiewało nieznane im pieśni. Podobno...
Do tematu podchodziłem dość sceptycznie, zwłaszcza, że zapał słyszany w nocnym telefonie wygasł dość szybko. Doświadczenie jednak, jak zapewniał mój rozmówca, pozostało. Sam nigdy nie miałem przyjemności zaobserwowania tego fenomenu na żywo. Wprawdzie było kilka okazji, ale zawsze znalazłem jakąś wymówkę. Ciekawość jednak jest silniejsza...
Dałem się namówić na wersję wideo, do której zasiadłem pewnej nocy. Było to już jakiś czas temu, więc i wspomnienia nieco zatarte. Pamiętam, że po kilkudziesięciu minutach zacząłem oglądać program stojąc, potem niecierpliwie kręcąc się wokół telewizora w oczekiwaniu na pożegnanie, będące jednocześnie sygnałem do akcji. Nie sprzyjała mi jednak godzina. Druga w nocy. Wszelkie działania musiałem odłożyć na następny dzień. By spożytkować jakoś nagromadzoną energię wytarłem kurz z ekranu telewizora, zrobiłem porządek w szafie z ubraniami, wyszorowałem na błysk stalowy czajnik w kuchni, a następnie złapałem worek częściowo zapełniony śmieciami i wybiegłem na zewnątrz. Prosta czynność zamieniła się w dłuższy spacer, podczas którego podziwiałem doskonałość świata, symetryczność parkingu i blask bijący z ulicznej latarni. Położyłem się spać o świcie, a kilka godzin później zastanawiałem nad tym, co właściwie wydarzyło się wcześniej...
Nie każdy może zostać mówcą motywacyjnym. Trzeba mieć nie tylko talent, ale również wiedzę. Niezależnie od późniejszych efektów, trzeba docenić mistrzostwo niektórych. Można nazywać ich szarlatanami, można również profesjonalistami. Są w stanie, tak jak w pewnym kawale, sprzedać łysemu grzebień. Jest to mieszanka umiejętności marketingowych, silnego charakteru, znajomości psychiki ludzkiej i zdolności odczytywania emocji, a także zadowolenia z własnego życia.
Nie będzie dobrym mówcą ktoś, kto nie zarabia kilku milionów rocznie. Jeśli spróbuje, to szybko przekona się, że jest wyłącznie nieudolnym naśladowcą, choć być może komuś w życiu pomoże. Bo o to chyba między innymi chodzi. Ale nie tylko.
Robią to dla pieniędzy. Nie miejmy złudzeń. Otrzymują spore sumy za motywowanie pracowników dużych i małych firm. Występują indywidualnie w ekskluzywnych miejscach. Sama cena biletu ma świadczyć o wyjątkowości spotkania. Jeśli kogoś wyrwą z szarej studni i pokażą, że można inaczej, dochodzi element satysfakcji z częściowej realizacji planu. Jeśli nie, trudno. Będzie następne spotkanie.
Statystyki mówią, że efekt ich działania jest krótki. Porównać to można do wygranej w kasynie. W miłym i kolorowym otoczeniu sypnie się nagle jakiś grosz. Radość, euforia i chwilowe przekonanie, że uśmiechnął się do nas los. W momencie, gdy wydamy ostatniego dolara powracamy do rzeczywistości. Nie, nie próbuję reklamować mówców motywacyjnych. Uważam jedynie, że podobnie jak w przypadku innych spraw krytyka bez poznania tematu nie powinna mieć miejsca. W końcu jak można krytykować coś, czego się nie rozumie?
Kilka dni temu grono mówców motywacyjnych powiększyło się. Dołączył do nich były prezydent, George W. Bush. Podczas pierwszego, inauguracyjnego wystąpienia opisał wydarzenie, które ostatnio najbardziej utkwiło mu w pamięci. Otóż po oddaniu kluczy do Białego Domu i zamieszkaniu w swym domu w Teksasie wybrał się z psem na spacer. Barney biegał po trawniku na osiedlu, a on kroczył za nim z workiem foliowym naciągniętym na dłoń przygotowany na sprzątanie. Wtedy podobno zdał sobie sprawę, jak bardzo zmieniło się jego życie.
Podczas 28 minutowego wystąpienia były prezydent nie poruszał poważnych tematów. Wspomniał trudną decyzję, jaką był wybór wzoru na dywanie tak, by pasował do jego wrodzonego optymizmu. Zrelaksowany, podobno wyglądający na 10 lat młodszego sypał dowcipami i często nawiązywał do wiary w Boga. Słuchało i oklaskiwało go ponad 15 tysięcy zgromadzonych osób. Później wszyscy zgodnie przyznali, że najlepszym mówcą motywacyjnym to on nie jest, ale i tak im się podobało. Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że większość przybyłych na spotkanie w Dallas była jego sympatykami. Być może inaczej by to wyglądało w Nowym Jorku lub Chicago.
Nie wróżę mu wielkiej kariery w tym zawodzie. Zdaję sobie sprawę, że nie dla jego umiejętności oratorskich i elokwencji ludzie będą przybywali na spotkania. Z tym wrodzonym optymizmem to chyba lekka przesada. Zastanawiam się też, czy nie jest to jakiś żart. Byli politycy, zwłaszcza większego kalibru, bardzo często występują publicznie. Przekazują zdobyte doświadczenie, wyjaśniają niektóre decyzje, pokazują sytuację, w jakiej znajdował się świat w czasie ich kadencji. To byłoby zrozumiałe. Jednak mówca motywacyjny? Co takiego mógłby powiedzieć na spotkaniu George W. Bush, by zebrani zaczęli chodzić po rozżarzonych węglach? Czasy, gdy naród gotowy był skoczyć za nim w ogień minęły bezpowrotnie. Chociaż...jest dla niego światełko nadziei. Gdy opuszczał Biały Dom poparcie dla jego polityki i działań wynosiło 22%. W tej chwili podskoczyło do 27%. Jest to proces naturalny i przewidywalny. W końcu nawet Nixon po jakimś czasie zaczął podobno pojawiać się w miejscach publicznych. Miłego weekendu.
Rafał Jurak