Jeśli radni Nowego Jorku coś postanowią, to możemy być niemal pewni, iż radni Chicago wkrótce pójdą w ich ślady. Podobnie z obyczajami. Przejmujemy je od innych i już dawno nie zdarzyło się, by to Chicago było wzorem dla innych.
Nowy Jork, po Los Angeles, był drugim miastem w kraju, które wypowiedziało wojnę palaczom. Na pierwszy ogień poszły szkoły i szpitale, później biura, potem wszystkie miejsca publiczne, a następnie bezpośrednia ich okolica. U nas załatwiono to jednym podpisem, gdy już wiadomo było, że rewolucja i zamieszki na ulicach nie grożą.
Teraz w Nowym Jorku wprowadzane są stopniowo zakazy palenia w przestrzeniach prywatnych, czyli mieszkaniach. Kolejne firmy opiekujące się budynkami oraz ich właściciele wprowadzają u siebie odpowiednie zmiany. Chcesz tu mieszkać? Podpisz, że tytoń nie będzie wewnątrz używany. Na balkonie i tarasie też. Również na chodnikach osiedla i parkingu. W samochodzie możesz zapalić po opuszczeniu naszego terenu. Nie zgadzasz się? Mieszkaj gdzie indziej.
Może z tego wyniknąć śmieszna sytuacja. Obcy będzie mógł palić na chodniku bezkarnie, natomiast właściciel mieszkania w obawie przed jego utratą nie.
Właściwie rozumiem takie postanowienia. Mniejszość musi podporządkować się większości, choć nie zawsze i nie wszędzie. W tym przypadku palacze karani są za uleganie nałogowi, który nie tylko szkodzi im, ale w pewnym stopniu najbliższemu otoczeniu. Najbliższemu, ale nie sąsiadowi pięć pięter wyżej, zwłaszcza jeśli z papierosem w zębach stoimy na parkingu w połowie grudnia, gdy wszyscy okna mają szczelnie zamknięte. Zawsze można znaleźć kompromis, ale w przypadku tytoniu i nieszczęśliwych ludzi od niego uzależnionych nie ma takiej możliwości. Skoro w Nowym Jorku robi się tak od lata, to u nas załatwią to legislatorzy w kwietniu. Wiemy przecież jak płodne są te ich wiosenne sesje...
Podobno wszystko to w trosce o zdrowie publiczne. Zgoda. Ale w takim razie zakazać należy również w budynkach apartamentowych gotowania np. azjatyckich potraw. Moi sąsiedzi z dołu takie właśnie przyrządzają. Od samego rana. Do późnego wieczora. Wstaję i już boli mnie głowa. Z tego powodu przestałem zamawiać chińskie, bo źle mi się kojarzy. Niestety, łagodne prośby nie skutkują, a poskarżyć się nie mam komu. Nikt nie wierzy, że mnie to szkodzi bardziej, niż tytoń.
Palenie papierosów już dawno przestało być prawem przysługującym wszystkim. Stało się przywilejem. Możemy z niego skorzystać jeśli nikomu nie przeszkadzamy. Sam to zrozumiałem i mam nadzieję, że w pewnym momencie zrobią to inni. Musimy jednak pamiętać, że za tytoniem przyjdą inne problemy, z którymi trzeba będzie natychmiast, bezwarunkowo walczyć: chrapanie słyszalne przez ścianę, prysznic o północy, zbyt głośny dzwonek w telefonie, płacz dziecka...
Przy okazji walki z papierosami naukowcy zauważyli, że przestała spadać liczba palaczy. Mało tego, w 2008 r. nieznacznie wzrosła. Nie pomagają zakazy, nakazy, prośby i statystyki, a także miliardy dolarów przeznaczane na akcje uświadamiające. Doszło do sytuacji, w której papieros po wielu latach zaczął znów kojarzyć się z buntem, wolnością i niezależnością. Na ściany w akademikach powraca James Dean, a marka Lucky Strike przeżywa renesans.
Skoro mówimy o zakazach, to nie można też śpiewać w McDonaldzie. Zwłaszcza przy okienku dla samochodów. Grozi sąd i poważna kara. Jaka, to dowiemy się po zakończeniu rozprawy w stanie Utah.
Czterech nastolatków zainspirowanych popularnym filmikiem krążącym w internecie, w którym ktoś śpiewa zamówienie w McDonaldzie postanowiło zrobić to samo. Podjechali i zaśpiewali, że chcą cheeseburgera bez frytek. Nie przeklinali, mówili wyraźnie, nawet się uśmiechali. Obsługa powiedziała, że blokują innych klientów, śpiewają za długo i zakłócają spokój oraz porządek publiczny. Odmówiono realizacji zamówienia. Kierownik McDonalda zapisał numery odjeżdżającego pojazdu i zgłosił sprawę policji. Znaleziono ich, postawiono zarzuty, wypisano mandaty, choć do dziś policja sama nie bardzo wie za co. Sprawa trafiła do sądu. Chłopcy wierzą w zapisy Konstytucji i przekonani są, iż naruszono ich przywileje. Władze uważają, że Konstytucja nie ma z tym nic wspólnego, a oni popełnili grzech wielki zakłócając spokój pracowników restauracji i negatywnie wpływając na utarg tego dnia.
Świat wokół nas staje na głowie, a my akceptujemy to bez mrugnięcia okiem. Ameryka śmieje się z prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza, który kazał swym podwładnym odżywiać się zdrowo i zgubić nieco kilogramów. Jednocześnie kobieta w Cook County dostaje 14 tysięcy dolarów odszkodowania za ból pleców spowodowany zbytnim skręceniem ciała, podczas sięgania po niewłaściwie umieszczony papier toaletowy w ubikacji jednego z biur powiatu Cook.
Inna kobieta, stojąca na torach i fotografująca rozpędzony pociąg, ledwo uchodzi z życiem, choć z wieloma potłuczeniami. Skarży kolej o 6 mln. odszkodowania za to, że w miejscu, w którym robiła zdjęcie nie było tablicy ostrzegawczej, że jest to niebezpieczne.
Podobnych przykładów każdego dnia znaleźć można setki.
W czasie zbliżających się świąt powinniśmy życzyć sobie powrotu do normalności. Do świata sprzed lat, który wtedy uważaliśmy za zwariowany. Przecież przyszłość miała być lepiej poukładana, bezpieczniejsza i bardziej dostatnia. Co najważniejsze, nie nagradzano wtedy jeszcze tak często głupoty, nie zaglądano wszystkim w prywatne życie, mniej było zakazów i nakazów. Ktoś kiedyś zastanawiał się, jak rozpoznać nadchodzące problemy. Znalazł odpowiedź, która brzmiała: po ciszy, która świadczy, że już głośno nie protestujemy. Miłego weekendu.
Rafał Jurak