Tiger Woods w tajemniczych okolicznościach rozbija swojego Cadillaca.
Cały kraj mówi i pisze tylko o tym.
Tajemnicze małżeństwo wchodzi bez zaproszenia na prezydenckie przyjęcie.
Pojawia się temat równy Tigerowi, jeśli nawet przez chwilę nie ważniejszy.
Przez następne kilkadziesiąt godzin jedynym kanałem telewizyjnym, który nie porusza tych tematów jest Food Network, bez przerwy fachowo prezentujący przepisy kulinarne.
Kilka dni później w mediach na krótką chwilę pojawia się głowa prezydenta, który informuje o potrzebie wysłania do Afganistanu kolejnych 30 tysięcy żołnierzy.
Po krótkich komentarzach stacje powracają do najważniejszych doniesień, czyli wypadku przed domem najlepiej zarabiającego sportowca i sposobów ominięcia ochrony w Białym Domu.
Tak jest do dziś.
Albo przeniosłem się w czasie, albo do świata równoległego. Od kilku dni jestem zagubiony w tym, co dzieje się dookoła. Drugi tydzień plotkowania na dwa głupie tematy w momencie, gdy naprawdę jest o czym rozmawiać, nad czym się zastanawiać i o co martwić wydaje mi się złym snem. Na szczęście nie tylko mnie.
Rozumiem, że plotki stały się podstawą naszej egzystencji – nikt nie potrafi się im oprzeć, ale chyba gdzieś istnieją granice.
W całej historii związanej z wypadkiem faceta, który najlepiej na świecie macha kijem golfowym zaciekawiło mnie jedynie 100 milionów, które może stracić na umowach ze sponsorami, jeśli opowieści o romansie pozamałżeńskim okażą się prawdziwe.
Para odwiedzająca bez pozwolenia prezydenta sama w sobie też jest ciekawa. Ma odwagę i sporo wyobraźni. Wprawdzie w momencie, gdy pojawiła się groźba pociągnięcia ich do odpowiedzialności zaczęli przekonywać o posiadaniu zaproszeń. Niech je pokażą i sprawa zamknięta.
Żaden z tych tematów w normalnych czasach nie zasługiwałby na więcej, niż 10 minut uwagi mediów. Czasy jednak najwyraźniej nie są normalne, gdyż nawet w szanowanej przeze mnie, choć traktowanej na razie z lekką rezerwą Wikipedii, czyli największej encyklopedii internetowej, w biografii Woodsa pojawiła się już wzmianka na temat okoliczności wypadku, plotki i ewentualne konsekwencje. Teraz przynajmniej wiem, że moja rezerwa wobec Wikipedii była uzasadniona.
W niewielkim stopniu tłumaczy wszystko wydana niedawno książka kanadyjskiego socjologa, Scotta Schiemana, który przekonuje, że powoli wszyscy popadamy w obłęd, a złość na cały świat staje się wszechobecna. Tak jak wspomniałem, tłumaczy tylko w niewielkim stopniu, bo co ma wspólnego złość z plotkarstwem i kompletnym brakiem zainteresowania wojną, głodem i ekonomią? Tego nie napisano.
Skoro wszystkim odbija, to dlaczego mieliby odporni być na tę chorobę politycy? Reprezentujący w Waszyngtonie stan Teksas, republikanin Lamar Smith, znalazł sposób na natychmiastowe wyprowadzenie kraju z kryzysu. Napisał odpowiedni list, dał do podpisania kilku kolegom i wysłał go do prezydenta. Teraz publicznie narzeka, że głowa państwa nie chce wprowadzić zawartych w nim pomysłów w życie, szkodząc swą opieszałością narodowi.
Według niego problemy skończą się, gdy kraj odzyska utracone w ciągu ostatniego roku miejsca pracy. Dokonać tego można nawet w ciągu jednego miesiąca, wyrzucając wszystkich nielegalnych imigrantów. Na zwolnione w ten sposób zajęcia rzucą się bezrobotni, którzy natychmiast zaczną wydawać zarabiane w olbrzymich ilościach pieniądze, popychając kulejącą gospodarkę do przodu. Aaaa...wyrzucić ich wszystkich – mówi Smith.
Teraz wszyscy zamykamy oczy i wyobrażamy sobie ten cud gospodarczy autorstwa polityka, który nie tylko reprezentuje jeden z najważniejszych stanów, ale jest też liczącym się członkiem komisji sądowniczej w Kongresie.
Tak oderwanego od rzeczywistości człowieka dawno nie widziałem. Przerażające jest, że ma on wpływ na decyzje podejmowane w Waszyngtonie i nie jest sam, sądząc z liczby podpisów na liście do prezydenta.
Ten ostatni też nie radzi sobie najlepiej. Zdaje się, że sytuacja zaczyna go nieco przerastać. Nieco współczuję mu, gdy za kilka dni odbierał będzie w Szwecji przyznaną wcześniej Nagrode Nobla. Pokojową, o czym prawie zapomniałem.
Ciekawe, jakie myśli będą mu towarzyszyły podczas tej ceremonii. Może zastanawiał się będzie w tym momencie, czy kilkadziesiąt tysięcy dodatkowych żołnierzy wystarczy na przełamanie oporu Talibów?
W najbliższej nam okolicy dzieją się rzeczy dobre i złe.
Dobre to na przykład przegłosowanie przez radę powiatu Cook obniżki wprowadzonego niedawno rekordowego podatku od sprzedaży.
Złe, to traktowanie nas przed członków tej rady jak idiotów.
Pamiętamy przecież, że większość z nich głosowała rok temu za podwyżką, wyłamało się wtedy niewielu. Gdy okazało się, że nam się to nie podoba i zagrożone są ich stołki w zbliżających się wyborach, nagle stanęli w obronie podatników. Teraz robią z siebie bohaterów i zasłużonych reformatorów. Nie ufam im, no może poza jednym wyjątkiem, czyli Forrestem Claypoolem. Niestety, jak to zwykle bywa, najlepszy, najbardziej godny zaufania poddaje się pierwszy. Pamiętamy przecież, że kilka miesięcy temu ogłosił, iż po zakończeniu tej kadencji odchodzi od polityki i przenosi się do prywatnego sektora.
Może tam uda mi się więcej zdziałać – powiedział wtedy, ku uciesze pozostałych komisarzy powiatu zawsze zazdrosnych o jego popularność i powodzenie wśród wyborców.
Na koniec jeszcze jeden obrazek. Środowe popołudnie. Do radia dzwoni słuchacz z pretensjami, że w czwartek nie padał zapowiadany w prognozach pogody śnieg. Lekka konsternacja, bo przecież to dopiero jutro. Po dłuższej, trudnej rozmowie okazuje się, że chodzi mu o czwartek sprzed tygodnia, gdy wszystkie stacje meteorologiczne w okolicy podawały możliwość niewielkich opadów. Niestety, jak to często się zdarza, zwłaszcza w przypadku pogody, przepowiednie nie sprawdziły się. Słuchacz poczuł się rozczarowany, oszukany i wprowadzony w błąd. Tak, jak my wszyscy. Miłego weekendu.
Rafał Jurak