----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

17 grudnia 2009

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Bez względu na to, co o tym myślimy, żyjemy w kulturze tabloidów. Ta natomiast konkuruje, a niekiedy nawet zastępuje tradycyjne formy rozrywki, jak filmy, książki, sztuki teatralne i programy telewizyjne. Ta nowa, powszechna forma masowej przyjemności spełnia, w zawoalowany sposób, wiele funkcji reprezentowanych przez stare media w ich szczytowym momencie rozwoju: wśród nich rozpraszanie nas, uwrażliwianie na ludzką kondycję, a przede wszystkim kreowanie źródła masowych doświadczeń, wokół którego można uformować wspólnotę społeczną. Kultura znakomitości, która osacza nas w kolejkach do kasy, programach telewizyjnych i radiowych, we wszechwładnym internecie, pozbyła się wstydu. Celebryta i społeczne nim zainteresowanie nie jest już pojęciem zszarganym, otoczonym złą sławą i synonimem trywialności. Staje się nową formą masowej kultury, podniesioną do rangi użytecznej społecznie rozrywki poprzez swą powszechność.

Obecnie przyszedł czas na szczegóły upadku Tiger Woods. Skandal seksualny popularnego golfisty rośnie w oczach, począwszy od dziwacznej dysputy domowej, przez pojedynczy skok w bok, do seryjnego cudzołóstwa. Do tej pory z pewnością słyszeliśmy albo oglądaliśmy Jaimee Grubbs wyjaśniającą, że jej związek z Tiger Woods był uczuciowy, nie tylko fizyczny, lub Mindy Lawton opisującą pociąg do czerwonej bielizny, czy też Jamie Jungers ujawniającą kto zapłacił za zabieg odsysania tłuszczu. Te kobiety są wszędzie w tabloidowych programach telewizyjnych, magazynach plotkarskich i brukowcach. I kim właściwie są Jaimee Grubbs, Mindy Lawton i Jamie Jungers? Są to trzy z domniemanych kochanek Tiger Woods – kobiety bez żadnego widocznego talentu czy osiągnięć by wytłumaczyć uwagę poświęconą wystawieniu ich prywatnych doświadczeń dla naszego podniecenia. W skrócie są one uosobieniem współczesnych celebrytek.

To słowo nie jest komplementem. Celebryta zawsze było pojęciem pejoratywnym, co wyjaśnił wybitny historyk, Daniel Boorstin, który w „The Image”, swym sondażu tego, co postrzegał jako degenerację Ameryki ogłosił, że „znakomitością, celebrytą... jest człowiek, który jest znany ze względu na to, że jest powszechnie znany”. Boorstin pisał to w czasie wielkich kulturowych zmian, w okresie rozwoju masowych mediów i blasku tego, co uważał za miernotę, szmirę i chłam, i umieścił znakomitości w szerszym kontekście Ameryki, której obywatele byli coraz bardziej urzeczeni imitacją rzeczywistości niż samą rzeczywistością, pozorem znaczenia bez faktycznego znaczenia. Ukuł on termin „pseudo-wydarzenia” na opisanie fałszywego zdarzenia, jak konferencja prasowa, pozowanie do zdjęć i premiery filmowe, które funkcjonowały tylko po to by się same reklamować. Określał celebrytów ludzkimi pseudo-wydarzeniami: płaskimi fasadami oświetlanymi przez publiczność. Tak było kiedyś.

Obecne podejście do znakomitości różni się jednak od historycznego. Współczesny celebryta nie jest uwznioślonym przez media niegodnym tego przedmiotem, ale nową formą sztuki, charakterystyczną dla 21 wieku, która zakorzeniła się na dobre w narodowej świadomości. W książce pod tytułem „Life the Movie” Neal Gabler określa celebrytów jako „ludzką rozrywkę”, nie ludzi, którzy egzystują by zostać upublicznieni, ale których życie zdaje się dostarczać nam niekończącej się rozrywki. Zgodnie z tym poglądem celebryci nie są nagradzani popularnością bez żadnego powodu, ale stali się popularni, ponieważ dostarczają nam historii z ich życia. Życie Michalea Jacksona było długą, fascynującą operą mydlaną, która obejmowała nie tylko jego sukcesy, ale także sprzeczki z rodziną, nieobliczalne zachowanie, operacje plastyczne, dziwaczne małżeństwa, zamaskowane dzieci, zatargi z policją, domniemane używanie narkotyków, i wreszcie tajemniczą śmierć. Tak samo życie Britney czy Oprah, albo Brada i Angeliny czy kogokolwiek innego, nawet Jona i Kate Gosselin, których osobiste działania dostarczają nam rozrywki.

Ludzka rozrywka nie jest jednak jedynie upersonifikowanym karnawałem. W rzeczywistości celebryta nie jest naprawdę osobą. Celebryta jest bardziej jak ogromne, wieloosobowe widowisko, aczkolwiek z gwiazdą, jedynie wystawiane za pośrednictwem życia, a nie na scenie czy ekranie i następnie powtarzane w innych środkach przekazu. Gdyby nie środki przekazu, nie byłoby celebryty. Technicznie rzecz biorąc, celebryci nie mają swoich historii. Celebryta sam jest historią, nawet jeśli zupełnie zrozumiale łączymy bohatera historii z samą historią i stosujemy te terminy wymiennie. To dlatego ktoś może być sławny, jak królowa Elżbieta, niekoniecznie będąc celebrytą, jaką była księżna Di. Jedna osoba posiada rozpoznawalne nazwisko, inna ma historyjkę.

By to sprawdzić, można wykonać prosty test. Tak zwany celebryta jest znakomitością tylko tak długo, jak przeżywa interesującą historię, a przynajmniej taką, którą media uznają za interesującą. W rzeczywistości nawet nie artyści estradowi czy ludzie nie znajdujący się zwykle na widoku publicznym mogą otrzeć się o światła reflektorów celebryty, jeśli przeżywają wystarczająco frapującą historię, co wyjaśnia przyczyny dla których Jooey Buttafuoco czy Nadya Suleman, czy nawet jedna z kochanek Tiger Woods cieszy się renomą celebryty. Zazwyczaj rozmiar celebryty znajduje się w bezpośredniej proporcji do nowości i atrakcyjności jego historii, co potwierdza Michael Jackson czy Britney Spears. Kiedy osoba straci swą historię albo historyjka słabnie, celebryta znika, co jest ekwiwalentem filmu czy powieści, które nas nudzą. Ona lub on zostają wtedy delegowani do kategorii: „Gdzie oni teraz są?”

To ciągle nie tłumaczy popularności celebytów w świecie, w którym istnieje do wyboru tyle historii i tak wiele form rozrywki. I w tym przypadku Boorstin może służyć odpowiedzią. Jednym z jego zażaleń w „The Image” było to, że demokratyzacja kultury zmarginalizowała starsze formy rozrywki, które już dłużej nie były w stanie usatysfakcjonować większej publiczności w stopniu tak pełnym jak te nowe, którym się to udało. Przytacza tu filmy, które skierowały powieści w psychologię, ponieważ filmy posiadały przewidywalną akcję i robiły to lepiej niż powieści mogły, jakkolwiek filmy były mniej skłonne wydobyć głębię wewnętrzną. Powieści zyskały dzięki temu nową franszyzę, ale spowodowało to znacznie mniejsze czytelnictwo.

Wydaje się, że coś podobnego następuje w rywalizacji pomiędzy celebrytą i innymi, starszymi formami sztuki. Tak wiele z naszych filmów, powieści, przedstawień i programów telewizyjnych przetrwało dzięki dostarczaniu nam pozorów, że to co oglądamy lub czytamy jest rzeczywiste, dzięki identyfikacji, jako że wierzymy, że ludzie, których oglądamy albo o których czytamy są tacy jak my albo jak nasze fantazje, dzięki poczuciu udziału, że to co stanie się im, naprawdę ma znaczenie, i dzięki napięciu, że jesteśmy pochłonięci wyobrażeniem tego co następnie się wydarzy. To przecież podwaliny rozrywki.

Wyposażeni w te składniki, celebryci mają ogromną przewagę nad bardziej tradycyjnymi i fikcyjnymi konkurentami. Przede wszystkim celebryta nie musi kreować pozoru rzeczywistości, bo jest realny. Historie rozgrywają się w życiu, i z tego powodu, poza nieodłącznym dramatem połączeń i rozpadów, seks odgrywa tak ważną rolę w historiach celebrytów. Podobnie jak przemoc. Świadomość, że nie jest symulowany, jak w filmach, dostarcza oglądaczej przyjemności. Celebryta nie jest nawet zmuszony do kreowania jakiejkolwiek identyfikacji; celebryci są niemal z definicji kulturowo wybrani na podstawie tego, że utożsamiamy się z nimi (Everyman) albo cieszymy się ich przywiązaniem (Superman). I ponieważ istnieją rzeczywiste konsekwencje wydarzeń w historiach celebrytów – ludzie naprawdę się rozwodzą albo spadają z wozu lub umierają – coś jest zawsze do stracenia. Nie musimy powstrzymywać naszego niedowierzania.

Wreszcie celebryci dysponują napięciem, które starsze formy mogą jedynie wytwarzać. To dlatego, że tradycyjne formy rozrywki posiadają zamknięcie – zakończenie, kiedy przewraca się ostatnią kartkę czy kiedy światła gasną czy kiedy czytamy nazwiska wykonawców. Ale historie celebrytów nie mają finałowego rozdziału. Nie wiemy czy Brad i Angelina zostaną ze sobą, czy będą mieli więcej dzieci, zdradzą siebie, czy wstąpią do klasztoru. Nie wiemy jakie nowe rewelacje pojawią się w sprawie Tiger Woods. Nie znamy nawet jeszcze prawdy dotyczącej śmierci Michaela Jacksona. Zawsze będziemy wyczekiwać następnego wydarzenia: kolejnego romansu, szaleństwa narkotykowego, aresztowania, uwięzienia, załamania umysłowego, ciąży, wypadku – czegokolwiek.

Wszystko to dostarcza jeszcze innej, czysto estetycznej satysfakcji, którą konwencjonalna rozrywka może rzadko zaoferować. Na długo zanim kultura celebrytów osiągnęła swoją apoteozę, znany komentator życia towarzyskiego i dziennikarz radiowy, Walter Winchell, dostarczając informacji dotyczących bogatych, znanych i posiadających władzę, rozumiał, że znakomitość była podstawą do niekończącej się, codziennej konwersacji, pełniącej również rolę terapii dla zranionego kraju, aczkolwiek z bezlitosnym podtekstem zemsty. Osiągając swój szczyt w czasie kryzysu w latach 1930., w okresie niepokoju i podziałów, Winchell zdołał zjednoczyć swych czytelników i słuchaczy wokół swych historyjek, nie tylko odrywając ich od nieszczęścia, ale oferując im także jednoczący punkt powszechnego zainteresowania, który był tak potężny jak narodowy symbolizm wypromowany przez FDR. Winchell przekształcił nas w kraj plotkarzy.

Ta funkcja jest szczególnie silnie oddziałująca obecnie w kolejnym okresie niepewności i podziału, kiedy Amerykanie są nie tylko podzieleni w kwestiach polityki i wartości, ale dzielą coraz mniej wspólnych doświadczeń. W przeszłości telewizja, filmy, muzyka, a nawet książki były źródłami narodowej spójności. Dramatycznie niższe wskaźniki przekazu telewizyjnego, zredukowana oglądalność filmów i spadająca sprzedaż CD rozluźniła narodowe więzy. Staliśmy się krajem nisz. Znakomitości, celebryci są jednymi z kilku rzeczy, które ciągle pokonują wszystkie podziały. O ile Amerykanie są zasadniczo odmienni i rozwarstwieni, o tyle praktycznie każdy z nich wydaje się dzielić intensywne zainteresowanie, czy przynajmniej znajomość sagi Jona i Kate czy Brada i Angeliny, lub Jennifer i kogokolwiek, co jest dziwnie podnoszące na duchu. To są współczesne mianowniki Ameryki, i w jakiś sposób Jon i Kate są naszymi Fredem i Ginger, nie ze względu na talent, ale w sposób w jaki dostarczają ucieczki i oferują nam coś o czym można rozmawiać.

Myślenie, że nasze ulubione filmy, programy telewizyjne, powieści i sztuki oferują nam bezmyślny eskapizm czy przedmiot konwersacji, pomniejsza je. Jak dobra sztuka, najlepsze z nich rezonują w nas, ponieważ dostarczają nam lekcji życiowych, czy dlatego, że utrwalają moment kulturalny, czy też pozwalają zrozumieć transcendencję, albo stymulują wyobraźnię. Najlepsi z celebrytów mają także tę zdolność, i tak jak najbardziej złożone filmy, powieści i sztuki mają różnorakie poziomy znaczeń, tak również najlepsze i najdłużej trwające historie celebrytów, jak Jacksona czy Marilyn Monroe, czy rodziny Kennedych. Te najbardziej wyrafinowane mogą przekształcić historie celebrytów z faktu w metaforę, z rozrywki w sztukę, z plotki w powieść epicką.

Czytając „People” czy „Us” poznajemy radości nowych miłości i bolączki starych, satysfakcje rodzicielstwa, zapłatę za grzech, ukaranie nieposkromionej pychy, wady sławy, jak również jej błogosławieństwa, ryzyko zatracenia się i euforię z odnalezienia się, a przede wszystkim rzeczy, które naprawdę mają w życiu znaczenie i te, które nie mają, co oznacza, że celebryta, jak najdalszy od bycia pustą sztuczką, często wyobraża fundamentalną różnicę pomiędzy tym co realne a co fałszywe, znaczące i bez znaczenia. A to właśnie niepokoje, o których wyjaśnienie zawsze zwracaliśmy się do sztuki. Nawet historia Heidi i Spencera Pratt posiada post-modernistyczny podtekst dotyczący tożsamości, reinwencji, pożądania sławy i zazdrości, które mówią nam coś istotnego o nas samych i naszym społeczeństwie, jeśli nie brakuje nam uporczywości by to zanalizować.

W rzeczywistości to my sami wymyśliliśmy celebrytów i przyczepiliśmy się do nich, ponieważ w lepszym stopniu dostarczają nam tego, co tradycyjna sztuka i rozrywka kiedyś nam oferowała, zanim stały się zbyt osłabione by nas zaskakiwać lub my staliśmy się zbyt zblazowani by mogliśmy zostać zaskoczeni. Tyym samym sposobem, w symbiotycznym zwrocie wielu celebrytów stało się wystarczająco wyrafinowanych by zdać sobie sprawę z tego, że mogą oni zmieniać swoje historie w taki sposób by utrzymać własną znakomitość, przekształcając swoje życie w pracę. Nikt nie będzie wiedział ile z ekscentryczności Michaela Jacksona było sposobem na utrzymanie jego historii i jego celebry. Nie wiemy jak dużo z zachowania Lindsay Lohan jest sposobem na pozostanie na widoku publicznym, kiedy nie ma ona filmów do nakręcenia. Nie wiemy także ile z nagłych zwrotów w karierze Madonny i jej publicznych romansów stanowi jej sposób na manipulowanie celebry na jej korzyść. Znamy tylko skutek.

Z drugiej strony nawet ludzie, którzy wydają się stawiać opór historiom przyciągającym uwagę tabloidów, jak wielka dama Meryl Streep czy miły facet z Hollywood, Tom Hanks, bywają wciągnięci w historię celebrytów, nie dlatego, że ich życie jest szczególnie nieobyczajne czy sensacyjne, ale dlatego że ich ogromny talent i sukcesy są same w sobie historiami, o których ludzie chcą słyszeć lub czytać. „Los Angeles Times” ostatnio zamieścił pierwszostronicowy artykuł o Streep bez żadnego innego powodu jak ten, że jest ona najbardziej podziwianą aktorką – mały bodziec narracyjny. Historia o rozwijającym się talencie i osiąganiu sukcesu dzięki niemu jest standardową historią celebrytów, jakkolwiek, jak dowiedział się Tiger Woods, bezbarwna historyjka o sukcesie może szybko przeobrazić się w zupełnie inny rodzaj opowieści, kiedy bardziej pojawiają się lubieżne elementy. W każdym razie celebryci zarzucają rozległą sieć – nie tylko patologii, ale również „dobrego sampoczucia”.

Skutek jest taki, że historie celebrytów obecnie są tak efektowne, wszechobecne i tak ostre, że zalewają faktycznie każdy rodzaj rozrywki i formy sztuki, nawet ten, w których artyści estradowi oryginalnie wyrobili swe nazwiska. Brad Pitt i Angelina Jolie, by posłużyć się tylko jednym przykładem, są znacznie bardziej znani ze względu na swoje życie razem niż ze względu na filmy, w których występują, i bez wątpienia więcej osób czyta o nich czy ogląda ich wyczyny w „Entertainment Tonight” lub „Access Hollywood” niż chodzi na ich filmy. Ktoś mógłby powiedzieć, że ich życie jest taką wielką rozrywką, że ich filmy są obecnie bardziej produktem ich celebry niż jej źródłem, to takiego stopnia, że historie celebrytów mogą faktycznie przyciemniać ich pracę, utrudniając publiczności akceptowanie ich jako grających bohaterów.

Nie jest tylko tak, że celebryci zatriumfowali nad bardziej tradycyjnymi formami, ale podporządkowali sobie media powszechnie. Ponieważ celebra jest historią w życiu jako środku przekazu, to wymaga by magazyny, gazety, programy telewizyjne i internet to promowały, co te środki robią ochoczo i z czego czerpią duże zyski. W rezultacie media są pełne historii o celebrytach, stale polują na nich, tak że celebryci obecnie są dla Ameryki tym, czym filmy i telewizja były dla wcześniejszych generacji, tylko w większym stopniu. Jest to niemal tak, jakby celebryci byli na stale zawieszeni w eterze, jakby nie istniała żadna inna rozrywka. Praktycznie nimi oddychamy.

Więc dzisiaj trzyma nas w napięciu historia o Tiger Woods, i kiedy jego historia zniknie, bo tak w końcu się stanie, pojawi się inna historyjka, a po niej kolejna, i jeszcze inna, i bez końca. Tak właśnie funkcjonują celebryci– jak niekończący się wianuszek ze stokrotek, który nas bawi, jednoczy, i niekiedy uczy.

Na podst. „Newsweek” oprac. E.Z.

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor