Jeśli wierzyć statystykom, to tak. W 2009 r. w raportach policyjnych odnotowano o 11% mniej morderstw, niż rok wcześniej. Zanim jednak zaczniemy razem z szefem policji chwalić skuteczność działań jego podwładnych pamiętajmy, że rok 2008 był pod względem liczby zabójstw wyjątkowo niepomyślny.
Do minionego poniedziałku, czyli 28 grudnia, na ulicach Chicago życie straciły 453 osoby. W tym samym czasie rok wcześniej doszło do 509 morderstw. Spadek zauważalny, wynoszący 11%, choć liczby te mogą się jeszcze w ciągu ostatnich dni roku nieco zmienić.
Pamiętajmy jednak, iż rok temu byliśmy świadkami niespotykanego wzrostu przemocy na ulicach miasta. Liczba zabitych przekroczyła dane z Nowego Jorku i Los Angeles. Ubiegłoroczne statystyki zamykaliśmy w milczeniu, przerażeni ich wymową. Tegoroczny spadek na pewno świadczy o poprawie sytuacji, jednak określanie jej jako dobrej dalekie jest od prawdy.
Chicago wciąż jest jednym z najniebezpieczniejszych, dużych miast w USA. Spadła co prawda liczba strzałów, porachunków pomiędzy gangami i napaści, jednak w stopniu ledwie zauważalnym. 453 morderstwa rocznie nie są wynikiem, którym należałoby się chwalić światu.
Nie przeszkadza to jednak superintendentowi chicagowskiej policji z uśmiechem informować o wyjątkowej skuteczności działań podległych mu służb. Nie należy się temu dziwić. Podane liczby rzeczywiście można traktować w ostatnich latach jako sukces.
Z drugiej strony pamiętajmy, iż blisko rekordowych dla Chicago danych też nie jesteśmy, czyli rok faktycznie zaliczyć można do wyjątkowo bezpiecznych. Na przykład w 1974 r. na ulicach miasta zginęło aż 970 osób, w 1992 r. – 943, w niezbyt odległym 1999 r. – 705.
W 2003 r. mimo, że nie był on rekordowy dla Chicago, znaleźliśmy się na 1 miejscu w kraju pod względem ofiar śmiertelnych. Później przegonił nas Nowy Orlean i ta sytuacja utrzymuje się do dziś.