----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

07 stycznia 2010

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Młody człowiek zgłasza się na nigeryjskim lotnisku do odprawy tylko z bagażem podręcznym, mając kupiony za gotówkę bilet do Stanów Zjednoczonych. Miesiąc wcześniej jego ojciec, zamożny bankier, odwiedza ambasadę amerykańską w Nigerii, zaniepokojony zniknięciem syna, który, jak podejrzewa, mógłby kręcić się wśród jemeńskich ekstremistów. Amerykańska agencja bezpieczeństwa, National Security Agency, przechwytuje informację wywiadu, że Al Qaeda w Jemenie planuje użycie niewymienionego z imienia Nigeryjczyka do ataku terrorystycznego w Stanach Zjednoczonych. Pasażerowi na lotnisku nigeryjskim odmówiono wizy wjazdu do Wielkiej Brytanii, ale posiada on wielokrotne wizy do Stanów Zjednoczonych.

Gdyby wydarzyłoby się to w filmie, alarm ostrzegawczy rozświetlałby ekrany komputerów w północnej Virginii, a oficerowie wywiadu zadawaliby przez telefon niecierpiące zwłoki pytania dotyczące młodzieńca. W rzeczywistości nic się nie stało. Kiedy Umar Farouk Abdulmutallab, lat 23, wszedł na pokład samolotu linii Northwest Airlines lot numer 253 w poranek bożonarodzeniowy z bombą przyszytą do swej bielizny, amerykański rząd nie zrobił nic by go powstrzymać. Prawdopodobnie najpoważniejszemu atakowi terrorystycznemu przeciwko Stanom Zjednoczonym od czasu wydarzeń 9/11 zapobieżono jedynie dzięki szczęściu i odwadze innych pasażerów i załogi samolotu.

Fiasko systemu wywiadowczego może być poważniejsze niż powszechnie uznano. W miesiącach poprzedzających atak bożonarodzeniowy było wiele znaków ostrzegawczych napływających z Jemenu. Na początku października Anwar al-Awlaki, radykalny kleryk z Jemenu opublikował prowokacyjną wiadomość na swojej witrynie internetowej, która brzmi: „Czy Jemen może być następną niespodzianką sezonu?”. Al-Awlaki wydawał się wskazywać na nadchodzący atak, który uczyniłby z Jemenu „pojedynczy, najważniejszy front świętej wojny na świecie”. Al-Awlaki, który kiedyś kontaktował się z dwoma porywaczami z 9/11, jest tym samym imamem, który wymieniał emaile z psychiatrą amerykańskiej armii, który później zabił 13 osób w Fort Hood w Teksasie. Jest on obecnie czołową figurą dochodzenia dotyczącego ataku. Przed incydentem bożonarodzeniowym National Security Agency przechwyciła rozmowę telefoniczną pomiędzy al-Awlaki i Abdulmutallabem. Al-Awlaki mógł być również wmieszany w inną rozmowę, wskazującą na to, że Al Qaeda planowała użycie niewymienionego z nazwiska Nigeryjczyka do ataku podczas sezonu świątecznego.

W tym samym miesiącu kiedy al-Awlaki zapowiadał „niespodziankę”, John Brennan, główny doradca Obamy w sprawie antyterroryzmu, otrzymał alarmujące sprawozdanie w Białym Domu od Muhammada bin Nayefa, sprawującego tę samą pozycję w Arabii Saudyjskiej. Nayef właśnie przeżył próbę zamachu ze strony agenta al Qaedy posługującego się nową metodą: agent przyleciał z terenu pogranicza saudyjsko-jemeńskiego z bombą ukrytą w swej bieliźnie. Saudyjczyk był zaniepokojony, ponieważ „był zdania, że amerykańska administracja nie przykłada należytej uwagi” do rosnącego zagrożenia ze strony al-Qaedy z Jemenu. Eksperci wywiadu podejrzewają obecnie, że zamachowiec Nayefa i Abdulmuttallab skorzystali z tego samego producenta bomby w Jemenie. Zapowiedzi kłopotów napływające z Jemenu zdawały się nasilać w miesiącach poprzedzających Boże Narodzenie. Ale w dniu 22 grudnia dokument zaprezentowany prezydentowi pod tytułem „Key Homeland Threats” nie wymienia Jemenu.

„Błąd systemowy”, czyli kto jest winny?

Zwykli Amerykanie, obeznani z Google, Twitter i wyszukiwarkami internetowymi, dziwią się dlaczego rząd federalny po latach i miliardach dolarów wydanych od czasu wydarzeń 9/11 nie mógł połączyć tych wyraźnych oznak w jedną całość. „Zaistniał błąd systemowy”, stwierdził prezydent Obama. Przyrzekł, że urzędnicy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Kongres poprowadzi dochodzenie, a ustawodawcy – prawdopodobnie ci sami, którzy w przeszłości uskarżali się na restrykcje podróży i naruszenia prywatności – zażądają lepszego systemu.

Ale amerykańska administracja albo nie zauważyła tych wszystkich znaków ostrzegawczych albo zaniechała działań na ich podstawie. Dopiero kiedy lot numer 253 linii Northwestern rozpoczynał przygotowania do lądowania w Detroit, około 11.40 w bożonarodzeniowy poranek, garstka pasażerów przystąpiła do wykonania tego, czego wszystkie systemy wczesnego ostrzegania i personel bezpieczeństwa nie zrobił: zatrzymania terrorysty próbującego zdetonować bombę na pokładzie samolotu w najspokojniejszy ranek roku. Właśnie kiedy załoga kabiny pilota przypięła pasy w przygotowaniu do lądowania, eksplozja – zabrzmiała jak wystrzał petardy – wydobyła się z lewej strony kadłuba, zaraz za skrzydłem. Alain Ghonda, 38-letni konsultant handlu nieruchomości z Silver Spring w Maryland, który siedział na miejscu z numerem 18H, natychmiast wstał, wbrew nakazowi zapięcia pasów, i popatrzył w lewą stronę. Ghonda pozostał wyprostowany jeszcze przez minutę i wkrótce zobaczył gęsty, ciemnoszary dym wydobywający się z mężczyzny siedzącego w fotelu 19A. Zwrócił się w kierunku kabiny i krzyknął „pożar”. Zaraz potem płomień zaczął wydobywać się z Abdulmutallaba.

Od razu drugi pasażer, Jasper Schuringa, duński producent video siedzący dwa miejsca za Ghondą, przeskoczył do przodu, przeskakując przez środkową sekcję siedzeń i rzucił się na terrorystę, wykrzykując do współpasażerów by podali butelki z wodą i koce w jego stronę. Niektórzy pasażerowie krzyczeli; inni uciekli do innych kabin. „Nie chcę umierać? Nie chcę umierać”, krzyczał jeden z pasażerów. Dwie stewardesy, zaalarmowane zapachem dymu, przemknęły obok kilkunastu pasażerów w poszukiwaniu gaśnic. Oblały wodą Abdulmutallaba i Schuringa, jak również jego palące się siedzenie, podłogę, ściany i tereny otaczające. Abdulmutallab, z płonącymi spodniami, nagi od pasa w kolan, został wepchnięty przez Schuringa i członków załogi do kabiny pierwszej klasy, gdzie został obezwładniony. Cała rzecz zajęła mniej niż 10 minut.

Pasażerowie stwierdzili później, że było coś dziwnego w samotnym, młodym człowieku, który próbował doprowadzić do katastrofy samolotu: zachowywał się cicho w czasie ataku. Nie panikował. Nie wykrzykiwał żadnych sloganów religijnych. Był spokojny i metodyczny kiedy się podpalał. Wyglądało to tak jakby był tego nauczony.

Wychować terrorystę

Umar Farouk Abdulmutallab wyrósł w luksusie, w otoczonym murem dziedzińcu swego domu rodzinnego w Nairobii, a kiedy poszedł do koledżu, mieszkał nie w domu akademickim, ale w apartamencie utrzymywanym przez swych rodziców w eleganckiej części Londynu. Ale jako szesnaste i najmłodsze dziecko dwóch żon swego ojca, mógł nie otrzymać wiele uwagi rodziców. Został wysłany do brytyjskiej w stylu szkoły z internatem dla dzieci dyplomatów i bogatych zachodnioafrykańskich biznesmenów, gdzie islamscy chłopcy mieli śpiewać bożonarodzeniowe kolędy. Jak większość zamożnych nastolatków, martwił się o dostanie się do koledżu, przejmował się niskim wynikiem swego testu SAT na łamach internetowego portalu towarzyskiego. Martwił się także z powodu dziewcząt. „Unikanie spojrzeń”, jak poprawny muzułmański chłopiec, kiedy przechodziła dziewczyna zdawało się niewiele pomagać, podobnie jak poszczenie, skarżył się. Ale w ostatniej klasie szkoły średniej, był w głębokim dołku. „Nie mam z kim rozmawiać”, pisał „farouk1986” na łamach popularnego serwisu internetowego „Islamic Forum” w Gawaher.com. I dalej: „Nie mam nikogo by się poradzić, nikogo do pomocy i czuję się załamany i samotny. Nie wiem co robić. I myślę, że osamotnienie prowadzi mnie do innych problemów.”

Graduując ze szkoły średniej w roku 2005, pocieszył się odbywając wycieczkę do Sany, stolicy Jemenu, by podjąć kurs arabskiego. „Jest wspaniale”, rozpływał się na temat miejskich zakupów i lokalnej kuchni, jakkolwiek cieszył się, że znalazł tam Pizza Hut i KFC. W brytyjskim University College London, zdawał się nie uczyć się bardzo ciężko (studiował na kierunku inżynierii mechanicznej), ale stanął na czele studenckiego Islamic Society. Organizował tydzień poświęcony wojnie z terroryzmem, z różnymi muzułmańskimi i brytyjskimi lewicowymi mówcami donoszącymi o amerykańskiej opresji i naruszeniach praw człowieka na Bliskim Wschodzie. Ale taka retoryka nie była niczym niezwykłym na brytyjskich kampusach. Na łamach internetu Abdulmutallab usprawiedliwiał zabijanie w imię świętej wojny i ciskał gromy przeciwko skorumpowanemu księciu saudyjskiemu. Nadal jednak nie wydawał się ostro radykalny podczas spotkania na żywo. Jego koledzy z klasy opisali go jako cichego, pokornego – „jeśli wszedłby do pokoju, nie wiedziałbyś że tam był”, stwierdził Qasim Rafiq, jego następca w Islamic Society. Oczywiście, możność poruszania się będąc niezauważonym jest główną cechą dobrego szpiega.

Nie wiadomo jak i kiedy został zwerbowany do Al Qaedy. Rekruterzy terrorystyczni przeglądają portale internetowe i pro-jihadowskie sentymenty Abdulmutallaba, jego studia inżynieryjne, znajomość Zachodu i najbardziej, możliwość wyjazdu do Ameryki nie umknęły uwadze jego internetowym kontaktom. Udał się na religijne spotkanie islamistów w Houston na amerykańskiej wizie w roku 2008, spędził trochę czasu w Dubaju i na nieszczęście zapisał się do szkoły językowej w Jemenie w sierpniu 2009 roku.

Dzieci bin Ladena

Jemen był wylęgarnią wojowników świętej wojny przed wydarzeniami 9/11 – terroryści próbowali wysadzić USS Cole, niszczyciela amerykańskiej marynarki w październiku 2000 roku. I szybko stał się bazą operacyjną odnogi al Qaedy z wielkimi ambicjami. W roku 2007 więzień Guantanamo Said al-Shihri został zwolniony i posłany do Arabii Saudyjskiej, gdzie przeszedł program „rehabilitacji poprzez sztukę” bu uwolnić się od ekstremizmu. Lekarstwo nie zadziałało – udał się prosto do Jemenu i dołączył do byłych pomocników Osamy bin Ladena w celu stworzenia al Qaeda na Półwyspie Arabskim. Była to grupa, która wysłała samobójcę terrorystę by zabił Nayefa, urzędnika saudyjskiego wywiadu. Samobójca potknął się i sam wysadził się w powietrze, Nayef był lekko ranny. W październiku 2009 organizacja opublikowała artykuł w swym internetowym magazynie powołując się na męczeństwo zamachowca Nayefa –„abu-al Kheira”.

Ojciec Abdulmutallaba, prominentny emerytowany bankier i były minister finansów Nigerii pojawił się w ambasadzie Stanów Zjednoczonych w mieście Abuja w listopadzie by poinformować amerykańską administrację o zaginięciu swego syna. Martwił się, że syn spędzał dużo czasu z ekstremistami z Jemenu. Chciał, by Amerykanie pomogli mu w jego odnalezieniu. Wyżsi rangą urzędnicy, włączając w to szefa lokalnego wydziału CIA, spotkali się na naradzie następnego dnia i przesłali raport do Waszyngtonu. Raport został rutynowo ściągnięty do bazy danych znanych pod nazwą Terrorist Identities Datamart Environment, zbioru ponad połowy miliona nazwisk, utrzymywanych przez NCTC (National Counterterrorism Center). Ale analitycy NTCT zrobili niewiele, jeśli cokolwiek, z tą informacją. Nie sprawdzili czy Abdulmutallab miał ważną wizę amerykańską – pewny sygnał niebezpieczeństwa. Nie sprawdzili czy miał on ważną wizę brytyjską. Rzeczywiście jego aplikacja o wizę brytyjską została odrzucona zgodnie z regulacją, która odrzuca aplikacje o wizy wjazdowe na naukę w szkole językowej. W ubiegłym tygodniu Brytyjczycy, trochę w swej obronie stwierdzili, że informacja była dostępna, gdyby Amerykanie o nią wystąpili, ale władze brytyjskie nie powiadomiły Waszyngtonu, ponieważ aplikacja o wizę Abdulmutallaba została odrzucona z powodów imigracyjnych wykroczeń, a nie narodowego bezpieczeństwa.

W sumie, rząd amerykańskie trzymał głowę w piasku. FBI nie miał reprezentanta podczas spotkania w amerykańskiej ambasadzie w Abuja. CIA nie poinformowało FBI o Abdulmutallabie. W ramach tak zwanego programu Visa Viper Departament Stanu otrzymał raport o spotkaniu z ojcem Abdulmutallaba, ale nie uchylił wizy syna. Napisał tylko notatkę by dogłębnie sprawdzić przyszłe aplikacje o odnowienie wizy. Organizacja NCTC uznała, że nie było „racjonalnego podejrzenia” by dojść do wniosku, że Abdulmutallab był terrorystą, więc jego nazwisko zostało włączone do listy około 400,000 nazwisk lub traktowane jako jedno z 13 tysięcy osób, którzy wymagają dodatkowego przeglądu przed dostaniem się na pokład samolotu, lub jednym z 4,000 nazwisk będących na tak zwanej liście „no fly” – osób, którym zabroniono wejścia na pokład. Wszystko to jest sprawą klasyfikacji prawnych. Z powodów ochrony prywatności lub dla wygody linie lotnicze i grupy ochrony praw obywatelskich wymogły na administracji rządowej by nie rozszerzały zbytnio definicji ryzyka bezpieczeństwa.

Nagość kontrolowana

Na całym świecie środki bezpieczeństwa są niekonsekwentne i są niekonsekwentnie stosowane. Abdulmutallab próbował obejść przeszkody poprzez zaszycie 80 gramowego pakietu ładunku wybuchowego znanego pod nazwą PETN - czyli pentaerythritol tetranitrate w okolicy krocza w swej bieliźnie, zakładając, że jeśli wejdzie na pokład w Lagos i zostanie transferowany w Amsterdamie, nie będzie poddany kontroli. Założenie zadziałało: podczas swej przerwy w podróży Abdulmutallab najprawdopodobniej napotkał nic więcej niż tylko sprawdzenie dowodów tożsamości i detektor metalu na lotnisku w amsterdamskim Schiphol. Zakładał, że jakiekolwiek obszukanie, bardzo nieprawdopodobne, nie zbliży się do małej bomby w kroczu spodni. Jego współpasażer, Ghonda, który przesiadł się z Ghany, doniósł, że jakkolwiek przechodził prze detektory metalu, to ani jego bagaże ani ciało nie były ręcznie przeszukane.

Eksperci są zdania, że bomba ukryta w bieliźnie zostałaby prawdopodobnie ujawniona przy pomocy nowej generacji skanerów całego ciała, które są głównie stworzone do wykrywania ładunków wybuchowych. Te urządzenia wykorzystując milimetrowe fale promieni rentgena generują obraz tak szczegółowy, że urzędnicy je przeglądający znajdują się w innym miejscu przez wzgląd na poczucie przyzwoitości pasażerów. Ale amsterdamskie lotnisko Schiphol ma jedynie 15 tych urządzeń obsługujących jakieś 90 wyjść i są one stosowane na zasadzie dobrowolności jedynie na krótkodystansowych lotach po Europie. Po części dlatego, że skanery falowe są kosztowne – sprzedawane są po $180,000 – a po części dlatego, że amerykańskie linie lotnicze i Unia Europejska pozostają bardzo ostrożne co do urządzeń elektronicznie rozbierających pasażerów. Skanery są rzadkie w Stanach Zjednoczonych; w czerwcu Izba Reprezentantów przegłosowała poprawkę do ustawy o transporcie zabraniającą użycia skanerów do rutynowej kontroli. „Nie trzeba oglądać mojej żony i 8-letniej córki nago żeby zapewnić bezpieczeństwo samolotu”, stwierdził Jason Chaffetz, republikanin z Utah podczas debaty.

Więc pięć lat po tym jak w konsekwencji wydarzeń 9/11 komisja złożona z przedstawicieli obu partii rekomendowała by Kongres i Transportation Security Agency udzieliły „priorytetowej uwagi” kontroli pasażerów pod kątem ładunków wybuchowych, praktyka ta pozostaje wyjątkiem a nie zasadą. Jedynie urządzenia wykorzystujące 40 milimetrowe fale są w użyciu w 19 lotniskach amerykańskich. Standardowe magnetometry, które są wykorzystywane w większości ponad 2,000 punktów kontrolnych na terenie kraju, mogą wykryć metal w pistoletach i nożach, ale są bezużyteczne w przypadku ładunków takich jak PETN.

Stany Zjednoczone wydały ponad $800 milionów próbując wynaleźć instrumenty zapachowe i skanery, które mogłyby być powszechnie stosowane – wyświetlacz całego ciała, skaner płynów butelkowych, system automatycznego wykrywania ładunków wybuchowych bagażu podręcznego i inny do użycia specjalnie do butów. Ale są one powolnie wykorzystywane. Jedynie jedno urządzenie, które wykrywa zapach ładunków wybuchowych w powietrzu jest szerzej stosowane, w 36 lotniskach –i nie wykryłoby bomby Abdulmutallaba.

Jednak nawet najbardziej wyrafinowane mechanizmy nie zapewnią bezpieczeństwa systemu. Eksperci twierdzą, że poszukiwanie doskonałej ochrony jest nie na miejscu, ponieważ pocisk zawsze przewyższa opancerzenie, co jest prawdą również w przypadku terrorystów i skanerów. Czy też, jak Winston Churchill ostrzegał przed innym zagrożeniem w innej wojnie, „Zamachowiec zawsze przejdzie”.

Na podst. „Newsweek” i „Time” oprac. E.Z.

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor