----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

07 stycznia 2010

Udostępnij znajomym:

Krótko odpoczywaliśmy. Zaledwie kilka miesięcy...

Ruszyła kolejna kampania wyborcza i znów fale radiowe, telewizyjne i całe strony gazet zapełniły się tematami politycznymi.

Dzieje się jednak coś nowego. Mieszkamy w Illinois, ciągle rządzą tu demokraci, a mówi się wyłącznie o partii republikańskiej. Nie wiem, czy to efekt głęboko przemyślanej strategii, czy też wyjątkowa głupota niektórych polityków.

W ciągu zaledwie tygodnia reklamy jednego z komitetów wyborczych zwróciły na siebie uwagę niemal całego kraju.

Usłyszeliśmy, że jeden z kandydatów na fotel senatora jest homoseksualistą i de facto pedofilem. De facto ma w tym przypadku oznaczać, że sam nie jest, ale zna takich...

Usłyszeliśmy więcej, ale akurat te dwa określenia utkwiły nam w pamięci i wywołały lawinę komentarzy. Wcale nie na temat seksualnej orientacji Marka Kirka i jego ewentualnych kontaktów z osobami wykorzystującymi nieletnich, ale na temat Andy Martina, autora głoszonych komentarzy i totalnego upadku podstawowych zasad etyki.

To już nie jest brudna kampania wyborcza, czy rzucanie błotem w przeciwnika. To dla większości z nas kompletny kosmos. W upublicznianych stwierdzeniach niewiele jest prawdy, ale nawet gdyby była, to w obecnych czasach nie stanowiłaby przeszkody w osiągnięciu urzędu.

Nie to jednak jest istotą toczonej w kraju dyskusji. Wyborcy właśnie dowiedzieli się, że reklamy polityczne nawet jeśli są nieprawdziwe, nie mogą być cenzurowane. To fakt. Prawo zabrania mediom ingerowania w ich treść, nawet jeśli są jednym, wielkim kłamstwem. Jedyne co stacje radiowe i telewizyjne mogą zrobić, to przed ogłoszeniem kandydata umieścić informację, że jego treść niekoniecznie zgodna jest z poglądami właściciela i pracowników. Koniec. Jeśli staramy się o urząd to możemy o swoim przeciwniku powiedzieć wszystko, co tylko nam przyjdzie do głowy, nawet to, że jest zboczeńcem seksualnym, jada wyłącznie surowe mięso i bije żonę. Według prawa wyborca sam musi zdecydować, czy przekazana informacja jest prawdziwa, czy nie. Przeciwnik nawet za najbardziej wymyślne oskarżenie nie może być podany do sądu. Spróbujmy to zrobić na ulicy. Nie dość, że dostaniemy w zęby, to jeszcze nie wypłacimy się do końca życia.

W całej tej sprawie dosyć dziwnie zachowuje się partia republikańska, w końcu zainteresowana chyba poczynaniami swych członków. Zarówno Kirk jak i Martin do niej należą. Na początku nie mówiono nic. Kiedy okazało się, że szkalowanie Kirka nie przynosi korzyści Martinowi i ten pierwszy wciąż prowadzi w sondażach udzielono mu poparcia. Zaznaczono jednak, że Martin też jest kochany i wolno mu głosić, co tylko chce. Na zamieszaniu skorzystali demokraci, z uśmiechem witający po swej stronie nowych, zniesmaczonych całą sytuacją do niedawna republikańskich wyborców.

Niewielu ich jednak było. Zastanawiać może, dlaczego tych, którym taka forma walki o władzę przeszkadza, jest tak niewielu.

Niestety, upadliśmy tak nisko, że opisane powyżej metody są powszechnie akceptowane, a co najgorsze, w większości przypadków skuteczne.

Gdy Newt Gingrich był jeszcze przewodniczącym Izby Reprezentantów, odwiedził jedną ze szkół podstawowych, w której miał z dziećmi rozmawiać o patriotyzmie i obywatelskich obowiązkach. Jeden z uczniów zadał mu wtedy pytanie: „Dlaczego osoba starająca się o wysoki urząd w państwie opowiada złe rzeczy o swoim przeciwniku?” Gingrich po bardzo krótkim namyśle odpowiedział: „Bo to działa”.

Nie zawsze jednak wolno było mówić o przeciwniku co się chce. Podstawy prawne dla tego typu działań pojawiły się w wyniku podpisania dwóch niezależnych ustaw. Pierwszą był Communication Act z 1934 roku, który wyraźnie oddzielał ogłoszenia polityczne od reklam handlowych. Mówił on, że wydawca lub nadawca ma prawo odmówić zamieszczenia, czy wyemitowania ogłoszenia, którego treść mija się z prawdą pod warunkiem, że nie jest to reklama polityczna. Drugą była poprawka wprowadzona w 1976 roku do Federal Election Campaign Act pozwalająca osobom prywatnym i grupom popierającym poszczególnych polityków wydawać nieograniczone sumy w imieniu swych kandydatów. W dalszym ciągu starający się o stanowiska zobowiązani byli do przestrzegania limitów określających poziom przyjmowanych i wydawanych pieniędzy podczas walki o urząd, ale dzięki tej poprawce mogli w legalny sposób obejść obowiązujące prawo. Jeśli spojrzymy na reklamy wyborcze ukazujące się w telewizji bez trudu zauważymy, iż większość z nich opłaca na przykład: Komitet Poparcia Kandydata X, czy Przyjaciół Polityka Y. To właśnie efekt zmiany prawa w 1976 roku. Ogłoszenia te, luźno związane ze sztabem kandydata, są często najbardziej negatywne w swej wymowie.

Żaden polityk nie liczy, iż w wyniku zakrojonej na szeroką skalę negatywnej kampanii otrzyma więcej głosów, jest natomiast przekonany, że jego przeciwnik otrzyma ich w wyniku tego działania znacznie mniej. Ma rację. 5% głosujących przyznaje, że ich poparcie dla swego faworyta osłabło po obejrzeniu pozytywnej i ciekawej reklamy jego przeciwnika. W tym samym czasie aż 14% badanych zaczęło mieć wątpliwości co do swego kandydata po obejrzeniu serii negatywnych ogłoszeń zamieszczonych przez oponenta. Różnica zbyt wielka, by jej nie wykorzystać.

Andy Martin nagina prawo i wykorzystuje nasze przyzwolenie na takie zabawy. Nie pierwszy zresztą raz. W czasie swych kampanii stosuje prostą zasadę opracowaną przez słynnego doradcę republikańskiego, Karla Rove. Polega ona na przedstawieniu prawdziwych, półprawdziwych lub całkowicie zmyślonych zarzutów i nieustanne domaganie się ich wyjaśnienia, czyli „prawdy”. Najlepszą ilustracją tej metody była afera z aktem urodzenia obecnego prezydenta. Nie wszyscy wiedzą, że to właśnie Martin był jednym z autorów kampanii związanej z tym dokumentem. Niedbale rzucone w fale eteru słowa podważające oficjalne dane, żądanie wyjaśnienia i w efekcie ponad dwuletnia dyskusja na ten temat. W swych obecnych reklamach chwali się, że odkrył wiele kłamstw Obamy i teraz przyszła kolej na Kirka. Nic nie odkrył wtedy, podobnie teraz u Kirka. Ale mówi się o nim sporo i to wyłącznie się liczy.

Proszę nie myśleć, że tylko republikanie prowadzą takie kampanie. Demokraci też to potrafią, na co dowodów nie brakuje. U progu kolejnego sezonu wyborczego apeluję więc, byśmy kilkanaście razy zastanowili się, zanim uwierzymy choć w jedno słowo jakiegokolwiek kandydata. Nam będzie lepiej, a oni się też w spokoju zastanowią. Miłego weekendu.

 

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor