----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

21 stycznia 2010

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Mija 12 miesięcy od objęcia przez Baracka Obamę najwyższego urzędu w USA. Nie były one tak spektakularne jak jeszcze rok temu zapowiadano, choć nie można ich też zaliczać do zmarnowanych. Bilans według większości komentatorów politycznych jest w niewielkim stopniu dodatni, choć nie poprawiła się znacząco sytuacja ekonomiczna, nie zakończono żadnej z prowadzonych wojen i nie wprowadzono zapowiadanych reform.

 

Zwycięstwo republikańskiego kandydata w Massachusetts zmieniło układ sił w Waszyngtonie, choć nie oznacza jeszcze przegranej demokratów. Przeforsowanie zaplanowanych zmian w służbie zdrowia wymagało będzie jeszcze więcej wysiłku i być może większych kompromisów. Barack Obama wciąż posiada ponad 50% poparcie społeczeństwa, i choć znacznie mniejsze, niż rok temu, wciąż wystarczające do efektywnego kierowania państwem i wpływania na decyzje Kongresu.

Na pewno prezydent będzie musiał zmienić nieco strategię, gdyż droga obrana tuż po zwycięstwie w wyborach okazała się niezbyt skuteczna. Ci sami wyborcy, którzy głośno popierali jego kandydaturę w 2008 r. po wygranych wyborach zaczęli uważnie patrzeć na poczynania rządu i głośno wyrażać krytyczne uwagi.

To między innymi z tego powodu nie udało się spełnić wielu obietnic, przeprowadzić do końca zapowiadanych reform, czy zrealizować kilku planów. Obama okazał się mocniej związany układami i zależnościami funkcjonującymi w Waszyngtonie, niż nam się to jeszcze niedawno wydawało. Być może dlatego właśnie w pierwszym roku urzędowania nie udało mu się osiągnąć najważniejszych celów, które sobie stawiał, i to mimo posiadania większości w obu izbach Kongresu przez jego partię demokratyczną. Częściowo tłumaczy go wyjątkowo trudna sytuacja ekonomiczna w kraju i uwikłanie USA w dwie wojny.

„Łatwo o tym zapomnieć, ale Obama objął urząd w okropnej sytuacji. Zebrał jednak niezwykle kompetentny zespół i zastosował drastyczne środki potrzebne do odsunięcia widma katastrofy. Środki te spełniły zadanie" - napisał we wtorkowym „Washington Post" Fred Hyatt.

Obama został wybrany prezydentem w momencie największego kryzysu finansowego od czasów wielkiej depresji z lat 30. ubiegłego wieku, który wpędził gospodarkę w głęboką recesję i pozbawił pracy miliony Amerykanów.

W odpowiedzi administracja przeforsowała w Kongresie fundusze na ratowanie upadających banków kosztem 700 mld dolarów  i pakiet pobudzenia gospodarki opiewający na kolejne 787 mld.

Biały Dom utrzymuje - z czym większość ekonomistów się zgadza - że gdyby nie pomoc dla banków, system finansowy zupełnie by się załamał i kryzys osiągnąłby skalę wielkiej depresji, kiedy bezrobocie przekraczało 20 procent.

Pakiet stymulacji gospodarki jest jednak bardzo wątpliwym sukcesem. Obama zapowiadał, że bezrobocie, które w ubiegłym roku sięgnęło 10 procent, zmniejszy się do 8%. Tymczasem do końca roku pozostało na tym samym, dwucyfrowym poziomie.

Reforma opieki zdrowotnej, która zapewnić ma ubezpieczenia medyczne dodatkowym 30 mln ludzi, zagwarantować trwałość tych ubezpieczeń i zmniejszyć koszty ochrony zdrowia - dwukrotnie większe niż w porównywalnych krajach wysoko rozwiniętych, co powiększa deficyt budżetu - jest jednym z głównych celów nowej administracji.

W sferze bezpieczeństwa kraju, Obama poradził sobie według komentatorów politycznych raczej dobrze.

Zgromadził zespół, który w większości sformułował rozsądną strategię obrony przed terroryzmem - ocenia Washington Post.

Niestety, planowana na 2009 r. reforma sytemu ubezpieczeń społecznych nie została zrealizowana. W tej chwili, po zmianie układu sił w związku z wyborami w Massachusetts będzie o to jeszcze trudniej. Pojawiła się juz nawet nowa, krótsza wersja planowanych zmian, o poparcie których administracja zabiegać będzie teraz w Kongresie.

W środę, 27 stycznia, prezydent Obama wygłosi swe pierwsze orędzie o stanie państwa. Wystąpi z nim w czasie posiedzenia obu izb Kongresu. Będzie ono transmitowane na żywo przez telewizję publiczną i stronę internetową Białego Domu, a także kilka stacji prywatnych. Teoretycznie powinno ono zawierać plan na przyszłość i sposoby na pokonanie kryzysu. Wielu polityków obawia się jednak, że składać się będzie głównie z osiągnięć obecnej administracji i starannego unikania drażliwych tematów.

W czasie, gdy Barack Obama przebywa w Waszyngtonie, wielu mieszkańców Chicago ma do niego pretensje, że zapomniał o swym mieście. W wywiadzie udzielonym przed przeprowadzką do Białego Domu prezydent zapewniał, że postara się bywać tu co 6, najwyżej 8 tygodni. Pojawił się jednak zaledwie 3 razy, z czego tylko dwie były wizytami oficjalnymi, a raz chodziło o romantyczny wieczór walentynkowy z żoną.

Mieszkańcy Chicago mieli nadzieję, że rodzinne miasto byłego senatora z Illinois, a obecnie 44. prezydenta Stanów Zjednoczonych, zyska na popularności, podobnie jak było w przypadku innych miejsc zamieszkanych niegdyś przez byłych prezydentów USA.

„Małe miasteczko Crawford w Teksasie przeżywało zawsze oblężenie, ilekroć na położonym tam ranczo pojawiał się prezydent George W. Bush" – podkreślał w jednym z wydań dziennik „Chicago Tribune".

Podobnie było w Plains w stanie Georgia, gdzie urodził się prezydent Jimmy Carter, czy w Little Rock w stanie Arkansas, kojarzonym z Billem Clintonem.

„To prezydent Stanów Zjednoczonych, a nie burmistrz Chicago. Barack Obama ma na głowie kryzys finansowy, wojny w Iraku i Afganistanie, reformę opieki zdrowotnej, zatem powinien zostać w Waszyngtonie i skupić się na tych sprawach" - powiedział  jeden z mieszkańców Hyde Park, dzielnicy na południu Chicago, gdzie znajduje się dom należący do Obamów.

Mimo osobistego zaangażowania Baracka Obamy, który jako pierwszy w historii amerykański prezydent pojawił się na sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, podczas której wybierano organizatora olimpiady, Chicago już w pierwszej turze głosowania w Kopenhadze odpadło z rywalizacji o prawo do organizowania letnich igrzysk olimpijskich w 2016 roku.

Chicago nie korzysta albo nie potrafi skorzystać z tego, że jeden z mieszkańców został głową państwa. Skończyły się wycieczki śladami prezydenta, odwiedziny w dzielnicy, w której mieszka, nie sprzedają się tu pamiątki z jego podobizną.  Wszyscy maja nadzieję, że częstsze wizyty zmieniłyby ten stan.

Mieszkańcy Chicago czują się przez niego ignorowani, zwłaszcza, że wakacje spędził na Martha`s Vineyard, a zimą odpoczywał na Hawajach. W tym czasie jego chroniony przez 24 godziny na dobę i otoczony barykadami dom w chicagowskiej dzielnicy Hyde Park stoi pusty.

Biały Dom poinformował niedawno, iż prezydencka rodzina nie planuje w najbliższym czasie odwiedzin Chicago.

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor