----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

21 stycznia 2010

Udostępnij znajomym:

Głosujemy niemal bez przerwy. Na radnych, burmistrzów, sędziów okręgowych, gubernatora, prokuratora, szeryfów, władcę powiatu, członków jego rady.

Cały czas kogoś wybieramy na jakiś urząd.

Za każdym razem nowy człowiek ma być lepszy, mądrzejszy, bardziej uczciwy.

Tylko czemu jest coraz gorzej?

Kolejna kampania przedwyborcza w toku. 2 lutego prawybory. Następnie aż do listopada będziemy katowani reklamami zwycięzców walczących o konkretne już stanowisko, a nie tylko nominację partyjną.

Każda reklamówka jest taka sama. Ciepła, kojąca muzyczka i uśmiechnięty kandydat odwiedzający zakłady, biura, spacerujący po ulicach lub w skupieniu pochylający się nad biurkiem we własnym, poukładanym, szczęśliwym domu. Mówi nam, że chodzi o pracę dla każdego, opiekę medyczną, dobre szkoły i bezpieczne ulice. Przekonuje, że w tym kraju można wszystko, czego dowodem jest on, budujący od podstaw swe imperium.

Sprawdziłem. Każdy bez wyjątku polityk starający się o urząd w tegorocznej kampanii wspomniał o lepszych szkołach, bezpiecznych ulicach, prawie do szczęścia i pracy dla każdego. Nawet jeśli urząd, o który walczy nie ma z tym nic wspólnego.

Poszkodowany jest w tym wszystkim Pat Quinn, bo już pokazał, że nie potrafi więcej, niż inni, nie ma rodziny, z którą mógłby pozować do zdjęć i nie nauczył się jeszcze kłamać patrząc prosto w oczy. Pozostali mają nad nim przewagę, bo nie wiemy o nich zbyt wiele, w związku z czym łatwiej jest im nas oszukać.

Wszystkim nam życzę cierpliwości, bo przez najbliższe 10 miesięcy będziemy musieli tego słuchać i na każdym rogu oglądać plakaty wyborcze.

Tegoroczni kandydaci w kółko mówią o tym samym i do tego w podobny sposób, bo żaden z nich nie ma pojęcia jak rozwiązać widoczne problemy. Dwóch odważnych głosi konieczność podwyższenia podatku, pozostali za główny punkt swej kampanii przyjęli krytykę takiej propozycji nie oferując w zamian prawie nic. Też jestem za pozostawieniem podatków na dotychczasowym poziomie lub nawet ich obniżeniem i również nie mam pomysłu jak inaczej zarobić brakujące pieniądze. Kiepski byłby ze mnie ekonomista, ale w politykę już się mogę bawić, zwłaszcza jako kandydat opozycji.

Ludzie domagający się naszych głosów zapomnieli, że jest coś takiego jak program. Plan działania mający przynieść konkretne efekty. Gdy słyszę, że należy zmniejszyć deficyt, to chcę wiedzieć, w jaki sposób ma zamiar się tym zająć pan X. Jeśli plan nie spodoba mi się, to głosuje na pana Y, który przedstawi lepszy. Podobnie z każdą inną sprawą. Nie jestem w stanie głosować, gdy słyszę jedynie hasła.

Tu, w tej rubryce, mogę przeprowadzić nie gorszą kampanię przekonując, że jest źle i należy coś z tym zrobić. Następnie wydrukuję plakaty, włożę krawat, wezmę udział w kilku nie wnoszących żadnych zmian debatach i w momencie, gdy wzmianka o mojej kandydaturze pojawi się na jednej z tysięcy stron internetowych jestem politykiem pełną gębą.

Z niektórymi polonijnymi kandydatami jest jeszcze gorzej. Nie mówią nawet o konieczności poprawy sytuacji, ale wyłącznie o tym, iż mamy na nich głosować. Gdy nie głosujemy, bo nie mamy na co, słyszymy jacy jesteśmy okropni i nieodpowiedzialni.

Na szczęście trafiają się osoby potrafiące przekazać nam jakąś wiadomość. Nie ma ich wiele, jednak jeszcze nie wyginęły całkowicie. Świadczą o nich nie teksty przemówień przedwyborczych, ale dotychczasowe osiągnięcia. Wystarczy poszukać.

 

W ten oto sposób przechodzimy do obecnego prezydenta. Zastanówmy się. Szukaliśmy, czy wyłącznie słuchaliśmy? Mam wrażenie, że to drugie. Oczywiście pierwszy rok nie był kompletną porażką. Stany Zjednoczone nie opuściły swoich posterunków, nie oddały przywództwa w świecie, w znacznym stopniu wyhamowały kryzys i ponownie zaczęły przyjaźnić się z resztą globu.

Niewątpliwie Barack Obama popełnił kilka błędów, ale trzeba przyznać, że uczy się na nich szybko. Jedno jest pewne. Nikomu nie udało się jeszcze zaskarbić sympatii wszystkich wyborców, a później wszystkich obywateli. Obecny prezydent miał nadzieję, że będzie pierwszy. Przekonał się jednak, że każda, nawet najbardziej trywialna decyzja wzbudza czyjś sprzeciw. Czasami słuszny, w innych przypadkach nie.

Świetny mówca, słaby negocjator. Obecna administracja miała nadzieję, że wzniesie się ponad podziały partyjne. Od początku nie było takiej możliwości, ale przez cały czas próbowano. Niestety, w ten sposób stoi się w miejscu.

Widzimy przede wszystkim słabe strony minionych 12 miesięcy: wciąż kiepską ekonomię, utrzymujące się wysokie bezrobocie i rosnący dług, który spłacać będą przyszłe pokolenia i wiele niedotrzymanych obietnic.

To normalne, trudno jest cieszyć się z sukcesów, gdy wyraźnie widać porażki. Jednak powinniśmy pamiętać, iż niewielu polityków porusza trudne tematy wiedząc, że spotkają się oni ze zmasowaną krytyką. Obama zajął się służbą zdrowia, finansami, ochroną klimatu i ma zamiar poruszyć imigrację. Na razie nie widzimy efektów, ale z obawy przed spadkiem popularności nie zrezygnował. W polityku powinno się to cenić.

Popularność Obamy, zgodnie z opisaną powyżej zasadą, powoli spada. Według najnowszych sondaży popiera go ok. 53% wyborców. Stracił większość niezależnych i część demokratów. Republikanie od początku w większości stali w opozycji w związku z czym nic się nie zmieniło.

Niewiele ponad połowa to do pełni szczęścia zdecydowanie za mało. Liczba ta zaczyna mieć inną wymowę gdy bierzemy pod uwagę obecną sytuację, moment przejęcia władzy, rozgrzebanych kilka trudnych spraw i wielką, ogromną wręcz niecierpliwość społeczeństwa. Chcielibyśmy, i nie można nas za to winić, poprawy już i teraz.

Osobiście nie oceniam jeszcze efektów wprowadzonego pakietu stymulacyjnego, nie zastanawiam się jeszcze nad efektami nieco odmiennej polityki zagranicznej, nie wystawiam punktów za walkę z kryzysem i zmianę frontu z Iraku na Afganistan. Upłynęło za mało czasu, a wiem, że czasami z ocenami należy się przez chwilę powstrzymać.

Żal mi jednej, niespełnionej obietnicy. Ograniczenia lobbingu i wpływów biznesu na politykę. Naprawdę miałem nadzieję, że coś się pod tym względem zmieni. Waszyngton ma wielkie uszy. Słucha podpowiedzi, propozycji i nakazów. Ma też wielkie kieszenie. Zapełniają się one w miarę wprowadzania w życie zasłyszanych sugestii i próśb. Mielibyśmy o połowę mniej problemów, gdyby politycy kierowali się wolą wyborców, a nie swych sponsorów. Na przykład do kryzysu finansowego doszło dzięki zmienianemu pod dyktando bankierów prawa. W innych dziedzinach jest podobnie. Szkoda, że obecna administracja pod tym względem nie różni się zbytnio od poprzednich.

Miłego weekendu.

 

Rafał Jurak

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor