----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

04 marca 2010

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Według znalezionej szybko w internecie definicji Smithsonian Institution w Waszyngtonie to największy na świecie kompleks muzeów i ośrodków edukacyjno-badawczych, który powstał w roku 1846 jako fundacja na podstawie testamentu brytyjskiego chemika i mineraloga Jamesa Smithsona. Finansuje on i organizuje badania naukowe, wydawanie książek i czasopism, prowadzi wymianę publikacji z zagranicznymi ośrodkami naukowymi. Nawet jedną z odkrytych planetoid nazwano na jego cześć Smithsonian.

Instytut Smithsona jest najważniejszym muzeum Ameryki i nic w tym dziwnego, że przybywają tu całe rodziny, aby poznać historię Stanów Zjednoczonych, obejrzeć cenne pamiątki i odebrać wielką lekcję patriotyzmu.

Tyle jeśli chodzi o definicję i krótki opis. Powracamy do rzeczywistości.

Kilka dni temu amerykańskie media poinformowały, że odbywający karę więzienia za rozbój z bronią w ręku O.J. Simpson zgodził się na przekazanie na rzecz tej instytucji jednego ze swych garniturów. To ten, w który ubrany był 3 października 1995 r. gdy sąd odczytywał uniewinniającą go od morderstwa decyzję ławy przysięgłych.

Decydując się na przekazanie go do muzeum kończy batalię pomiędzy swym agentem sportowym sprzed lat i ojcem zamordowanej Nicole Brown. Oczywiście chodziło o pieniądze, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto zapłaci za to na aukcji niezłe pieniądze. Panowie walczyli nie tylko o spodnie i marynarkę, ale również o koszulę i krawat O.J.

Nawet ich nieco rozumiem. Ale Smithsonian?

Simpson upadł straszliwie, skoro myśli, że jego ubranie powinno znaleźć się w kolekcji tego muzeum. Jakiej treści tabliczką dla zwiedzających miano by je opatrzyć?

Czekam teraz z niecierpliwością na decyzje dyrekcji tej placówki. Mogą odmówić i mam nadzieję, że to zrobią. Inaczej stracę cały szacunek dla tej instytucji. 

Skoro jesteśmy przy przestępcach i morderstwach to warto przez chwilę zastanowić się nad konsekwencjami zbliżającej się decyzji w sprawie posiadania broni palnej w Chicago. Warto, gdyż zakaz prawdopodobnie zostanie przez Sąd Najwyższy odrzucony. Skoro stało się tak dwa lata temu w Waszyngtonie, to czemu sąd w niemal identycznym składzie miałby w podobnej sprawie podjąć inną decyzję za trzy miesiące? Tylko dlatego, że chodzi o Chicago? W oczach najwyższej w kraju władzy sądowniczej nie różnimy się niczym od innych miast, nawet małych, nie ubiegających się o olimpiadę, czy nie posiadających wśród swych mieszkańców prezydenta. Jestem prawie pewien tej decyzji. Prawie, bo jednak świat jest nieprzewidywalny.

Gdy już zakaz zostanie obalony mieszkańcy Chicago zdobędą prawo do posiadania broni. Na początek w swoich domach, tak, jak ma to miejsce w pozostałej części naszego stanu. Tu wrócę do przestępców i morderstw. Cała strategia zwolenników pełnego przestrzegania 2. poprawki wiąże się z ochroną siebie, rodziny i mienia przed innymi. Na tym bazuje pozew emerytowanego mieszkańca południa Chicago, który utrzymuje, iż dzięki posiadanej przez niego broni uliczne gangi straciłyby przewagę.

Niektórzy ironicznie wskazują, że czarnoskóry, ciężko pracujący przez większość swego życia mężczyzna stanął w jednym szeregu z białymi, nieprzyzwoicie bogatymi  właścicielami fabryk broni i reprezentującymi ich lobbystami. W ogóle mu to nie przeszkadza. Sam jest liberalnym demokratą, ale o swoje postanowił walczyć. Mieszka w jednej z najgorszych dzielnic naszego miasta, w której nastolatek z pistoletem w dłoni to widok od dawna nie wzbudzający większych emocji. W miejscu, gdzie w dzień zwykli mieszkańcy przemykają wzdłuż ścian domów, a w nocy nawet nie próbują ich opuszczać.  Miejsce, do którego burmistrz, ani żaden z aldermanów na pewno nigdy nie zajrzał. Podobnie jak reszta mieszkańców tego kraju powinien mieć pełne prawo do obrony własnej i swego mienia. Powinno ono być mu dane.

Niestety, prawdopodobnie nie wpłynie to w najmniejszym stopniu na poprawę bezpieczeństwa w dzielnicy. Nie zmniejszy to liczby strzelanin na ulicach, czy przed szkołami i nie polepszy znacząco statystyk policyjnych. Owszem, wzrośnie poczucie bezpieczeństwa wewnątrz własnego domu i tyle.

Nowe, a właściwie powracające stare prawo, będzie jednak punktem wyjścia dla kolejnych pozwów sądowych. Bo skoro pozwolono na posiadanie broni w domu, to czemu zabraniać noszenia jej na ulicy, czy wożenia w samochodzie?  W końcu Konstytucja na to też zezwala. To, co wydarzyło się w Waszyngtonie i co czeka nas w czerwcu w Chicago, czyli zniesienie zakazów, może mieć poważne konsekwencje.

Jeszcze trzydzieści, czy dwadzieścia lat temu by nie miało. Pracę znaleźć mógł praktycznie każdy, wszystkim żyło się dostatnio, korki na ulicach były rzadkością, siła nabywcza dolara była spora, imigranci nie byli odpowiedzialni za wszystkie niepowodzenia kraju, a w związku z tym nastroje były znacznie lepsze. To już historia.

W tej chwili jesteśmy krajem nerwicowców, gotowych do wybuchu w każdej chwili. Oczywiście zdarzają się chwalebne wyjątki, ja jednak celowo uogólniam. Wyobrażam sobie w przyszłości przejazd autostradą w godzinach szczytu. W tej chwili w ciągu 30 minut obserwujemy co najmniej dwie sytuacje, które mogłyby zakończyć się tragicznie. Pod warunkiem, że połowa kierowców miałaby broń. Za jakiś, nieokreślony na razie czas, tak będzie. Oczywiście spełnionych musi zostać wcześniej kilka warunków. Przede wszystkim czerwcowa decyzja sądu musi być niekorzystna dla Chicago. Możemy jednak już dziś się na to przygotować. Ktoś mógłby powiedzieć, że doświadczenia innych miast pokazują co innego. Zgadza się, ale w innych miastach od dziecka ludzie uczeni są obcowania z bronią, należą do kółek strzelniczych i pistolet jest dla nich tym, czym dla nas koszulka z napisem Bulls. Chicago natomiast po 30 latach zakazu traktuje broń  podobnie do zakazanego owocu i kompletnie nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństw związanych z jej posiadaniem.

Duże i małe pistolety, ukryte pod ubraniem i noszone na zewnątrz będą na porządku dziennym. Jak będą je wykorzystywać znerwicowani mieszkańcy miasta pokaże czas. Na razie sądzę, że gdybym był takim mieszkańcem Chicago i prawo zezwalałoby mi na posiadanie krótkiej broni palnej to raczej bym z niego nie skorzystał. Nie chodzi o ochronę siebie. Raczej o dobre samopoczucie najbliższego otoczenia. Chociaż, wszystko może się zmienić. Świat w końcu jest nieprzewidywalny. Miłego weekendu.

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor