----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

25 marca 2010

Udostępnij znajomym:

Kwestionariusze spisu ludności pojawiły się w większości skrzynek pocztowych w ubiegłym tygodniu, a obecnie trwa kampania informacyjna rządu w celu ich szybkiego odesłania. Odbywa się to, co dziesięć lat, a koszt tegorocznego przedsięwzięcia szacuje się na około $15 miliardów. Jakkolwiek administracja wszystkimi dostępnymi sposobami stara się zwiększyć liczbę respondentów, to niemal 30% respondentów opiera się ujawnieniu swych danych osobistych uznając to za pogwałcenie przez rząd praw do ochrony prywatności. Co gorsza, w tegorocznym formularzu nie ma pytania o pochodzenie, a jedynie o rasę i korzenie latynoskie. Co oznacza, że nie zostanie policzona liczba mniejszości narodowych.

Gra toczy się o środki podatnicze. Odpowiedzi na kwestionariuszu zawierającym 10 pytań, jednym z krótszych odkąd rozpoczęto spis ludności w roku 1790, zostaną wykorzystane do ewaluacji statystyk demograficznych. Te z kolei pomogą w ponownym wyznaczeniu okręgów legislacyjnych i określeniu ile dodatkowo, oprócz $400 miliardów środków federalnych, zostanie przyznanych plemiennym, stanowym i lokalnym rządom każdego roku, włączając w to pieniądze na drogi, szkoły i opiekę zdrowotną. Większość z tych środków jest rozdzielana w oparciu o formuły obejmujące liczbę mieszkańców. W roku 2007 w oparciu o dane spisu Departament Edukacji rozdzielił $10 miliardów funduszy federalnych do stanów w formie subwencji przeznaczonych na potrzeby edukacji dla dzieci upośledzonych, informuje Brookings Institute.

Spis powszechny dostarcza danych, które przedsiębiorstwa i lokalne społeczności wykorzystują do podejmowania decyzji biznesowych. Kompanie często polegają na informacjach spisu, które obejmują dane o tym ile osób i w jakim wieku zamieszkuje na danym terenie, w celu określenia lokalizacji nowego supermarketu czy restauracji. Rząd posługuje się tymi informacjami do określenia gdzie potrzebne są szkoły, drogi i inne usługi.

Głównym powodem spisu jest rozdział pomiędzy stanami 435 miejsc w Izbie Reprezentantów. Populacja stanu ulega zmianie z biegiem czasu, a przeliczenie jej co 10 lat umożliwia upewnienie się, że każdy ze stanów jest sprawiedliwie reprezentowany. Statystyka demograficzna każdego ze stanów zdecyduje o tym czy uzyska on dodatkowe, czy straci lub utrzyma miejsca w Izbie. Większa delegacja do Izby może bowiem oznaczać większe znaczenie polityczne.

Kwestionariusze spisu ludności otrzymało około 120 milionów ludności. Brak współpracy ze spisem ludności stanowi pogwałcenie prawa, a powstrzymanie się od uczestnictwa jest karalne grzywną w wysokości $5,000. Ale wielu liberalnych lewicowców, nielegalnych imigrantów i muzułmanów obawia się ingerencji rządu. Uważają oni, że nawet krótsza forma kwestionariusza spisu ludności, zawierająca 10 pytań, wychodzi poza podstawowy obowiązek konstytucyjny. Ich zdaniem, to o 9 pytań za dużo. Lewicowcy i zwolennicy „tea party” są zdania, że spis ludności powinien być niczym więcej niż tylko kalkulacją liczby ludności, a nie zbieraniem informacji osobistych. Stąd też planują odpowiedzieć tylko na pierwsze pytanie kwestionariusza, to, które dotyczy liczby osób mieszkających w gospodarstwie domowym.

Według sondażu przeprowadzonego w marcu przez Pew Research Center, około 12 procent Amerykanów wyraziło opór wobec uczestnictwa w spisie ludności. Na pytanie o prawdopodobieństwo uczestnictwa w tegorocznym spisie ludności, 5% respondentów odpowiedziało, że być może będą uczestniczyć, ale niewykluczone, że nie. Kolejna grupa, reprezentująca 4% stwierdziła, że prawdopodobnie nie będzie brała udziału, a definitywny sprzeciw wobec spisu wyraziło 3% badanych. Zdecydowaną chęć wzięcia udziału w spisie wyraziło 68% respondentów sondażu, a 17% założyło prawdopodobieństwo uczestnictwa.

Kilkanaście procent Amerykanów sceptycznych wobec spisu powszechnego za problematyczne uznaje konieczność ujawnienia informacji wykraczających poza liczbę domowników. Kwestionują dlaczego U.S. Census Bureau potrzebuje znać numer telefonu. Uznają to za pogwałcenie prywatności i praw osobowych. Większość osób opornych wobec idei spisu powszechnego powołuje się na brak zaufania wobec rządu. Należą do nich organizacje muzułmanów, grup mniejszości imigracyjnych i seksualnych, które wezwały wręcz do bojkotu spisu powszechnego.

Wielu muzułmanów już wcześniej wyrażało zaniepokojenie przypadkami dyskryminacji w konsekwencji wydarzeń 11 września i tym w jaki sposób informacje osobiste są wykorzystywane do śledzenia obywateli w ramach działań antyterrorystycznych. Nieufni wobec spisu powszechnego są również nieudokumentowani imigranci, którzy martwią się, że ich informacje zostaną przekazane imigracyjnym organom ścigania. Wprawdzie prawo federalne zakazuje dzielenia się przez biuro spisu danymi osobowymi z innymi agencjami rządowymi, ale niektórzy kwestionują sposób w jaki te informacje zostaną rzeczywiście użyte.

Opór wobec spisu powszechnego nie jest zjawiskiem nowym. W roku 2000 jedynie 67% gospodarstw domowych odpowiedziało na pytania spisu. Dyrektor sondażu przeprowadzonego przez Pew Research Center, Michael Dimock, opatruje zastrzeżeniem tegoroczne wyniki wskazujące na 12% niechętnych i 68% skłonnych do uczestnictwa w spisie. Zapowiedzieć, że się odpowie w rozmowie telefonicznej jest łatwiej niż rzeczywiście odpowiedzieć. Ciężko powiedzieć jak to się przełoży na rzeczywistość – tłumaczy. Popularna figura wśród entuzjastów „tea party”, Michele Bachmann z Minnesoty, przez krótki okres wzywała do bojkotu spisu, ponieważ nie uwzględniał on pytania o obywatelstwo amerykańskie. Później wycofała się stwierdzając, że respondenci powinni ujawnić tylko liczbę osób.

Inne grupy niechętnych wobec spisu powołują się na mieszankę awersji ideologicznych, sceptycyzm konspiracyjny i strach lub brak zaufania wobec rządu. Wes Benedict, dyrektor wykonawczy Libertarian Party, cytuje raport Cato Institute donoszący o tym, że informacje ze spisu powszechnego zostały użyte podczas pierwszej wojny światowej do zlokalizowania obywateli ukrywających się przed poborem i podczas drugiej wojny światowej do okrążenia Amerykanów pochodzenia japońskiego i umieszczenia ich w obozach internowania. „Naruszenie tajemnicy zdarza się celowo lub przez przypadek”, komentuje Benedict. „Posiadanie wszystkich tych danych o ludziach stwarza okazję do nadużyć, nawet jeśli nie jest to zamierzone lub dziś spodziewane”.

Prawo stanowi jednak, że dane osobowe dostarczone w kwestionariuszu spisu nie będą dostępne powszechnie przez najbliższe 72 lata. Pracownik spisu, który podzieli się informacją z kimś innym podlega karze pięciu lat więzienia i grzywny w wysokości $250,000.

Niektóre organizacje wykorzystują spis do przesłania społecznych komunikatów. Na przykład National Coalition of Latino Clergy and Christian Leaders wzywa swych nieudokumentowanych imigrantów do pozostania w ukryciu podczas spisu, ponieważ Kongres nie odpowiedział na potrzeby reformy imigracyjnej. „Wysokim ryzykiem jest dla nieudokumentowanych imigrantów by wyjść z cienia i się ujawnić”, stwierdza Miguel Rivera, ksiądz, który przewodniczy grupie. „Przed policzeniem domagamy się legalizacji.”

Niepodporządkowanie się nie będzie łatwe. Ci, którzy nie odpowiedzą na pytania spisu przed upływem 1. kwietnia mogą spodziewać się pracownika na progu swego domu aż sześć razy. Prześledzenie każdego punktu procentowego respondentów, którzy nie prześlą kwestionariusza z powrotem, kosztuje biuro $85 milionów. Niewypełnienie ankiety spisu spowoduje telefon pracownika Census Bureau. Świadome sfałszowanie danych jest przestępstwem. Grzywna za przedstawienie nieprawdziwych informacji osobowych może osiągnąć wysokość $500.

Administracja biura spisu powszechnego szacuje, że każde gospodarstwo domowe, które nie odeśle kwestionariusza z powrotem, powoduje straty wysokości $57. To dlatego, że rząd musi wysłać pracowników spisu do każdego gospodarstwa, które nie odpowiedziało w celu podjęcia próby wypełnienia kwestionariusza. Reprezentanci spisu twierdzą, że jeśli wszystkie gospodarstwa domowe w kraju wzięłyby udział w spisie, jak wymaga prawo, to oszczędziłoby to rządowi wydatków rzędu $1.5 miliardów.

Dyrektor U.S. Census Bureau, Robert Groves tego typu hipotetyczne oszczędności mnoży jeszcze bardziej. Twierdzi on, że jeśli wysłanie listów zapowiadających przesłanie kwestionariuszy spisu spowoduje 5% wzrost uczestnictwa, to oznacza to $500 milionów oszczędności. Tłumaczenie to jest nieco mętne, bowiem oszczędności mogą jedynie odnosić się do pieniędzy zarobionych, a nie wydanych przez rząd. W tym wypadku właściwsze byłoby odniesienie się do redukcji rządowej rozrzutności.

Tymczasem aż $330 milionów zostało wydanych na reklamę spisu powszechnego. Wychodzi to około jednego dolara w przeliczeniu na każdą osobę biorącą udział w spisie. Oprócz tego biuro spisu wysyła dwie pocztówki, w tym jedną zapowiadającą nadejście kwestionariusza, a drugą ponaglającą do wysłania.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć o ile więcej ponad $14.7 miliardów szacunkowych kosztów kalkulacji wzrosną koszty tegorocznego spisu. Zwłaszcza, że poziom odpowiedzi na kwestionariusz jest niski i więcej pracowników musi zostać zatrudnionych w celu przeprowadzania lokalnej kontroli respondentów. Koszt odwiedzania respondentów w miejscu ich zamieszkania wzrósł, jak się szacuje, z $356 milionów do $444 milionów.

Biuro spisu powszechnego nie ustrzegło się kontrowersji dotyczących prowadzonej agitacji społecznej. Niektórzy republikanie są krytyczni wobec planu współpracy biura z grupą poparcia na rzecz nisko-uposażonych, ACORN, Association of Community Organizations for Reform Now. Organizacja ta znalazła się pod obstrzałem z powodu kilkunastu skandali, włączając w to podejrzenia, że nielegalnie zapłaciła pracownikom etatowym w Nevadzie za rejestrację nowych wyborców w roku 2008. ACORN zaprzecza podejrzeniom. Biuro spisu ochłodziło ponoć stosunki z ACORN w roku ubiegłym, w obawie, że skandale mogą zaszkodzić wysiłkom agitacji społecznej przeprowadzanym przez agencję.

Kontrowersyjna jest również metoda przeprowadzania kalkulacji liczby obywateli. Republikanie wyrazili zaniepokojenie z powodu stosowanej przez biuro metody statystycznej kontroli wyrywkowej, często używanej w większych sondażach. Demokraci dowodzą, że metoda ta służy włączeniu niektórych grup, zwłaszcza mniejszości, które mogą zostać pominięte w kalkulacji. Dyrektor biura spisu, Robert Groves, zapewnił prawodawców, że agencja nie wykorzysta metody wyrywkowego badania w tegorocznym spisie.

Ale jak będzie, nie wiadomo. Spis nie zliczy z pewnością wszystkich nielegalnych. Większość z nich bowiem nie weźmie w nim udziału. Kwestionariusz nie zawiera wprawdzie pytania o status imigracyjny, jakkolwiek niektóre grupy walczyły o dodanie takiego pytania do kwestionariusza. Uznają oni, że nielegalni mieszkańcy kraju nie powinni być liczeni, ponieważ statystyki spisu są wykorzystywane do określenia liczby miejsc w Izbie Reprezentantów, a nielegalni imigranci nie mają prawa głosu. Natomiast grupy wsparcia imigrantów twierdzą, że wszyscy mieszkający w kraju, bez względu na ich status, powinni być wzięci pod uwagę, ponieważ rządy lokalne i stanowe wykorzystują ich do określenia zasięgu usług potrzebnych w szkołach i społecznościach.

Nieco lepiej są potraktowani reprezentanci mniejszości: nisko uposażeni, nie mówiący dobrze po angielsku, dzieci i mniejszości rasowe: czarnoskórzy, Latynosi i Indianie. Jakkolwiek biuro spisu powszechnego otworzyło 12 biur regionalnych i 500 lokalnych centrów na terenie całego kraju, to niektóre społeczności są trudne do policzenia. Należą do nich ci, którzy w trudnej obecnie sytuacji ekonomicznej zostali zmuszeni do przeniesienia się do przyjaciół i krewnych. A także ofiary huraganów, zamieszkujące tereny Zatoki Meksykańskiej, którym kwestionariusze spisu zostaną doręczone osobiście.

Biuro spisu powszechnego zakłada, że jedną z najszybciej rosnących grup demograficznych w kraju są mieszkańcy wielorasowi. O rasę pyta ósme pytanie kwestionariusza. Dokładnie o to czy ktoś w gospodarstwie domowym jest pochodzenia hiszpańskiego lub latynoskiego. To jedyne pytanie o etniczność, wbrew temu co bogobojnie reklamują etniczne, w tym polonijne środki przekazu. To rasa, a nie etniczność jest bowiem głównym przedmiotem zainteresowania spisu. Wielorasowość jest kategorią udostępnioną przez agencję po raz pierwszy w roku 2000, kiedy rząd umożliwił wybór więcej niż jednej rasy. Biuro spisu powszechnego spodziewa się, że liczba mieszkańców, którzy określą się jako różnorodni rasowo, będzie w tym roku większa. Jedynie 2.3% populacji – około 7 milionów – identyfikuje siebie jako reprezentanci więcej niż jednej rasy, informują sondaże spisu. Choć liczba ta utrzymała się na tym samym poziomie od roku 2000, to mieszane rasowo małżeństwa wzrosły o 20% od roku 2000 osiągając liczbę 4.5 milionów, lub 8% wszystkich.

Jakkolwiek spis stanowi kolaż auto-portretów, wyszczególniając sposób w jaki niemal 300 milionów mieszkańców zmieniło się od roku 2000, to krytycy uważają, że dostępne zestawienia nie odzwierciedlają adekwatnie wszystkich rasowych i etnicznych transformacji w kraju. Na przykład, na południu Chicago córka czarnoskórego ojca i białej matki zakreśli obie rasy. Jej brat wybierze rasę czarną. Ich dzieci przyznają się do rasy „mieszanej” albo „dwurasowej”. Brazylijski imigrant zakreśli pole, które stwierdza, że jest pochodzenia hiszpańskiego, jakkolwiek nie akceptuje on etykietki latynosa. Kobieta z Jordanii nie wybierze pola rasy azjatyckiej, jakkolwiek jest Azjatką. Mężczyzna urodzony z japońskiej matki i białego ojca uważa się za białego, choć jedynie na potrzeby spisu. Niektórzy lamentują nad brakiem pola wykazującego wielorasowość. A poza rasą i etnicznością kwestionariusz nie bierze pod uwagę podstawowego sposobu, w jaki postrzega siebie wielu Amerykanów. Nie ma na przykład kategorii orientacji seksualnej, więc niektórzy aktywiści homoseksualni planują w geście protestu dołączyć różowe naklejki na kopercie.

Bez względu na to jak postrzegają siebie samych, 29% ankietowanych jest zdania, że biuro spisu powszechnego nie utrzyma powierzonych mu informacji w tajemnicy, a równie liczna grupa respondentów, stanowiąca aż 27% uważa, że spis powszechny wymaga więcej informacji niż rząd naprawdę potrzebuje. Biorąc pod uwagę liczbę niezorientowanych i wszystkich, którzy odmówili uczestnictwa w sondażu, nieufni wobec rządu stają się liczną, choć bezsilną i nie ujętą w powszechnych statystykach kategorią.

Na podst. „Chicago Tribune”i „USA Today” oprac. E.Z.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor