Część żywności sprzedawanej w USA trafia na rynek pod fałszywymi nazwami – doniósł Washington Post. Władze na razie są bezsilne.
Wprawdzie badania te nie zostały przeprowadzone w Chicago, ale można podejrzewać, że w naszych lokalnych sklepach zdarzają się podobne przypadki.
Według obliczeń naukowców od 5 do 7 proc. żywności kupowanej w amerykańskich sklepach to artykuły inne, niż reklamowane na etykietach.
Na postawie badania DNA ustalono, iż np. w Nowym Jorku aż 11 spośród 66 produktów kupionych na Manhattanie opatrzonych było niewłaściwymi etykietami.
Zamiast owczego sprzedawano tam mleko krowie, do miodu dodawano cukier z buraków lub syrop z kukurydzy i w dalszym ciągu reklamowano go jako produkt pełnowartościowy. W butelkach z olejem z oliwek znajdował się sztucznie barwiony olej sojowy. Zamiast wina Pinot Noir kupujący płacili za podobne, ale znacznie tańsze Merlot lub Syrah. Słoik drogiego kawioru okazał się wypełniony tanią ikrą ryby Paddlefish odławianej w Mississippi.
W ubiegłym roku zatrzymano mężczyznę, który sprzedawał 10 ton mrożonego mięsa wietnamskiego, taniego suma, jako cenione na rynku filety groupera i flądry. Prawdopodobnie tony podobnego mięsa bez wiedzy służb celnych trafiają na rynek, a potem sprzedawane są nie podejrzewającym nic konsumentom.
„Podobnych oszustw notujemy coraz więcej – mówi James Morehouse z firmy A.T. Kearney Inc., która zajmuje się wspomnianym problemem na zlecenie Grocery Manufacturers Association, organizacji reprezentującej producentów żywności i napojów.
Z ramienia rządu federalnego kontrolą żywności zajmuje się FDA. Czuwa ona jednak przede wszystkim nad bezpieczeństwem produktów spożywczych i nie starcza jej już środków na badanie zgodności etykiet z rzeczywistą zawartością opakowań.