Jesteśmy właśnie jej świadkami. Zachodzi w naszej obecności.
Im więcej szczegółów podpisanej niedawno reformy służby zdrowia i ubezpieczeń medycznych pojawia się w mediach, tym większe dla niej poparcie.
Już nie można mówić, że większość Amerykanów jest przeciwna zmianom. W tej chwili przeciwnicy znaleźli się w mniejszości i z dnia na dzień ubywa im sojuszników. Dzieje się tak, ponieważ każdy znajduje w podpisanym dokumencie coś dla siebie i przestaje zastanawiać się nad finansowymi konsekwencjami na najbliższe 20 lat. Nie możemy się temu dziwić. Każdy ma prawo do własnego zdania i indywidualnej oceny. Każdy też, podobnie jak setki miast, powiatów i stanów, zostawić długi dla przyszłych pokoleń.
Na razie trudno jeszcze przewidzieć, ale reforma ta może jednak nie być gwoździem do trumny partii demokratycznej, jak zapowiadali to niektórzy republikanie.
Jeśli tempo wzrostu poparcia dla reformy nie zmieni się jeszcze przez kilka tygodni, to w maju nie będzie już o czym mówić.
Coraz więcej osób przypomina sobie również o latach 30-tych, gdy wprowadzano miedzy innymi obowiązek social security. Było podobno tak samo.
Kandydat na prezydenta w tamtym czasie, republikanin Alf Landon, wcześniej gubernator Kansas, opierał częściowo swą kampanię wyborczą na krytyce Nowego Ładu, czyli reform ekonomiczno-społecznych w USA. Obiecywał, że w przypadku zwycięstwa zablokuje część programu.
Wygrał w zaledwie dwóch stanach – Maine i Vermont i zyskał zaledwie 8 głosów elekcyjnych. Jego przeciwnik, Roosevelt, zdobył ich 523. Było to jedno z największych zwycięstw w historii wyborów.
Oczywiście nie można mówić, że główną przyczyną porażki był sprzeciw wobec reform i social security. Na miejscu republikanów byłbym jednak ostrożny z zapowiedziami odwołania podpisanej niedawno reformy. Może to nie być najlepszy sposób na zwycięstwo, zwłaszcza, że liczby się wciąż zmieniają.
Inny temat. Zaczęło się od wypadku, który na szczęście nie zakończył się tragicznie wyłącznie dzięki przytomności umysłu francuskiego turysty.
Skończyło się na pomówieniach i idiotycznych komentarzach.
W Nowym Jorku podczas spaceru z ojcem po nabrzeżu East River wpadła do wody dwuletnia dziewczynka. Jako pierwszy na ratunek skoczył przebywający na wycieczce w mieście i akurat w pobliżu miejsca zdarzenia młody Francuz, a tuż za nim ojciec dziecka. Nikomu nic się nie stało, dziewczynka nie odniosła poważniejszych obrażeń, być może obydwaj mężczyźni musieli zażyć wieczorem aspirynę.
Miasto okrzyknęło Francuza bohaterem, ojca też, choć wypomniano mu, że wykazał się nieuwagą i zamiast dzieckiem, zajmował się aparatem fotograficznym, którym planował zrobić rodzinne zdjęcie. To byłoby właściwie wszystko, zwłaszcza, że o wydarzeniu tym szeroko rozpisywały się wszystkie gazety. Można jeszcze dodać, że Francuz szybko złapał taksówkę i odjechał do hotelu przebrać się w suche rzeczy. Przez kilka dni intensywnie poszukiwały go media, a gdy w końcu znalazły okazało się, że nie chce, by określano go słowem „bohater”.
Jednak dzięki internetowi, który pozwala od lat wyrażać anonimowo idiotyczne uwagi sprawa zaczęła nabierać dziwnych kolorów.
Na początku ktoś zasugerował, że mężczyźni znają się i zrobili to celowo(wepchnęli dziecko do wody) dla sławy. Później ktoś inny stwierdził, że tak szybko rzuca się na pomoc dziecku wyłącznie osoba o skłonnościach pedofilskich.
Następnie niemal ukrzyżowano ojca za nieuwagę i zaczęto nawoływać do natychmiastowego aresztowania i odebrania mu praw rodzicielskich.
Na stronach internetowych trwa prawdziwa wojna pomiędzy zwolennikami tych teorii, a garstką normalnych. Normalni wydają się przegrywać i to jest najbardziej przerażające.
Kilka obserwacji i wniosków:
- Rzeczywiście, niesienie pomocy drugiemu człowiekowi chyba nie jest heroizmem. Wciąż wydaje mi się, że wyciągając do kogoś dłoń, służąc pomocą, ratując z zagrożenia, okazujemy się po prostu ludźmi. Bohaterem jest ten, kto robi to z narażeniem własnego życia.
- Od dawna wiadomo, że anonimowość w internecie nie zawsze nam służy. Czasami lepiej jest, by niektórzy w obawie przed ośmieszeniem siedzieli cicho.
Niestety, już jest za późno. Terror garstki tzw. aktywnych internautów tysiące razy zniszczył ciekawe dyskusje i spowodował zamknięcie wartościowych portali.
- Osób tych jest naprawdę niewiele, ale poprzez swe nieustanne komentarze na każdy temat pod tysiącem pseudonimów kontrolują każdy wątek.
- Są to niewątpliwie osoby, z którymi w normalnym świecie nie zamienilibyśmy nawet dwóch zdań. Jednak w sieci czujemy się w obowiązku, by stoczyć z nimi walkę. Nie możemy dopuścić, by dominowało ich pokręcone spojrzenie na świat.
- Ostatnia myśl. Czy Nowy Jork jest bardziej ograniczony, niż inne miasta świata, czy to tylko takie wrażenie? Nie znam odpowiedzi. Na szczęście.
Teraz dla odprężenia dwie prawdziwe historie z ostatnich dni, które śmiało, bez większych zmian można od razu wykorzystać jako scenariusze komediowe:
Chciał potajemnie zapalić papierosa w czasie lotu. Tak się jednak niefortunnie złożyło, że był Arabem na pokładzie amerykańskiego samolotu pasażerskiego, w którym na dodatek znajdował się tajny agent ochrony.
Dyplomata z Kataru został zatrzymany, gdy pasażerowie poczuli dym. Ponieważ palenie nie jest modne, to nikt nie odróżnia już dymu tytoniowego od np. gazów wydzielanych przy odpalaniu ładunku wybuchowego.
Następnie obezwładniony i skuty kajdankami, gdy zażartował, że próbował podpalić swe buty. Zrobił to tylko dlatego, by uniknąć kary za palenie tytoniu, co w przeciwieństwie do palenia butów na pokładzie samolotu nie jest karalne.
W tym czasie z lotniska wojskowego wystartowały dwa F-16, które eskortowały Boeinga do portu docelowego, czyli do Denver.
Nic, poza paczką papierosów, przy nim nie znaleziono. Musiano go zwolnić ze względu na immunitet dyplomatyczny. Koniec.
Swoją drogą to niezły dyplomata. Podróżowanie samolotem jest coraz bardziej stresujące...
Kilka miesięcy temu widzowie popularnego programu Animal Planet mogli podziwiać 71-letniego mieszkańca Alaski, który bawił się z niedźwiedziami zamieszkującymi okolice jego leśnego domku. Drapał je po brzuchu, głaskał po głowach, a jednego z nich karmił we własnej kuchni herbatnikami i puszką psiej karmy.
Przewińmy taśmę do przodu. Właśnie zakończył się jego proces, w którym skazano go na 6 miesięcy więzienia i kilkadziesiąt tysięcy dolarów grzywny. Okazało się, że karmienie dzikich niedźwiedzi jest w tym stanie nielegalne.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.