Skupiamy się na wydarzeniach w Arizonie, podczas gdy na naszym podwórku też jest o czym mówić.
Powiat McHenry, lokalny szeryf, a także trzech deputowanych zatrudnionych w jego biurze zostało podanych do sądu przez obywatela Stanów Zjednoczonych, byłego żołnierza Armii USA zwolnionego z honorami ze służby, a także mieszkańca północno zachodnich przedmieść Chicago.
Problem?
Urodzony w Meksyku Edward Bustos wyglądał według lokalnych policjantów na nielegalnego imigranta, mimo, że przybył do kraju legalnie i od początku posiadał dokumenty pobytowe.
Przetrzymywali go więc w areszcie przez 12 godzin ignorując certyfikat przyznania obywatelstwa przywieziony przez brata oraz dokumenty wojskowe. Sprawa nie jest nowa, bo miała miejsce w 2008 r. Dopiero teraz, pod wpływem ostatnich wydarzeń imigracyjnych Bustos złożył pozew w sądzie. Tak bywa, że niektóre akcje wywołują nieprzewidywalne reakcje. Niech to będzie przykład.
Wszystko zaczęło się od zepsutego reflektora w samochodzie. Mężczyzna został zatrzymany, a następnie aresztowany, gdy okazało się, że prowadzi pojazd mając zawieszone prawo jazdy. Dokument ten został wystawiony w Teksasie, gdzie mieszkał wcześniej i gdzie zakończył służbę wojskową. Jednak umowa pomiędzy Illinois i Teksasem przewiduje, że za mandat u nas zawiesza się prawo jazdy tam, i odwrotnie.
Była 8 wieczorem 9 listopada.
Wkrótce policjanci uznali, że fakt urodzenia poza granicami kraju jest podejrzany i postanowili przeprowadzić własne śledztwo. Zignorowali kartę wojskową, a także przywieziony na posterunek przez rodzinę akt nadania obywatelstwa.
Policjanci odmówili mu wyjścia za kaucją i przetrzymywali mężczyznę przez kolejnych 12 godzin.
Wyszedł na wolność tuz przed 8 rano następnego dnia.
Sprawa dopiero się zaczyna i nie wiadomo jakie i czy w ogóle jakiekolwiek przyniesie konsekwencje. Dla policjantów, powiatu, biura szeryfa, Bustosa lub innych imigrantów. Chodzi o to, że podobnych przypadków jest wiele. Nie musimy czekać, aż lokalne służby porządkowe rozpoczną „porządkowanie” kraju, jak spodziewany proces nazywa coraz więcej osób. Chodzi o to, że przestrzeganie prawa, jakie by ono nie było, nie powinno być równoznaczne z jego nadużywaniem. Dla wielu jednak jest, niestety.
Skoro mowa jest o policji, to mam drobny problem. Nie, nie z policją, raczej z oceną postępowania jednego z jej przedstawicieli.
Często słyszy się, że policja jest zbyt surowa, czepia się wszystkiego, nie słucha tłumaczeń i nie pozwala jechać nawet po jednym lub dwóch piwach, co przecież dla wielu osób nie jest jeszcze wielkim wykroczeniem.
Słyszymy często, że w miasteczku X policjanci są okropni, bo wieczorami pastwią się nad powracającymi do domów bywalcami okolicznych barów, natomiast w miejscowości Y jest spokój i można robić wszystko. Wyrażamy takie poglądy do czasu, aż dojdzie do tragedii.
Tak było przed kilkoma dniami. Młody policjant na przedmieściach zatrzymał dziwnie zachowujący się pojazd. Za kierownicą siedziała wstawiona kobieta, na siedzeniu pasażera jej mąż, na tylnym, w dziecięcym foteliku spał ich syn.
Kobieta została aresztowana, natomiast mężczyzna otrzymał zgodę na prowadzenie samochodu i powrót do domu.
Chwilę później doszło do tragicznego wypadku, gdy ten sam pojazd wpadł na przydrożne drzewo, a śpiące z tyłu dziecko zginęło na miejscu.
Okazało się, że mężczyzna też znajdował się pod wpływem alkoholu.
Opinia publiczna domaga się teraz głowy policjanta, który według większości osób wypowiadających się na ten temat jest winny śmierci chłopca.
Nikt nie chce słuchać tłumaczenia, że mężczyzna zachowywał się normalnie i nic nie wskazywało na jego rzeczywisty stan.
Nikt nie broni policjanta, który w całym zdarzeniu starał się pójść na rękę zatrzymanym. Podjął decyzję, jak widać złą, polegając na swoim niezbyt bogatym doświadczeniu i ocenie sytuacji. Chciał dobrze, niestety, wyszło inaczej.
Osobiście wierzę mu. Jeśli zatrzymał samochód i aresztował kobietę, to nie miał szczególnych powodów, by puścić resztę do domu. Może rzeczywiście nie zauważył stanu upojenia jej męża. Jeśli tak, to zachował się odpowiednio i nie powinien być karany za to, co miało miejsce później. Być może dał się przekonać, że było to jedno albo dwa piwa i mężczyzna jest w stanie prowadzić. Może pozwolił mu na to ze względu na porę i śpiące dziecko. Może chciał dziecku oszczędzić interwencji opieki społecznej, która by się nim zajmowała w okresie przebywania rodziców w areszcie i późniejsze, ewentualne próby pozbawienia ich praw wobec niego ze względu na zagrożenie życia i zdrowia osoby nieletniej.
Policjant już się zwolnił z pracy. Sam. Być może odpowie za wszystko przed sądem. Matka dziecka już wystąpiła o odszkodowanie. Jeśli uznana zostanie wina policjanta, dostanie je.
Mam problem. Nie wiem, co o tym myśleć i jakie wnioski wyciągać. Myślę, i mam nadzieję, że nie tylko ja.
Na koniec jeszcze jedno. Zaczynamy zachowywać się irracjonalnie, coraz częściej jesteśmy zagrożeniem dla innych. Przykładów mamy wokół wiele. Wystarczy lektura informacji z ostatnich kilku dni.
Mężczyzna ginie zastrzelony przez sąsiada, gdyż jego pies załatwił potrzebę na prywatnym, pielęgnowanym od lat trawniku. Nie wystarczyło podniesienie głosu, może niewielka bójka na ulicy. Naprawdę potrzebny był pistolet?
13 letnia dziewczynka znalazła w szkole okulary swojej nauczycielki. Zanim zdążyła je zwrócić została oskarżona o kradzież. Ponieważ warte były powyżej 300 dolarów jej czyn uznany został za przestępstwo, a nie wykroczenie. Została zakuta w kajdanki, przewieziona na posterunek, gdzie pobrano jej odciski palców i umieszczono w kartotece przestępców. Nieważne, czy chciała oddać, czy nie. Ważne, że nauczycielka mogła wcześniej z nią porozmawiać, zapytać, ukarać inaczej. Bardziej wychowawczo. Mogła?
No i najgłośniejszy przypadek sprzed kilku dni. Uduszony przez menadżera sklepu człowiek, który ukradł pastę do zębów. Naprawdę nie było innego wyjścia?
Miłego weekendu.
Rafał Jurak