----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

27 maja 2010

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Szaleństwo związane ze zmianami nazw zaczęło się już dawno. W końcu Harvard University zawdzięcza swą nazwę czterystu książkom i kilkuset funtom szterlingom podarowanym tej uczelni przez Johna Harvarda w połowie XVII w. Wtedy było to sporo. Teraz musiałby wpłacić na jej konto kilka miliardów, by umieściła jego nazwisko w szatni lub sali gimnastycznej. Za kilkaset tysięcy może nazwano by jego imieniem łazienkę na jednym z pięter.

Zdajemy sobie sprawę, że handel nazwami przyspiesza, gdy nagle wchodząc przez te same drzwi zwiedzamy inne muzeum, kibicujemy na tym samym, a przecież innym stadionie, czy też musimy uczyć się od nowa nazwy ulubionego i odwiedzanego od dawna teatru. Chodzi w końcu o pieniądze. Spore.

Fundacje, organizacje charytatywne, szkoły, biblioteki – wszystkie są zamieszane w ten proceder i nie tylko one. Okazuje się, że o wiele łatwiej jest sprzedać imię i nazwisko na cegle w remontowanym właśnie skwerze miejskim, niż otrzymać małą cząstkę tej sumy anonimowo.

Każdy z nas chce coś po sobie zostawić. Takie mamy pragnienia i nawet jeśli się do tego nie przyznajemy, to podświadomie do tego dążymy. Cóż łatwiejszego, niż – jeśli nas stać oczywiście – wykupić sobie nazwę budynku, szkoły, czy choćby ławki.

Widzimy to wokół. Są miejsca, parki na przykład, gdzie spacerując na każdym kroku depczemy nazwiska sponsorów wyryte w płytach chodnikowych. Co druga ławka w chicagowskich parkach ma przybitą mosiężną tabliczkę z nazwiskiem fundatora. Możemy nawet za odpowiednią opłatą przemianować na swe nazwisko ulicę, czy drogę szybkiego ruchu. Na sprzedaż wystawione są przystanki, dworce kolejowe i autobusowe. Potrzebny jest tylko chętny, a obiekt zawsze się znajdzie.

Nie wszyscy zdają sobie sprawę, iż tylko w 2007 r. dochód ze sprzedaży praw do nazw przekroczył cztery miliardy dolarów. Suma ta obejmuje wyłącznie organizacje niedochodowe i budynki federalne. Podejrzewa się, że całkowita, dokładnie nieznana, jest co najmniej dwukrotnie wyższa.

Kiedy wchodzimy do teatru Bank of America na pewno czujemy się dziwnie. Nie wiemy, czy nie zapłacimy dodatkowej opłaty jeśli posłużymy się przy kupnie biletu kartą innego banku. Osobiście uważam, że nie nazwa budynku jest istotna, ale to, co znajduje się wewnątrz. Jeśli zarobione w ten sposób pieniądze pomogą w działalności teatru i uchronią go przed zamknięciem to nic złego się nie dzieje. Czasami jednak pojawiają się sytuacje co najmniej dziwne:

Całkiem niedawno muzeum historii naturalnej w Pensylwanii zgromadziło ponad 250,000 dolarów sprzedając prawa do nazwania swym nazwiskiem lub nazwą firmy ponad 2,300 kości i zębów dinozaurów znajdujących się w kolekcji.

Z jednej strony pięknym gestem jest nazwanie czegoś imieniem darczyńcy w podziękowaniu za pomoc. Czym innym jest celowe sprzedanie nazwy is spisanie kontraktu. Pamiętać też trzeba, że są tacy, którzy dają mając nadzieję na umieszczenie swego nazwiska na jakimś budynku. Uczelnia w Południowej Dakocie została podana do sądu, gdy jeden z darczyńców zobaczył inne nazwisko na nowym budynku. Owszem, dał najwięcej, ale nie pomyślał o spisaniu umowy. Teraz specjalnie dla niego budowane jest kolejne skrzydło bo zabrakło miejsc dla sponsorów. Na pewno zyskają na tym studenci.

Wiele osób martwią zmiany nazw szkół podstawowych i średnich , co dzieje się coraz częściej. Przyjęło się, że noszą one nazwiska znanych, nieżyjących postaci, najczęściej sławnych w kraju lub w danym rejonie. Coraz częściej zdarza się jednak, że szkoła znajdująca się w potrzebie oddaje elewację budynku prywatnej firmie, która chce za to zapłacić. Chętni są, bo to powód do dumy – nazwa na szkole. Znacznie lepiej, niż np.: na miejskiej toalecie.

Pojawiła się więc nowa grupa sponsorów. To ci, którzy płacą za utrzymanie dawnej nazwy. Przykłady mamy nawet w sąsiadującym z nami Wisconsin. 13 absolwentów Wisconsin School of Business zebrało dla swej Alma Mater kilkadziesiąt milionów dolarów i w kontrakcie zaznaczyło, że są to pieniądze należne za utrzymanie starej nazwy przez co najmniej dwadzieścia lat.

W samym Chicago są dwa miejsca, które sprzedałyby się bardzo łatwo. Właściwie ich nazwy. Piszę, że są dwa, bo pozostałe już w większości zostały wydzierżawione.

Pierwszą jest stadion Soldier Field. W ubiegłym roku Richard Daley zapewnił, że nazwa ta nigdy nie zostanie zmieniona, gdyż jest hołdem wobec żołnierzy poległych na różnych frontach wojennych, zwłaszcza I Wojny Światowej. W tym roku, w obliczu narastającego kryzysu, zapewnił, że nawet jeśli dojdzie do zmiany nazwy, to jednym z jej elementów będzie słowo soldier. Z niecierpliwością czekam na następne wystąpienie w tej sprawie.

Drugim obiektem jest Navy Pier, Którego nazwa również nawiązuje do żołnierzy walczących podczas I WŚ. W tym przypadku, gdy kilka tygodni temu zastanawiano się, czy jej nie zmienić dla zysku powiedział, że ta na razie mu się podoba. Oznacza to, że w każdej chwili, gdy tylko znajdzie się odpowiedni sponsor, może mu się przestać podobać. Burmistrz chyba się nieco zagalopował. Próbuje nam wmówić, że nazwy związane z weteranami różnych frontów są według niego nienaruszalnym elementem miasta. Chciałbym przypomnieć, że całkiem niedawno próbował wydzierżawić lotnisko Midway, a jednym z elementów wstępnej umowy było prawo nazwy. Nic z tego nie wyszło, bo kupujący w obliczu kryzysu prawie zbankrutował, nie znaczy to jednak, że pomysł nie powróci.

W tym roku już prawdopodobnie nie, ale w przyszłym będziemy bardzo zajęci przyswajaniem nowych nazw w mieście. Wiemy już, że Daley wystartuje w wyborach, bo nie zgodził się na podniesienie podatków od nieruchomości. Ogłoszenie tego zamiaru będzie więc formalnością. Wiemy, że zawsze jak nie ma w kasie pieniędzy to coś się sprzedaje. Wiemy też, że już niewiele według prawa sprzedać u nas można. Natomiast nazw mamy po dostatkiem. Pamiętam scenę z filmu, w którym bohater uciekał przed policją po dachach domów i cały czas mijał wielkie, świecące reklamy. Scena trwała ponad 3 minuty i prawie zarobiła na cały film. Pamiętam też, stare powiedzenie, że każde medium ma tyle swobody, na ile pozwalają mu jego sponsorzy.

To nie film i nie telewizja, ale duże, tętniące życiem miasto. Szkoda tylko, że zmuszono nas do skakania po dachach i przy okazji ograniczono swobodę.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor