Jeśli oglądaliśmy takie filmy jak Otchłań, Terminator, Titanic, Obcy, czy ostatnio Avatar, to znamy również ich twórcę, Jamesa Camerona. Wyjątkowo zdolny reżyser, który otrzymał chyba wszystkie możliwe wyróżnienia filmowe, a przed nim na pewno jeszcze wiele honorów.
Cameron przebywa właśnie w Waszyngtonie, gdzie próbuje nakłonić administrację prezydenta Obamy do skorzystania z jego pomocy, a właściwie kontaktów, w walce z wielką plamą ropy rozlewającą się po Zatoce Meksykańskiej.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to chyba żart. Reżyser filmowy krytykujący postępy prac w miejscu katastrofy, określający szefów BP mianem idiotów i sugerujący, że można wszystko zrobić inaczej i lepiej? Oczywiście przydałby nam się prawdziwy Superman lub Batman, a najlepiej zespół ludzi, który pracował pod wodą w filmie Otchłań, ale niestety to postacie fikcyjne.
Potem jednak powoli zacząłem zmieniać zdanie, zwłaszcza pod wpływem informacji na temat pracy ekip technicznych podczas kręconych przez niego filmów.
Oczywiście wiemy, że pieniądze pozwalają zdobyć wszystko, włączając w to najlepszy sprzęt ratunkowy, czy roboty podwodne. Wiemy też, że mimo tego firma BP takowych nie ma, a te którymi się posługuje dalekie są od najlepszych, jakie do tej pory zbudowano. Nie brakuje im pieniędzy, po prostu ich nie kupili w przeszłości, a skonstruowanie nowych musi potrwać.
Kilka tygodni temu z przykrością przeczytałem, iż ta amerykańska firma odrzuciła propozycje pomocy ze strony krajów, które z podobnymi problemami miały w przeszłości do czynienia, przygotowały się na takie katastrofy i posiadają odpowiedni sprzęt. Honorowo odmówiono jednym zdaniem: Damy sobie radę.
Nie dają sobie rady, co wyraźnie widać. Wprawdzie dziś udało się w końcu przekroić jakąś rurę, na którą ma być nałożona czapa, ale można to było zrobić już dawno korzystając z pomocy Francuzów, czy nawet w ostateczności specjalistów z Arabii Saudyjskiej.
Nawet gdyby nie pomogli, to mielibyśmy czyste sumienie. W końcu wszyscy zgodnie uznali, że nie jest to największy wyciek ropy w zatoce, ale na pewno będzie najbardziej brzemienny w skutkach.
Wracamy do Camerona. Teoretycznie jest on tylko reżyserem. W końcu film to trochę sprytnego montażu i efektów. W jego przypadku wygląda to nieco inaczej.
Kiedy kręcono wszystkie wersje Titanica – dwie dokumentalne i jedną fabularną, Cameron wynajął specjalną ekipę, która zabrała go na głębokość 2.5 mili, czyli około 4 km w głąb oceanu. Tam na własne oczy zobaczył wrak leżący na dnie i nagrał film wykorzystany później w studio montażowym. Warto wiedzieć, że była to ekipa rosyjska, gdyż w USA nie było odpowiedniego sprzętu. Gdy wcześniej kręcił Otchłań, film którego akcja dzieje się wiele mil pod powierzchnią oceanu, w zdobyciu odpowiedniego materiału filmowego pomagali mu Francuzi i kilka prywatnych, specjalistycznych firm amerykańskich.
W obydwu przypadkach koszty nie grały roli, więc Cameron wynajął najlepszych na świecie. Chyba już się domyślamy, że żadna z tych ekip nie została zaproszona nad zatokę.
Cameron nie chce, by rząd wynajął ich do reperacji podwodnych części uszkodzonej platformy wiertniczej. Sugeruje jedynie, by administracja wynajęła znanych mu i sprawdzonych specjalistów do własnej, niezależnej obserwacji postępu prac i rzeczywistej oceny rozmiarów wycieku. Na razie wszystko co wiemy pochodzi od szefów British Petroleum. Na fragmentach przekazanych nam właśnie przez nich filmów opieramy swą wiedzę, wyciągamy wnioski i podejmujemy decyzje. Jeśli mówią oni, że tak się nie da – wierzymy, bo nie mamy innego wyjścia. Gdy informują, że właśnie wdrażają jakąś metodę naprawy – wierzymy, bo nie mamy innego wyjścia.
Nie wierzę, że tak wielka firma jak BP nie próbuje pomniejszyć rozmiarów katastrofy, że nie próbuje ukryć swych niepowodzeń i bezradności. W końcu im mniejsza wina na nich ciąży, tym mniej ich to później będzie kosztowało.
Dlatego właśnie zmieniłem zdanie. Możemy śmiać się z Camerona, że jako przedstawiciel Hollywood próbuje wpływać na sprawy związane z wyciekiem ropy. Jednak w tym przypadku ma on sporo racji. Niezależny, co z tego, że filmowy, zespół specjalistów mógłby pomóc w kontroli BP i tego, co dzieje się w zatoce.
W Waszyngtonie pojawili się więc specjaliści od prac na dużych głębokościach reprezentujący kilka krajów. Ponieważ nikt nie zabiegał o to spotkanie, sami zaprosili przedstawicieli różnych agencji rządowych do posłuchania o czym mówią. A mówili głównie o tym, że można inaczej, że się da i że BP potrzebuje pomocy. Przede wszystkim zapewniali, iż są w stanie pomóc nam w monitorowaniu tego, co robi pod wodą prywatna firma.
O przydatności doświadczeń filmowych Jamesa Camerona przekonać nas też może fakt, że instytut Malin Space Science Systems z San Diego zajmujący się budową terenowego łazika, który wyruszy w przyszłym roku na Marsa, sam poprosił Camerona o pomoc. Chodzi o zbudowanie niewielkiej kamery filmowej, podobnej do używanych podczas kręcenia Avatara, zamontowanej na kosmicznym samochodzie. Naukowcy teoretycznie wiedzą, jak to urządzenie zbudować, ale filmowcy już tego dawno dokonali. Więc po co samemu szukać?
Zostawmy sprawę kontroli innym, poświęćmy kilka słów samej katastrofie. Łatwo jest siedzieć w fotelu przed telewizorem lub ekranem komputera i krytykować czyjeś działania. Sam chyba to właśnie robię. Dlatego jestem pełen podziwu dla tysięcy ludzi, którzy z różnych części kraju podążają do Luizjany chcąc w jakikolwiek sposób pomóc.
Ktoś musi kontrolować plaże i donosić o pojawieniu się ropy, kto inny pomaga zbierać martwe zwierzęta. Część przygotowuje posiłki dla rybaków rozstawiających zapory na wodzie, inni organizują miasteczka namiotowe. Nie wiadomo, czy ta pomoc będzie miała na cokolwiek wpływ. Liczą się jednak dobre chęci. Ci, którzy pojechać tam nie mogą prowadzą strony internetowe nie tylko informujące o samej katastrofie, ale również pomagające w kontakcie z różnymi organizacjami, zbierające dane na temat wycieku od mieszkańców tamtych stron. Budujące jest, że każdy coś robi.
Jedynie w Waszyngtonie po staremu. Najpierw prezydent z opóźnieniem krzyczy na BP i mówi, że mordują nasze plaże, dwa dni później spokojnie oznajmia, iż złość w niczym nie pomoże. Niech się w końcu zdecyduje.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak