Najgłośniejszą w tej chwili rozprawą sądową w Chicago jest oczywiście Rod Blagojevich. Każdego dnia dowiadujemy się, kto, komu i ile dał. Kto kłamał i czego te kłamstwa dotyczyły. Zaczynamy się gubić w zeznaniach kolejnych osób, co zresztą było do przewidzenia, bo przecież w czasie rozpraw nie zawsze wszystko się wyjaśnia.
Muszę przyznać, że obrońcy byłego gubernatora spisują się rewelacyjnie, dostarczając nam niemal filmowej akcji. Gdyby tak wyglądały wszystkie rozprawy to wykupiłbym roczny karnet do Dirksen Building zamiast do kina.
Dziennikarze śledzą wydarzenia wstrzymując oddech, tak jak to zwykle bywa na początku. Coraz więcej osób zaczyna wątpić w zarzuty prokuratury i zadaje sobie pytanie: Kto wrobił naszego gubernatora?
Nie jest to jeszcze jakaś znacząca grupa, ale coraz bardziej zauważalna. Od czasu do czasu jakiś wątpiący trafi na stronę, na której zamieszczono wszystkie podsłuchy telefoniczne zgromadzone przez FBI i powraca do trzeźwo myślących.
Podejrzewam, że już za dwa tygodnie zajmiemy się innymi sprawami i gorączka opadnie. Na razie wciąż jest wesoło.
W sądowej kafeterii na krótko pojawiła się w sprzedaży nowa kanapka o nazwie Niewinna, czyli Blago. Mimo sporego zainteresowania szybko zniknęła z menu, bo okazało się, że był to nieautoryzowany pomysł szeregowego pracownika. No cóż, własna inwencja nie jest tam mile widziana. Całkiem jak w wojsku.
Oskarżony o korupcję zdążył jej jednak spróbować i z telewizyjnym uśmiechem - mimo, że kamer w pobliżu nie było - pochwalił doskonałe proporcje składników. Uznał, że bardziej uczciwej kanapki z dodatkiem avocado jeszcze w ustach nie miał.
O rozprawie stulecia, jak niektórzy nazywają Illinois kontra Blagojevich (według mnie przesadnie) nie słyszeli chyba jeszcze tylko nieliczni mieszkańcy koła podbiegunowego i chorzy na śpiączkę – choć to wcale nie jest takie pewne. Na szczęście zainteresowanie w innych częściach kraju szybko wygasa, co jest zrozumiałe gdy weźmiemy pod uwagę problemy jakimi żyje kraj.
W tym samym czasie toczy się obok, w tym samym budynku federalnym inna, według mnie równie ważna, choć mniej widowiskowa rozprawa.
Porucznik Jon Burge, o którym pisałem wielokrotnie, odpowiada za składanie fałszywych zeznań w sprawie o tortury w chicagowskiej policji.
Za same tortury, nawet gdyby je udowodniono, nie odpowiada, bo sprawa uległa przedawnieniu. Grozi mu jedynie kilka lat za to, że jeszcze niedawno twierdził, iż nic takiego nie miało miejsca.
Kilka lat, czy nawet miesięcy temu wszystko było jasne. Miasto płaciło wysokie, bardzo wysokie odszkodowania osobom niesłusznie skazanym, które przyznały się do morderstw, napadów i gwałtów właśnie po rozmowie z ekipą Burge`a. Wszyscy wiedzieli, że to czarny charakter, oprawca i hańba chicagowskiego departamentu. Teraz, gdy rozprawa ruszyła, wszystko zaczyna wyglądać nieco inaczej.
Okazuje się, że nie wszyscy policjanci uważają Burge`a za oprawcę, niektórzy wręcz po cichu mu kibicują. Mieszkańcy Chicago też z dystansem podchodzą do oskarżeń o tortury.
Owszem, dowody są niezbite. Już w kilkunastu przypadkach udowodniono, iż dożywocie powinno było przypaść innemu przestępcy. Niektórzy oczyszczenia i odszkodowania niestety, nie doczekali. Opowieści o pobiciach na posterunku, rażeniu prądem, podduszaniu są – wszystko na to wskazuje – prawdziwe. Niewątpliwie policjanci pod komendą porucznika przekroczyli prawo, złamali je wielokrotnie.
Dlaczego więc tak niewielu jest tym oburzonych?
Starsi dziennikarze chicagowscy, a za nimi działacze i politycy, zaczynają powoli przypominać sobie tamte lata. Oczywiście pamiętali je doskonale wcześniej, tylko atmosfera wokół procesu nie sprzyjała wynurzeniom. Opowiadają więc teraz, jak to w tamtych czasach policja miała co najmniej dwa, a nawet trzy razy więcej zabójstw do wyjaśnienia, niż teraz. O nieustannych wojnach gangów, przy których obecne strzelaniny są prawie niczym. O krwawych początkach narkotykowych rynków zbytu i ulicznej walce o granice wpływów.
Również o tym, że metody śledcze, technika i możliwości policji były nieco bardziej ograniczone. Zaczynają mówić wprost o tym, że policjanci musieli czasami posługiwać się takimi metodami, by nad miastem zapanować.
Osobiście nie jestem przekonany, czy można w ten sposób tłumaczyć foliowy worek na głowie i kable pod napięciem, ale nie mieszkałem tu w latach 70. więc tylko słucham, co mają do powiedzenia inni. Fakt, że w ten sposób do przestępstw przyznawali się niewinni jakoś im umyka. Tu właśnie zaczyna się problem… Okazuje się, że tacy niewinni to oni nie byli.
Mordercy, włamywacze, członkowie gangów, nałogowi narkomani – przeczytałem w jednym opracowaniu dotyczącym ofiar ekipy Burge`a – Żaden z nich nie był aniołem. Okazuje się, że niemal wszyscy torturowani spędzili większość swego wcześniejszego życia w więzieniach za inne przestępstwa. Mało który pozostawał na wolności dłużej, niż kilka miesięcy. Ktoś wyraził żal, że prokuratura musi polegać na zeznaniach osób, które nie tylko związane są ze światem przestępczym, ale osobiście miały w przeszłości zatarg z porucznikiem.
Sprawa dotycząca tortur powoli zamienia charakter. Coraz mniej się mówi o niedozwolonych metodach podczas przesłuchań, coraz więcej o prześladowaniach rasowych. Tak się bowiem składa, że wszyscy zeznający w procesie są czarni. Wszyscy, którzy zostali niesłusznie skazani w wyniku nielegalnych przesłuchań należą do mniejszości rasowych.
Pojawia się więc kilka kolejnych pytań, na które prokuratura stara się odpowiedzieć, a każda odpowiedź może być kłopotliwa nie tylko dla departamentu, ale również dla miasta. Mam wrażenie, że Chicago chciałoby jak najszybciej zakończyć tę sprawę, pozamiatać i nigdy do niej nie wracać.
Osobiście postaram się dzielić uwagę pomiędzy tymi dwiema sprawami – Blagojevicha i Burge`a. Bo nie wiadomo jeszcze, która okaże się ciekawsza.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak