----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

17 czerwca 2010

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Dan Coyne, pracownik socjalny w Chicago Public Schools, bezinteresownie oddał nerkę chorej kasjerce pracującej w odwiedzanym przez niego sklepie. Otrzymał tysiące podziękowań, stawiany jest jako przykład uczniom chicagowskich szkół, został nawet wyróżniony na specjalnym przyjęciu zorganizowanym prze władze CPS.

Teraz, te same władze chcą go wyrzucić z pracy.

Nie, nie zrobił niczego złego, historia też jest prawdziwa. Jednak wraz ze sławą przyszły kłopoty. Okazało się bowiem, że pracownik Chicago Public School musi według prawa mieszkać na terenie Chicago. Dan Coyne od prawie 20 lat mieszka jednak z rodziną na przedmieściach, w Evanston.

Mężczyzna otrzymał w piątek list z Board of Education, w którym informuje się go, iż w związku ze złamaniem przepisów dotyczących miejsca zamieszkania do dnia 31 lipca straci pracę. Dano mu jednak możliwość jej zatrzymania - musi się jednak natychmiast przeprowadzić do Chicago.

Jeszcze kilkanaście dni temu był on główną postacią magazynu wydawanego przez związki zawodowe nauczycieli. Uznano go za bohatera. Dziś grozi mu utrata pracy.

„Kiedy w 2002 r. przyjmowano mnie na stanowisko usłyszałem, że wymóg zamieszkania jest mi darowany, gdyż mieszkam niedaleko, a dystrykt potrzebuje pracownika socjalnego” – wspomina Dan Coyne.

Przedstawiciele CPS nie zarzucają mu kłamstwa, przyznają, że w oczach wielu jest bohaterem, jednak dla systemu nie ma to żadnego znaczenia.

„To kim jestem, bohaterem, czy kiepskim pracownikiem? – pyta mężczyzna – To chyba zależy kogo zapytam”.

Prawo mówiące o obowiązku zamieszkania dotyczy większości pracowników miejskich, włączając w to policjantów i strażaków. Jednak od wielu lat wzbudza wiele kontrowersji. Zamiast zachęcać do przenosin do Chicago w poszukiwaniu pracy zmusza fachowców różnych dziedzin do oszukiwania na podaniach o pracę. Już wielokrotnie w ciągu ostatnich lat miały miejsce przymiarki do jego zniesienia. DO tej pory jednak nikomu się to nie udało.

Przeciwne są mu związki zawodowe, większość dyrektorów szkół, także kilku aldermanów. Uważają oni, że wartość pracownika należy oceniać osiągnięciami, a nie miejscem zamieszkania. W związku z rozporządzeniem wielu dobrych nauczycieli rezygnuje z pracy w chicagowskich szkołach przenosząc się na niedalekie nawet przedmieścia.

W marcu tego roku Coyne ofiarował swą nerkę chorej kobiecie, filipińskiej emigrantce, matce dwóch nastolatków. Kobiety nie znał zbyt dobrze, po prostu była jego ulubioną kasjerką w lokalnym sklepie spożywczym. Gdy dowiedział się, że jest nieuleczalnie chora bez wahania, w porozumieniu z własną rodziną postanowił pomóc.

Swoją pracę nazywa życiodajną i nie chce się z nią rozstawać. Zapowiedział już, że wynajmie pokój w mieście, by spełnić wszelkie wymogi.

„Ile godzin muszę spędzać w Chicago” – pyta Coyne, i podobnie jak na inne dotychczasowe pytania, nie dostaje wyczerpującej odpowiedzi. Jego rodzina, w tym dwóch synów w wieku szkolnym mieszka od kilkunastu lat w Evanston i nie ma zamiaru przenosić się do Chicago.

 

 

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor