----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

19 sierpnia 2010

Udostępnij znajomym:

Czy byliście kiedyś ofiarą kradzieży korespondencji pocztowej? Czy skradziono wam rachunki do zapłacenia, poświadczenia zapłaty, wyciągi z kont bankowych, kredytowych, hipotecznych, korespondencję ze szkoły, powiadomienia z instytucji, czy czeki refundacyjne z federalnego urzędu skarbowego? Stało się to ostatnio moim udziałem, a poniższa relacja jest zapisem wydarzeń w toku.

Po tygodniowych wakacjach poza granicami kraju sprawdzanie poczty nie było najważniejszym z moich zajęć. Zauważyłam jednak, że poczty w domu nie było. Podobnie jak internetu. Tymczasem niecierpliwość córki od dawna wyczekującej szkolnego powiadomienia o przydziale klasy i nauczycieli rosła w miarę upływu kolejnych godzin.

Nie było w tym jednak nic dziwnego. Już nieraz zdarzało się, że pocztę przynosił późnym wieczorem poproszony o przysługę znajomy lub nie proszony sąsiad, który wykazał się inicjatywą. Jednak tym razem było inaczej.

Sąsiad nie przychodził. Z pozoru wszystko było w porządku. Poprosiliśmy przecież mieszkającego nieopodal znajomego o zabieranie poczty ze skrzynki. Pocztę dostaniemy więc może trochę później, ale nie ma powodu do niepokoju, wydawało się nam. Pozostawało tylko wyczekiwać na dostarczenie korespondencji.

W międzyczasie telefon do znajomego, który miał odbierać pocztę ze skrzynki dowodził, że skrzynka pocztowa była za każdym razem pusta, gdy próbował z niej zabrać korespondencję. Za wyjątkiem kilku reklamówek, twierdził. Wydawało się nam to trochę dziwne, ale nie przejęliśmy się tym zbytnio. Wkrótce wpadłam na pomysł, że być może pocztę odbierał ktoś inny. Po kilkunastu minutach oczekiwania na jego telefoniczną odpowiedź wiedzieliśmy już, że tak nie było.

Tymczasem nasza niemal piętnastolatka próbowała odczytać emaile od trenerki siatkówki, która miała udzielić pozwolenia na udział córki w eliminacjach do drużyny w zupełnie nowej i nieznanej nam szkole. Bez internetu graniczyło to z niemożliwością. A sport, jak wiadomo, to rzecz święta. Wymieniona jeszcze przed wyjazdem korespondencja z trenerką nie brzmiała zachęcająco. Nie znając terminu kwalifikacji zaaranżowaliśmy wakacyjny wyjazd w pierwszym dniu sprawdzianu kwalifikacyjnego. Nie wiedzieliśmy czy trenerka zmieni zdanie, pomimo poprzedniej odmowy, i o której godzinie mają odbyć się eliminacje. Po kilkunastu bezskutecznych próbach zalogowania się do internetu, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że winny jest Comcast. O dziesiątej wieczorem żywej duszy w tym przedsiębiorstwie nie było. Honory domu pełniła automatyczna sekretarka, która poinformowała nas o nie zapłaconym od kilku miesięcy rachunku. Jak się okazuje, również automatyczny system opłaty rachunku wykorzystywał nie aktualną już kartę kredytową. Wprawdzie niezwłocznie dokonaliśmy płatności zaległych zobowiązań, ale połączenie internetowe ciągle nie funkcjonowało.

Gdy internetu w domu nie ma, pozostaje piekarnia. O dziesiątej wieczorem pobliska piekarnia była już zamknięta, tym niemniej jednak mąż z córką próbę podjęli próbę skorzystania z dostępnego tam Wi-Fi. Oczami wyobraźni widziałam już jak oboje, ubrani w piżamy i zaopatrzeni w notebooki, zostają aresztowani na pustym placu handlowym codziennie odwiedzanym przez lokalnych policjantów. Próba spaliła na panewce, ale nie odwiodła od wizyty w nieco dłużej czynnej księgarni Barnes&Noble. I tym razem pudło. Do internetu udało się podłączyć dopiero w okolicy Biaggi’s. Siedząc w samochodzie na zewnątrz restauracji córka nie tylko odczytała emaile od trenerki, w których niechętnie wyraziła ona zgodę na uczestnictwo w eliminacjach, ale także zarejestrowała się na witrynie szkolnej drużyny siatkówki. Wiedzieliśmy więc o której godzinie nazajutrz rozpoczynają się ćwiczenia. Przed północą córka i mąż zmęczeni wrócili z wyprawy. Jakkolwiek automatyczna sekretarka Comcastu zapowiadała natychmiastowe przywrócenie połączenia, internetu w domu ciągle nie było.

Następny dzień upłynął pod znakiem odczytywania nagrań z systemu kamer monitorujących. Kilkugodzinne przeglądania taśm pozwoliły nam wprawdzie poznać nawyki sąsiadów, pory ich wyjazdów i powrotów do domu, a także zarejestrować wizytę pewnego mężczyzny, który przez kilka minut oczekiwał na wpuszczenie do domu, po czym zniknął we wnętrzu przejeżdżającej furgonetki. Ale nic więcej, myślałam. I zdecydowałam się pójść spać. Mąż jednak nie dał za wygraną i o wpół do drugiej w nocy triumfalnie oznajmił, że znalazł winowajców. Okazuje się, że przeglądając kasety nagrań z dnia naszego powrotu, czyli z czwartku rano, zaobserwował dwóch nastolatków, w wieku szkoły średniej, ubranych w nieco przydługie jak na mój gust szorty, białych, czarnowłosych. W biały dzień, około dziesiątej rano podeszli do skrzynki, wyjęli korespondencję, po czym jeden z nich przejrzał ją i schował pod koszulkę. Wszystko trwało może kilkadziesiąt sekund. Zniknęli tak szybko jak przyszli.

Poranek następnego dnia był już w związku z tym bardziej euforyczny. Mając dowody w ręku zadzwoniliśmy po policję. Radiowóz pojawił się w miarę szybko, po pół godzinie. Stróż porządku nie był jednak w najlepszym humorze. Na powitanie odburknął anemicznie „hi”, odmówił zajęcia miejsca przy stole, a siedzącej przy śniadaniu córce, która przywitała go serdecznym „dzień dobry” dał wyraźnie do zrozumienia, żeby się nie wychylała z żadnymi grzecznościami. Stał nad głową męża, który zademonstrował mu nagrania z kamery monitorującej. Jednak to nie nagrania wzbudziły jego ciekawość, a fakt posiadania przez nas kamer. „Ma pan kamery w domu?”, zapytał wyraźnie zdziwiony.

Po chwili rozmowy zrozumieliśmy powód jego znudzenia. Otóż kradzież korespondencji pocztowej nie leży w gestii lokalnej policji. Jest przestępstwem federalnym i nie należy do obowiązków policji miejskiej i stanowej. Powinniśmy zadzwonić do policji pocztowej, poradził. Przyznam, że do tej pory nie wiedziałam o jej istnieniu. Policjant M. niechętnie zgodził się na spisanie raportu, po czym podał nam jego numer ewidencyjny. Oniemiałej z niedowierzania wobec tego nieskrywanego uchylania się od odpowiedzialności wyjaśnił, że nie dzwoniłabym po policję z Wheeling w przypadku przestępstwa popełnionego w Arlington Heights. To fakt. Jakkolwiek niewątpliwe jest również to, że dokonano kradzieży własności prywatnej należącej do jurysdykcji policji lokalnej, która powinna przynajmniej wykazać zainteresowanie kto, kiedy i jakich przestępstw dokonuje w ich rejonie. Policjant wyjaśnił nam, że kradzież korespondencji pocztowej jest bardzo popularnym występkiem i że nie będzie przecież szukał winnych w lokalnej szkole średniej. Szkoda, bo tego właśnie oczekiwaliśmy. Sylwetki sprawców zostały dość wyraźnie zarejestrowane na nagraniach kamer monitorujących i warto byłoby chociażby przejrzeć policyjną kartotekę by ich zidentyfikować. Gdyby tylko policji się chciało. A z tym jest właśnie problem. Bo i po co miałaby to robić? Przecież pieniędzy z tego poszukiwania nie będzie. To lepiej postać parę godzin przy pobliskim stopie, a winni i pieniądze zaraz się znajdą.

Policjant oznajmił mi, wściekłej z powodu uświadomionej właśnie bezsilności, że aresztuje winnych pod warunkiem, że sami ich znajdziemy i zidentyfikujemy. Natychmiast zapewniłam go, że jeśli muszę się chronić się sama, to z pewnością to zrobię. Nie sądzę, że zrozumiał tę nieskrywaną aluzję do niespełniania przez niego powinności służbowych, słono przez nas zresztą opłacanych z kieszeni podatniczej.

Posiadając numer identyfikacyjny raportu policyjnego zadzwoniłam pod numer inspekcji pocztowej 847 876-2455, gdzie zgłosiłam kradzież korespondencji, otrzymałam numer referencyjny i otrzymałam zapewnienie, że ktoś się do mnie zgłosi w tej sprawie. Wątpliwości co do tego ogarnęły mnie już po odłożeniu słuchawki, gdyż połączenie zostało przerwane zanim zdążyłam podyktować numer swego telefonu komórkowego. Jak podejrzewałam, nikt się z nami nie skontaktował.

W jednej z internetowych publikacji, należącej zresztą do wytwórcy skrzynek pocztowych, znalazłam numery trzech głównych kompanii kredytowych, gdzie próbowałam zgłosić kradzież korespondencji w obawie przed kradzieżą tożsamości. Telefon do Equifax zamiast spodziewanych gwarancji bezpieczeństwa wywołał odwrotne wrażenia. Oto pierwsze zadane mi pytanie dotyczyło numeru mojej karty Social Security. Z hinduska brzmiąca Jill, o imieniu zmienionym, podejrzewam, na potrzeby amerykańskiego klienta, nie potrafiła mi pomóc nie dysponując tą informacją. Zamiast mej prywatności strzegła spokoju swego kierownika, bowiem przez 15 minut nie podnosił słuchawki, po czym to ja straciłam cierpliwość. Więcej szczęścia miałam drugim razem dzwoniąc do tej firmy, gdzie niejaki Marc, z silnym koreańskim akcentem, poinformował mnie o możliwości aktywowania alarmu dotyczącego oszustwa przy użyciu karty kredytowej, ale więcej uwagi poświęcił reklamie produktów swego przedsiębiorstwa, które, zachwalał, miałyby zapewnić mi ochronę danych osobowych. Spuścił nieco z tonu, gdy dowiedział się, ze nie kupuję przysłowiowego kota w worku, zwłaszcza nie mając pojęcia z kim mam do czynienia i nie mogąc nawet dostąpić posłuchania u jego bezpośredniego zwierzchnika. Tym razem mój argument zabrzmiał na tyle przekonywająco, by uzyskać rozmowę z kierownictwem przedsiębiorstwa. Otóż okazuje się, że alarm dotyczący oszustwa przy użyciu karty kredytowej nie jest zbyt skuteczny, jak poradził mi tenże pracownik o wyższym stopniu wtajemniczenia. Sugerował tak zwany „security freeze”, czyli zamrożenie konta karty kredytowej. Można tego dokonać tylko osobiście przy użyciu internetu. Problem polegał tylko na tym, że po wpisaniu informacji witryna przetwarzająca dane odmówiła kooperacji oznajmiając, że przyjęcie danych nie jest w danej chwili możliwe. Po powtórnej, bezskutecznej operacji zaniechałam dalszych prób.

Zarejestrowanie kradzieży na kasecie kamery monitorującej nie wystarczy by zidentyfikować przestępców. Chyba że rozpozna się ich tożsamość. Okazuje się to jednak bardzo edukacyjne. Poznaje się bowiem rozkład dnia sąsiadów, porę doręczania poczty, ale przede wszystkim listę osób znanych i niepożądanych dobijających się do drzwi podczas naszej nieobecności. Dzięki uzyskanym dzięki monitoringowi informacjom dowiedzieliśmy się, że nasza korespondencja pocztowa była wyjmowana ze skrzynki znacznie bardziej sporadycznie niż się tego spodziewaliśmy i że przepełniona skrzynka pocztowa stanowiła smaczny kąsek i zaproszenie nie do odrzucenia nie tylko dla zatrzymujących się w pobliżu domu domokrążców i reklamodawców, ale przechodzących w drodze do pobliskiej szkoły nastolatków, mężczyzn z wózkiem, kolegów naszych córek, lokalnych żartownisiów, amatorów przygód, czy po prostu złodziei i włamywaczy.

Do tej pory nie wiemy jaka korespondencja została skradziona i jak została lub dopiero zostanie wykorzystana. Z niezwykłą uwagą przeglądamy więc wszystkie rachunki i poświadczenia z banku i instytucji kredytowych. Z podejrzliwością reagujemy na pytania dotyczące kodu bezpieczeństwa na kartach kredytowych. Odzyskanie czeku refundacyjnego z urzędu skarbowego będzie z pewnością czasochłonne i kłopotliwe. Przed nami jeszcze kilka telefonów do organizacji śledzących zdolność kredytową klienta i konieczność zamrożenia wszystkich czynności kredytowych.

Mamy nadzieję, że na tym się skończy, jakkolwiek trudno pozbyć się myśli, że kradzież naszej korespondencji miała służyć czemuś innemu niż jedynie ćwiczeniom lokalnych złodziei.

Lekcja na przyszłość? Skrzynka na listy jest zdecydowanie więcej warta niż waży przechowywana w niej korespondencja. Będziemy jej strzec nie tylko na wypadek wyjazdów, ale codziennie, podczas naszej nieobecności. Listonosz, któremu opowiedziałam naszą przygodę, poleca wstrzymanie poczty na wypadek wakacji , co wydaje się być rozsądnym pomysłem.

Co teraz? Pozbawiona ochrony policji i zdana na siebie każdego dnia podejmuję na nowo polowanie na złodziei mojej korespondencji. Każdego niemal wyrostka, którego napotykam w okolicy, porównuję do wizerunku zarejestrowanego na taśmach z kamer monitorujących. Co drugi z przejeżdżających koło domu rowerzystów lub pałętających się po okolicy nastolatków pasuje do rysopisu złodzieja. Nie ma grupki chłopaków, która uszłaby mojej uwagi. Jeśli tylko zobaczę wysokich i czarnowłosych wyrostków rasy białej, zwalniam i wyzywająco prowadzę szczegółową obserwację. Towarzyszące mi córki w obawie przed społecznym ostracyzmem chowają się wtedy pod siedzenia samochodu. Ale mnie nie powstrzyma nic. Wcześniej czy później znajdę złodzieja.

Ela Zaworski

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor