Kilka dni temu wyczytałem, iż agencja rządowa DEA, czyli Drug Enforcement Administration, poszukuje tłumaczy. Nie chodziło o żaden obcy język, ale o popularną wśród czarnej społeczności odmianę angielskiego, czyli Ebonics.
Agenci DEA nie są w stanie należycie wykonywać swych obowiązków, gdyż nie rozumieją co na potajemnie nagranych taśmach mówią między sobą członkowie ulicznych gangów w Chicago, Los Angeles, czy Miami. Sprawa jest o tyle poważna, że nagrania takie nie tylko nie są rozumiane, ale nawet w przypadku rozszyfrowania zawartości nie mogą być wykorzystane np. w czasie rozprawy sądowej, gdyż nie ma takiego zawodu jak „tłumacz przysięgły języka Ebonics”.
Czarny angielski, jak często nazywana jest odmiana mowy powszechnie używanej w tym kraju, nie jest wcale slangiem, gwarą, czy dialektem. Specjaliści od dawna zaliczają go do lokalnych, używanych wyłącznie w USA języków. To, że jest odmianą angielskiego nie znaczy, że ktokolwiek potrafi go zrozumieć.
Postanowiono zmienić obecny stan rzeczy i przygotować specjalistów, którzy mieliby odpowiednie kwalifikacje, by ewentualnie zeznawać w sądzie, dzięki czemu zapis taśm mógłby być podczas rozpraw wykorzystany.
Rozpętało się piekło. Czarna mniejszość uznała to za zniewagę. Departament Sprawiedliwości otrzymał tysiące listów, a gazety nie nadążały z drukowaniem opinii na ten temat. Nikt nie pamiętał, że Ebonics pojawił się w programie szkół podstawowych w Kalifornii w latach 90. i próbował przebić się w innych stanach, włączając w to Illinois.
Pozostało mylne przeświadczenie, iż posługują się nim wyłącznie członkowie gangów ulicznych. Może nie wszyscy, ale na pewno wielu z nich. Mamy przecież gangi składające się z mieszkańców różnych krajów, którzy mają swoje własne metody komunikacji werbalnej, więc Ebonics nie jest im potrzebny.
Co w tym złego, że DEA poszukuje tłumaczy Ebonics? Podobnie zabiega o specjalistów od hiszpańskiego, niemieckiego, jamajskiego, wietnamskiego, czy każdego innego występującego na świecie. Przy okazji wydało się, że na usługi lingwistyczne agencja ta wydaje każdego roku ponad 70 mln. dolarów. Wszystkie elektroniczne zabawki, podsłuchy, kamery i satelity okazują się nieprzydatne jeśli nie ma komu przetłumaczyć treści. Okazało się, że to nie ma znaczenia, gdyż wytykanie odmienności językowej pewnej grupie jest niepoprawne politycznie.
Niektórzy są od dawna przewrażliwieni na swoim punkcie. Cokolwiek nie będzie powiedziane musi dla nich mieć ukryte znaczenie. Najczęściej przykre lub krzywdzące.
Skoro jesteśmy przy tym. Przykre i krzywdzące dla chicagowskich gangów jest sugerowanie, iż mają coś wspólnego z przemocą na ulicach. Nie okazujemy im szacunku, prześladujemy, utrudniamy prowadzenie interesów i jeszcze nie dajemy pracy i kontraktów.
Gdy zobaczyłem czwartkową „konferencję prasową” zwołaną przez szefów chicagowskich gangów coś głucho uderzyło o ziemię. To była moja szczęka, której na razie nie wstawiam, bo wiem, że opadnie za każdym razem gdy sobie to zdarzenie przypomnę.
Myślałem, że coś takiego może zdarzyć się tylko w filmie, i to nie najwyższych lotów. Okazuje się po raz kolejny, że życie pisze najdziwniejsze scenariusze.
W publicznym miejscu, w biały dzień, zapraszając dziennikarzy, polityków i działaczy wystąpili najważniejsi w przestępczym światku. Szefowie lub członkowie największych, najliczniejszych i najgroźniejszych grup. Wprawdzie twierdzą, że z bronią i narkotykami nie mają nic wspólnego, ale wolę wierzyć policyjnym raportom i opinii organizacji zajmujących się na co dzień walką z nimi. Widziałem kilkusetstronicowe opracowanie, w którym wymienione są wszystkie gangi działające w Chicago, ich kolory i symbole. Takie same, jakie można było zobaczyć na czwartkowej „konferencji prasowej”. Trudno byłoby mnie przekonać, że jest inaczej.
Wspomniane wcześniej DEA ocenia, że Chicago jest centralnym miejscem przerzutowym dla karteli narkotykowych zza południowej granicy. W całych Stanach Zjednoczonych zarabiają one na sprzedaży zakazanych substancji ok. 40 miliardów rocznie. Prawie jedna trzecia towaru rozprowadzana jest u nas, z czego tylko niewielka część sprzedawana w detalu na ulicach. Gangi pełnią funkcję hurtowni, firm dostawczych i często samych sklepów. Stoiska są wszystkim znane, nie trzeba pracować w policji, by orientować się w jakich dzielnicach i na jakich skrzyżowaniach odbywa się handel.
Ta właśnie grupa, czyli zrzeszenia gangów, które nazywa siebie od kilku dni ruchem społecznym publicznie skrytykowała policję i oskarżyła ją o zastraszanie. Władzom miejskim zasugerowała, że przemoc skończy się, gdy dostaną dobrze płatne prace i kontrakty. Byłoby to wszystko śmieszne, gdyby nie fakt, że jest nieco przerażające.
Przypomina mi się sytuacja z Północnej Karoliny, gdy tamtejszy oddział gangu Latin Kings wystawił swego kandydata w lokalnych wyborach samorządowych. Jego hasło brzmiało „Sprawiedliwość społeczna”. Prawie wygrał.
W czwartek w Chicago usłyszeliśmy, że nie sa przestępcami, ale dają nadzieję mieszkańcom swych dzielnic, a to co robią nie ma na celu zniszczenia społeczności, w których żyją, ale podniesienie upadłego ducha ludzkości. Co za bzdury.
Czuje się głupio pisząc o tym, bo uważam, że w ten sposób, czyli w ogóle poruszając ten temat tylko nagłaśnia się to spotkanie.
Jeszcze tylko jedno. W zaproszeniu na „konferencję” cytowano punkty Konstytucji Stanów Zjednoczonych mówiące o nieuczciwym traktowaniu, wymierzaniu kary bez sądów, prześladowaniach etc. czyli o wszystkim, czego podobno dopuszcza się wobec chicagowskich gangów policja. Ulotka podpisana była imieniem, nazwiskiem, nazwą gangu, numerem telefonu i adresem e-mailowym jednego z najważniejszych przywódców. Ten sam człowiek, który do mikrofonów i kamer mówił później, że największym gangiem jest policja i władze miasta miał na głowie czapkę ozdobioną napisem „Mess with the Best, Die like the Rest”.
Czy to normalne?
Rafał Jurak